Dodany: 01.05.2024 06:13|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czytatnik: Czytam, bo żyję

2 osoby polecają ten tekst.

Czytatka-remanentka IV 24


Oto lektury z kwietnia, w przypadku których nie zdobyłam się na obszerniejsze refleksje:

Rzeczy ludzi średniowiecza: W domu (Marciniak-Kajzer Anna) (5)
Solidne opracowanie naukowe, na tyle jednak przystępne, by mimo ogromnej liczby danych czysto naukowych (typu kilkunastowersowego wyliczenia stanowisk, na których odkryto średniowieczne kłódki lub ich pozostałości: „na przykład w Czersku znaleziono siedem, na zamku w Bardzie osiem...”[66] itd.) i potężnej bibliografii ze sporządzonymi lege artis odwołaniami (prawie na każdej stronie zajmującymi od kilku do kilkudziesięciu dolnych wersów) dało się czytać osobie interesującej się historią i kulturą materialną czysto po amatorsku. Jak wyjaśnia autorka we wstępie, zamierzony temat nie dał się pomieścić w jednym tomie, wobec czego ten obejmuje „jedynie przedmioty służące mieszkalnej funkcji domu”[15], od obić ściennych, drzwi, okien i posadzek, poprzez urządzenia grzewcze (nie zawsze tak prymitywne, jak by nam się mogło wydawać!) i oświetleniowe, po meble, zastawę stołową i naczynia kuchenne. Ogromnie to dzieło ciekawe, i żal tylko, że z powodów ekonomicznych („nawet, jeżeli niektóre placówki muzealne chciały udostępnić zdjęcia swoich zbiorów, to zwykle za dość wygórowaną opłatą”[17]) i formalno-prawnych („dodatkową trudnością jest uzyskanie pozwoleń na publikowanie reprodukcji dzieł sztuki”[13]) nie mogło być bogaciej ilustrowane. Korekta, zapewne zbytnio polegając na automatycznym sprawdzaniu pisowni, przepuściła parę literówek (albo śmiesznych: „bruk z kamieni ułożonych na pisaku”[81], „drewniany panek z wywierconymi otworami”[101], albo irytujących, bo w nazwiskach: „Jan Krzysztof Kluz”[315] zamiast Kluk; co najmniej dwóch innych nie zaznaczyłam i nie udało mi się ich szybko odnaleźć), ale poza tym strona edytorska jest bez zarzutu.

Cieszyn prowadzi śledztwo (Matyszczak Marta) (4)
Humorystyczny kryminał, rozgrywający się w jednym z moich ulubionych polskich miast, gdzie bohaterka cyklu, Róża Kwiatkowska (po mężu Solańska, ale zawodowo zdaje się używająca nazwiska panieńskiego) zatrudnia się w redakcji polonijnej gazety po czeskiej stronie, a mąż z psem przyjeżdżają do niej w odwiedziny – zły nie jest, zabawne i pomysłowe są zwłaszcza partie pisane z punktu widzenia kundelka Gucia, i… samego miasta (bardzo ładnie zresztą opisanego, z jednym tylko potknięciem merytorycznym w postaci „świątyni (…) należącej do Świadków Jehowy”[107], które to wyznanie świątyni jako takiej nie ma. Gdyby to mówił któryś z bohaterów, to wiadomo, może być niezorientowany, ale miasto powinno wszak wiedzieć, że w tym konkretnym jego punkcie stoi nie kościół, lecz sala zebrań), ciekawie przedstawione zderzenie mentalności polskiej i czeskiej (a jeszcze bardziej języka), ale do satysfakcji trochę mi brakuje, bo więcej tu jednak gagów, niż prawdziwego śledztwa. To jedna z tych sytuacji, kiedy mam problem z oceną książki na tle innych, bo mam ocenione na czwórki liczne tytuły tego gatunku, które z perspektywy czasu wydają mi się znacznie lepsze, a na 3,5 – równie liczne, gdzie dopatrzyłam się masy uchybień (zwłaszcza technicznych), jakich tej przypisać nie mogę; najlepsza byłaby 3,75, ale że takiej nie ma i nie będzie… dobrze, podciągnę do 4 za kawiarnię Kornel i Przyjaciele…

Pociągnięcie pióra: Zagubione opowiadania (Pratchett Terry) (5)
Pratchett to Pratchett, nawet młody, i choć Świat Dysku wówczas jeszcze nie powstał, to prawie z każdego obrazka przegląda ten sam specyficzny humor i ironia, a uważny czytelnik dostrzeże – zwłaszcza w „Wyprawie po klucze” – motywy rozwinięte później w dyskowych historiach. Pośmiałam się, podelektowałam, a potem zjadła mnie nostalgia… bo to już chyba naprawdę ostatnie, choć chronologicznie najwcześniejsze, utrwalone na papierze pociągnięcia pióra Sir Terry’ego.

