Dodany: 15.03.2015 23:02|Autor: olina
„Jaktodobrzeżerozumiesz”[1]
Zsófika nie przepada za mięsem, nie umie kłamać, nie lubi zaczynać rozmowy z nieznajomymi, woli milczeć, choćby za cenę nieprzyjemności, niż mówić o kimś źle. W szkole wszystko ją interesuje, lecz nie potrafi się skupić na lekcji. Mamusia czasami wypytuje ją o różne rzeczy i obserwuje podczas zabawy, ale gdy już kończy pisać kolejną książkę o wychowaniu i edukacji, jej zainteresowanie dzieckiem powoli wygasa. Mamusia pracuje w Instytucie Pedagogicznym i jest trochę nerwowa, ale kto by się nie denerwował, że jego córka jest niezdarna? Zsófi, zamiast szybko uporać się z zakupami, sprzątaniem i przygotowaniem obiadu, włóczy się po mieście. Biedna mamusia nie musi wiedzieć, że Zsófika szuka pana Istvána, pacjenta cierpiącego na newralgię, który był przy śmierci swojego lekarza, doktora Nagy’ego. Tatusia. Dziewczynka chce się tylko dowiedzieć, co tatuś wyszeptał po słowach „Powiedzcie Zsófice…”. Tatuś rozpoznawał po zmarszczeniu nosa, o czym myślała. W jej jaśniejącym uśmiechu potrafił wyczytać ulgę, że ją rozumie. Tatuś ją kochał.
István Pongrácz nie rozumie małych dziewczynek. „Licho wie, dlaczego się pobeczała, każdy dźwiga na plecach jakiś tłumok, nie wiadomo, co ją mogło zaboleć”[2]. Z nim jasna sprawa: złamał nogę, leży w swoim mieszkaniu w szkolnej suterenie i zdany jest na łaskę tej smarkatej. Ciekawe, czemu przysłali mu do pomocy takie cielę malowane. I czemu cały czas milczy, u Boga Ojca?! Erzsi, jego wnuczka, ciągle paplała i była taka wesoła... Trudno. Dzieci ponoszą konsekwencje błędów, które popełniają dorośli. Niedojda przyjaźniła się z Dórą, dopóki im tego nie zakazano. Dóra to „dziecko, które ma wszystkich najbliższych, a mimo to jest sierotą (…)”[3]. Z jej plecaka wystają uszy pluszowego zajączka. Skończyła piątą klasę; po jaką cholerę go spakowała?
Judit dopiero co straciła Gábora. Ma dość Kató wiecznie utyskującej na męża, bo szwagierka i tak nie słucha jej rad. Osacza Kálmána i nie przyjmuje do wiadomości, że „jedynie wolny człowiek może być drugiemu wierny”[4]. Och, gdybyż była taka mądra w sprawach dotyczących nieszczęsnej Zsófiki! Ma też wyżej uszu złośliwości Marty Szabó! Doprawdy mogłaby sobie darować. Wielka pani pedagog!
Jeszcze rok temu nie znałam żadnej książki Magdy Szabó, a przed chwilą skończyłam czytać ostatnią, jaką udało mi się zdobyć. „Powiedzcie Zsófice…” otwiera rozdział pt. „Koniec powieści”, zawierający tylko kilka pism urzędowych dotyczących Marty Szabó, Judit Nagy, Dóry Gergely i Istvána Pongrácza. Dalej następuje „Początek powieści” i tu zatrzymam się pokornie na wycieraczce. Nie da się streścić uczuć. Narracja idzie tropem myśli bohaterów; strumieniem świadomości towarzyszymy opuszczonej dziewczynce, zgorzkniałemu dozorcy, pogwizdującemu nie wiedzieć czemu wesoło murarzowi. Wpadamy w sieć qui pro quo, śledzimy zagubionych i samotnych, dźwigających brzemię rodzinnych tragedii, słuchamy nieuzasadnionych pretensji, niesprawiedliwych osądów, taplamy się w braku zrozumienia. I przeżywamy każde zdanie.
Co zrobić, by pomóc dziewczynce, która nikogo nie obchodzi? Kto może odnaleźć się w pracy nauczyciela? Czy osoba, która dostrzega tylko własne cierpienie, potrafi obdarzyć kogokolwiek miłością? Jak nadać sens ludzkiemu istnieniu i odszukać cel, kiedy straciło się wszystko? Czy każdy, kto nosi w sobie bolesną tajemnicę, może zacząć życie od nowa?
Z reguły czytam szybko, lecz dla Szabó robię wyjątek - przestrzegam zasady, że przyjemne rzeczy powinno się robić powoli. Węgierska pisarka czaruje, wciąga nas w świat pełen wielowymiarowych postaci - i tych szlachetnych, dotrzymujących słowa, chcących pomagać innym, i kanalii pozbawionych skrupułów, pełnych pogardy lub zwyczajnie głupich. Nie marnuje żadnej szansy, by wzbudzić emocje. A wzrusza po wielokroć, zaskakuje (także poczuciem humoru), zmusza do myślenia i docenia inteligencję czytelnika. Żadnych zbędnych wyjaśnień - wyciska tyle refleksji, na ile jesteśmy gotowi. I pisze pięknie i mądrze, logicznie i artystycznie, tak, że trudno się oderwać.
Mówić o koronkowo skonstruowanej akcji, dopracowanej fabule i bogactwie psychologicznym bohaterów? Nie ośmielę się. Nie chcę popsuć nikomu niezwykłej przygody, jaka czeka podczas lektury. Smucić się, że nie ma już więcej książek Magdy Szabó? Hmm… Usłyszałam, że wystarczy nauczyć się węgierskiego, żeby poczytać jeszcze trochę Mistrzyni w oryginale. Nnno, to chyba się jednak trochę posmucę…
---
[1] Magda Szabó, „Powiedzcie Zsófice…”, przeł. Andrzej Sieroszewski, wyd. Czytelnik, 1964, s. 99.
[2] Tamże, s. 145.
[3] Tamże, s. 139.
[4] Tamże, s. 332.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.