Ta tęczowa zaraza...
Kilka lat temu obejrzałem świetny film oparty na faktach: „Dumni i wściekli”. Rozgrywał się w epoce rządów Margaret Thatcher. Grupa zaprzyjaźnionych gejów i lesbijek postanowiła wesprzeć górników protestujących przeciwko wprowadzanym reformom w akcie solidarności z podobnie uciemiężoną grupą społeczną. Jednak ich akcja nie spotkała się z pozytywnym przyjęciem. Mimo wszystko na skutek nieporozumienia grupa przyjeżdża z datkami do jednej z walijskich wiosek. I oto zderzają się zupełnie różne dwa światy. Bywa zabawnie, bywa dramatycznie, bywa wzruszająco. W finale walijscy górnicy tłumnie wspierają swoich nowych przyjaciół podczas londyńskiej parady równości w 1984 roku.
Kiedy zobaczyłem zapowiedź „Pod tęczą” Celii Laskey, pomyślałem, że zapowiada się całkiem podobna historia. Zabawna, dramatyczna, ale pełna ciepła. Miejscem akcji jest Big Burr – ponoć najbardziej homofobiczne amerykańskie miasteczko. Jak skarży się jedna z bohaterek powieści:
„Acceptance Across America to gejowska organizacja, której jedynym celem jest zawstydzanie całej reszty świata za to, że jest heteroseksualna. Uznali, że spośród dziesiątek tysięcy amerykańskich miasteczek to Big Burr jest »najbardziej homofobiczne«. Jak doszli do takiego wniosku? Przeczesując nasze przepisy, hakując nasze media społecznościowe w poszukiwaniu »mowy nienawiści«” i gnębiąc nas przez telefon nieprzyzwoitymi ankietami. A to wszystko (…) stanowiło preludium do nasłania na nas prawdziwych wywiadowców, czegoś na kształt gejowskiego Gestapo”[1].
No właśnie! Jakim prawem aktywiści zjawiają się w tym miasteczku „bardzo hetero”[2]? Choć niechciani, panoszą się, organizują różne akcje, edukują, umieszczają skandaliczny bilbord z dwiema trzymającymi się za ręce kobietami nad jednym ze sklepów. Jakbyśmy to powiedzieli po polsku (ironia), bezczelnie afiszują się. Trzeba pokazać im, gdzie ich miejsce – na pewno nie w Big Burr.
Brzmi może komediowo? A z komedią nie ma wiele wspólnego (i w sumie nie rozumiem, czemu jedna z recenzentek stwierdza, że to nie tylko wspaniała i ciepła, ale i śmieszna powieść). Laskey oddaje głos kilkunastu postaciom – mieszkańcom miasteczka (często od pokoleń) oraz członkom grupy Acceptance Across America. Nie są to wesołe historie.
Mamy więc m.in. córkę kobiety kierującej akcją. Avery wbrew sobie przeprowadziła się do Big Burr, próbuje odnaleźć się w środowisku, ale to tylko kwestia czasu, kiedy wyjdzie na jaw, kim jest jej matka (i to wyjdzie na jaw w bardziej niż paskudnych okolicznościach). Mamy Christine, religijną, przykładną matkę i żonę, wewnętrznie pełną gniewu, która nie do końca zdaje sobie sprawę, jak bardzo jest nieszczęśliwa; Davida, który przeżywa kryzys w związku z Miguelem; Lindę, która nie umie wyjść z żałoby po tragicznie zmarłym synu (to praca dla organizacji okaże się pierwszym światełkiem w czarnym tunelu rozpaczy); nastoletniego Zacha, który marzy o ucieczce z Big Burr do prawdziwego życia; Gabe’a, męża, ojca i myśliwego, marzącego o seksie z mężczyznami; Henry’ego, którego żona porzuciła dla kobiety; Harley, które woli mówić o sobie w rodzaju nijakim czy zaprzyjaźnioną z nim Elsie, pensjonariuszkę domu opieki. Bohaterowie są nie tylko świetnie skonstruowani psychologicznie, ale też bardzo szczerzy w swoich opowieściach. Obserwujemy wewnętrzne konflikty, rozdarcia, trudne budowanie relacji. Konfrontacja z tak zwanym Innym wstrząsa prywatnymi światami, ujawnia to, co głęboko ukryte, emocje niedopuszczone dotąd do głosu. Warto zaznaczyć, że „Pod tęczą” to nie jest powieść ostentacyjnie dydaktyczna, świat się nie dzieli prosto na złych mieszkańców Big Burr i dobrych „przyjezdnych” (najeźdźców, ha!). Sprawy są znacznie bardziej skomplikowane. Nierzadko okazuje się, że obie strony tej wojny po prostu się nienawidzą. Obraz homofobii wyłaniający się z „Pod tęczą” jest po prostu potworny, tym bardziej, że inicjatorami homofobicznych akcji są (cudzysłów duży i zamierzony) „zwyczajni ludzie”. Przemoc – i ta wynikająca z bezmyślności, i ta najpodlejsza, zaplanowana – staje się koszmarnym elementem życia w Big Burr. Czasem chodzi o wstrętny w swej wymowie napis, czasem odmowę udostępnienia stolika w restauracji, czasem poniżenie, a czasem o podpalenie, o ostentacyjne lenistwo policji, i to nie jest jeszcze najgorsze, czego doświadczają ofiary homofobii. Naprawdę trudno mi zrozumieć, co w tej powieści może być śmiesznego.
Myślę, że to trochę znamienne, że ta książka trafiła i do naszych księgarń. Sytuacja bohaterów LGBT Laskey jest i tak dużo lepsza, niż sytuacja takich osób w Polsce. Widać, jak bardzo polskie prawo wciąż niemal ostentacyjnie pozostaje w tyle (jedna z osób mieszkających w Big Burr, poddając w wątpliwość sens działań grupy zadaniowej, zapyta: „Możecie już brać śluby. Czego chcecie więcej?”[3]), istnieje przyzwolenie na homofobię, a przykłady idą z samej góry (ktoś pamięta słowa o tęczowej zarazie? Albo jeszcze wstrętniejsze o tym, że to nie ludzie, tylko ideologia?). Polski wydawca opatrzył okładkę hasłem odwołującym się do epizodu z najnowszej historii tego kraju: „Chcieli żyć w strefie wolnej od LGBT, ale los im spłatał figla”[4].
To nie jest wielka literatura – ot, pomysłowa, sprawnie napisana, wciągająca powieść obyczajowa. Ale to literatura bardzo ważna. Chciałoby się gorzko zapytać: ile w Polsce jest takich Big Burrów?
[1] Celia Laskey „Pod tęczą”, przeł. Dorota Malina, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2021, s. 41.
[2] Tamże, s. 96.
[3] Tamże, s. 166.
[4] Tekst na pierwszej stronie okładki.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.