2586 kroków (Pilipiuk Andrzej (pseud. Olszakowski Tomasz)) (3,5)
Nie pierwszy raz mam problem z oceną zbioru opowiadań Pilipiuka. Bo jest to autor, który od samego początku ma wyrobiony styl, ma poczucie humoru (nie każdemu mogące odpowiadać, niemniej jednak niekwestionowalne), umiejętność tworzenia ciekawych postaci i setki oryginalnych pomysłów. Samo to sprawia, że powinno się jego utwory czytać z przyjemnością albo przynajmniej bez zniechęcenia czy znudzenia. I rzeczywiście w moim przypadku w większości tak jest. Ale czasem trafi się w zbiorze parę tekstów takich, że nijak nie potrafię ich polubić, a że ocenę stawiam jako średnią ze wszystkich, to statystyka się kłania, choć może to i niesprawiedliwe.
„2586 kroków” to pierwszy tom z cyklu nazwanego później „Światy Pilipiuka”, pierwszy, w którym nie znajdziemy Jakuba Wędrowycza ani niezwykłych kuzynek (nie mówiąc już o Panu Samochodziku, który, jak wiemy, pod jego piórem zyskał drugie życie) i pierwszy także, w którym pojawia się doktor Paweł Skórzewski (Robert Storm wejdzie na scenę dopiero kilka lat później).
Opowiadania ze Skórzewskim zwykle podobają mi się najbardziej, i nie inaczej jest tutaj: zarówno tytułowe
„2586 kroków” (w którym młody doktor trafia na coś w rodzaju stażu do jak najbardziej prawdziwego historycznie szpitala dla trędowatych w Bergen, gdzie pod opieką nieco starszego od siebie dra Hansena – także postaci autentycznej, odkrywcy prątków trądu – będzie próbował szukać skutecznego leku na tę okropną chorobę, a także… walczyć z roznoszącym ją demonem), jak i „Wieczorne dzwony” (w których ma z kolei do czynienia z epidemią tzw. angielskich potów, która ni stąd, ni zowąd rozniosła się w położonej na odludziu poleskiej wiosce – i znów geneza choroby nie jest tak do końca naturalna) są bardzo realistyczne, a równocześnie nasycone lekkim powiewem niesamowitości. Oba oceniam na 5.
Pół oczka niżej plasuje się „Vlana” (znów świat równoległy, przenikający się ze światem realnym na poziomie współczesnej Warszawy, zamieszkany przez wampiry i wilkołaki; tylko czy na pewno to JEST świat równoległy? Bardzo mi się podoba to przewrotne zakończenie…).
Dalej w moim rankingu plasują się: „Samolot do dalekiego kraju” (historia o niespodziewanym spotkaniu z człowiekiem ze świata równoległego), „Mars 1899” (współczesny uczony radziecki na tropie swych poprzedników, którzy jeszcze w XIX wieku próbowali wyruszyć w kosmos) i „Strefa” (początek XXI wieku, Ukraina, nieprzewidziane skutki czarnobylskiej katastrofy).
Jeszcze odrobinę niżej – trzy mikroskopijne opowiadanka, z których dwa, „W moim bloku straszy” i „Bardzo obcy kapitał” (składające się z listów pisanych przez pewnego pracownika MPO do różnych instytucji oraz odpowiedzi tychże) stanowią właściwie jedną całość, trzecie zaś, „Parszywe czasy”, to żarcik na temat współczesnej działalności sił piekielnych. Wszystkie są zabawne, ale za mało w nich fabuły.
Niestety, zupełnie nie moją bajką są opowiadania z gatunku historii alternatywnej/fantastyki historycznej, jak „Griszka” (o agencie wydelegowanym do śledzenia Rasputina), „Szansa” („odkręcanie” wydarzeń przy pomocy portalu czasoprzestrzennego w celu dokonania zmian w historii Rosji) i „Atomowa ruletka” (ukraińskie dążenia niepodległościowe w Polsce, która koncertowo pokonawszy Niemców w 1939 roku zachowała swoje wschodnie terytoria i stała się potęgą. Kapitalny jest motyw generała Michalskiego, ale objaśnienie tła historycznego całości czyni opowiadanie tak rozwlekłym, że nad nim zasypiałam).
Najgorzej wypadają „Wiedźma Monika” (tuż przed egzekucją oskarżonej o czary dziewczyny zjawia się we wsi hiszpański inkwizytor i urządza regularny proces. Rzadko widuję tak dobry początek z tak fatalnie obmyślonym zakończeniem...) i „Szambo” (znów Rosja, znów agenci, a do tego ścieki i szczury. Poza niezmiennie dobrym stylem zero zalet).
A średnia, niestety, tylko 3,5.

Tańczący jastrząb (Kawalec Julian) (4,5)
„Tańczącego jastrzębia” czytałam w liceum, zapamiętawszy zeń tyle, że to opowieść o człowieku, który wypiera się swoich chłopskich korzeni, a teraz wypożyczyłam, zainspirowana forumową wymianą zdań na temat tego autora. Proza jest istotnie dobra, zwłaszcza pod względem psychologicznym: świetnie pokazane jest w niej, jak zmienia się perspektywa postrzegania świata pod wpływem wykształcenia i kontaktów z innymi ludźmi. Michał Toporny, chłop z dziada pradziada, pewnie podzieliłby los swoich przodków, gdyby nie nauczyciel, który zasiewa w nim pragnienie wiedzy i prorokuje nadejście rzeczywistości, w której łatwiej będzie je realizować. Dla Michała pierwszym sygnałem tej rzeczywistości jest wypędzenie dziedzica i parcelacja dworskiej ziemi; na tym korzysta jako rolnik, ale myślami jest już gdzie indziej. Jako trzydziestolatek kończy szkołę średnią, zaczyna studia, miesiącami przebywając poza domem, i właściwie już wtedy przestaje potrzebować swojej ziemi, a kiedy wchodzi między ludzi z innego środowiska – również i swojej dotychczasowej rodziny. Przez następne lata robi wszystko, żeby nie myśleć o tym, skąd pochodzi, żeby jak najlepiej wpasować się w nową rolę. I ostatecznie przegrywa. Od strony literackiej powieść jednak nieco ustępuje np. „Kamieniowi na kamieniu” – za dużo powtórzeń tych samych treści niemal identycznymi słowami, niepotrzebne eksperymenty z naprzemienną narracją trzecio- i drugoosobową – więc choć robi wrażenie, to aż tak wysokiej oceny nie dostanie.

Okiennice: Reportaże kieleckie (antologia; < praca zbiorowa / wielu autorów >) (3)
Bezpośrednio po powtórce „Tańczącego jastrzębia” nawinęły mi się w budce książkowymiennej „Okiennice”, których podtytuł przywabił mnie jak magnes, bo przecież na Kielecczyźnie tkwi połowa moich korzeni. A skoro mógł Brandys w „O królach i kapuście” napisać o Arkadii mojego dzieciństwa, to może mogli i inni reporterzy?
Nie napisali – akurat ten kawałek kieleckiej ziemi wyjątkowo omijając, bo z 17 pomieszczonych w zbiorze tekstów większość opisuje okolice na północ i północny wschód od stolicy regionu, a tylko jeden dotyczy miejscowości położonej w promieniu jakichś 20 km od domu moich dziadków. Ale nie w tym rzecz, bo gdyby wszystkie były takie ciekawe, jak te Brandysa, i tak czytałabym je z radością – sęk w tym, że nie są. Nawet wśród tych, które zamiast, jak to ujęto na okładce, „podkreślać wszystkie pozytywne zjawiska”, piszą o dziwnych i mrocznych stronach psychiki i obyczajowości mieszkańców regionu, nie wszystkie robią na tyle duże wrażenie, by dały się zapamiętać. Takie są w zasadzie może trzy, cztery: „Merfisto” Tadeusza Bartosza (portret nawiedzonego „czarodzieja”), „Woziwoda” Jerzego Głębockiego (gdzie autor całkowicie oddał głos swemu bohaterowi, uprawiającemu wówczas jeszcze nie tak rzadką profesję), „I wszystko było tak jak być powinno” Bogusława Rajcherta (dziennikarskie dochodzenie w sprawie gwałtu, którego nigdzie nie zgłoszono, a czy popełniono, to już tylko sami bohaterowie wiedzą) i „Drzewa wiśniowe” Ryszarda Smożewskiego (impresja osnuta wokół zjawiska opisanego kilka lat później przez Kazimierza Grześkowiaka w piosence „Kawalerskie noce”, oraz wiejskiego poczucia sprawiedliwości). Reszta bardzo nijaka.






(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 151
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: Monika.W 09.05.2024 07:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Oto lektury z kwietnia, w... | dot59Opiekun BiblioNETki
Mam podobnie z opowiadaniami Pilipiuka - są nierówne. Ale nadal go czytam. Chyba jakaś słabość, a nawet lekkie uzależnienie.
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: