Przedstawiam
KONKURS nr 93 pt.
"Drzewa", który przygotowała
Czajka:
"O, cóż jest piękniejszego niż wysokie drzewa"
[Leopold Staff]
Prawie nic nie jest. Piękne są w liściach i w szronie, te rozłożyste i te wiotkie, mocne jak dąb, strzeliste jak topole i trzęsące się jak osika. Drzewa dobre i magiczne.
Możemy sobie usiąść pod ich cieniem, możemy zjeść ich owoc (nie każdy), możemy sobie wystrugać łódeczkę z ich gałązki i puścić z biegiem strumienia. Możemy na nie się wspinać albo na nie patrzeć. Możemy jakieś ściąć i możemy jakieś zasadzić. Możemy zawiesić na nim bombki, aniołka i czekać na prezent. Możemy też je zgadnąć w konkursie.
Imiona lub nazwiska postaci zamaskowałam poprzez Iks i Igrek.
Rozwiązania proszę przesyłać na adres
[...] w formie:
1. numer fragmentu (niepunktowany)
2. tytuł książki (1 pkt)
3. imię i nazwisko autora (1 pkt)
4. odpowiedź na pytanie dodatkowe (trochę są, a trochę ich nie ma) (1 pkt)
Na końcu maila z odpowiedziami bardzo proszę podać swój nick biblionetkowy. Można też właściwie podać go na początku. Osobom nie przedstawionym punktów przydzielać się nie będzie. A przynajmniej nie w tabelkach.
Za wszystkie 25 fragmentów można zdobyć maksymalnie 56 punktów. W odpowiedzi na każdy nadesłany mail będę w ciągu doby wysyłać odpowiedź. Brak odpowiedzi proszę reklamować na forum. Braku podpowiedzi proszę nie reklamować. Drzewa są łatwe i samodzielne. W szczególnie uzasadnionych przypadkach niebezpiecznych utknięć na gałęzi może pojawić się straż i zdjąć kotka. Oczywiście można przysyłać odpowiedzi w kilku mailach aż do
29 grudnia (wtorek),
do godziny 24:00.
Wyniki wraz z Listą Laureatów zostaną wywieszone tak szybko jak to tylko możliwe.
Nagrodą jest tradycyjnie satysfakcja!
Życzę dobrej zabawy.
UWAGA!
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem!
Uwaga druga
Organizator zastrzega sobie prawo do wykorzystania odpowiedzi nadesłanych przez uczestników niniejszego konkursu i upublicznienia ich podczas ogłoszenia wyników.
Uwagi trzeciej tym razem nie ma
Uwaga czwarta
Czwartej też nie
Uwaga nienumerowana
Nie wszystkie drzewa czytałam :)
FRAGMENTY KONKURSOWE
1.
I mówię: dzieci, uważajcie na baobaby!
2.
Wydaje ci się, że mógłbyś spędzić całe życie pod tym drzewem, nie wyczerpując jego zasobów, nie rozumiejąc go, bo nie musisz tu niczego rozumieć, masz jedynie patrzeć: o tym drzewie możesz powiedzieć tylko to, że jest drzewem, ma korzeń, pień, gałęzie i liście. Nie możesz oczekiwać innej prawdy. Drzewo nie ma dla ciebie żadnej nauki ani przesłania. Jego siła, jego dostojeństwo, jego życie – jeśli spodziewasz się jeszcze, że te stare metafory dodadzą ci jakoś otuchy, że wydobędziesz z nich jakiś sens – to tylko obrazy, widoczki równie bezużyteczne jak spokój pól, jak zdradliwość uśpionej wody, nieustraszoność ścieżek, które nie pną się za wysoko, ale za to pną się samodzielnie, jak uśmiech zboczy, na których dojrzewają w słońcu winne grona.
Właśnie dlatego drzewo tak cię fascynuje, zadziwia i daje odprężenie; dlatego że jego kora, gałęzie, liście są bezsporne bezspornością nieoczekiwaną i wolną od wszelkich oczekiwań.
3.
– Spójrz, Igreku – rzekł nagle Iks – coś tam siedzi na Sośnie.
– Tak, coś tam siedzi – przyznał Igrek patrząc uważnie w górę. – Tam siedzi jakieś Zwierzę.
Iks złapał Igreka za ramię na wypadek, gdyby Igrek się przeląkł.
– Czy to jest jedno z tych Dzikich Zwierząt? – zapytał patrząc w przeciwną stronę.
Igrek skinął łebkiem.
– To jest Jagular – powiedział.
– A co robią Jagulary? – spytał Iks z iskierką nadziei, że nic.
– One zaczajają się w gałęziach drzew i spadają na tego, kto przechodzi pod spodem – rzekł Igrek.
* Co zawołał do nich Jaguar i dlaczego?
4.
- O Matko Boska!
- A jeden mój student, którego poprosiłam o zreperowanie okna w sypialni, zbladł, zachwiał się i omal nie zemdlał, gdy zobaczył, jak ta moja sypialnia wygląda. My jesteśmy teraz w tak zwanym gabinecie. Jest jeszcze pokój romantyczny, ale książki są również w kuchni i w łazience, nie mówiąc o przedpokoju. Ludzie mi mówią, że mam jakąś niesamowitą umiejętność upychania książek i papierów, a one są jak żywe rośliny, które się pną. Pracuję przy tym zapchanym małym stoliku, bo biurko już dawno zarosło. Przepraszam, czy pani aby nie kopie moich książek?
- Nie, to moja teczka.
Napycham pod ten stolik książki, a potem mam pretensję do ludzi, że je kopią. A jak mają nie kopać, skoro pcham im je pod nogi? Niedawno musiałam sprzątnąć nawalone na podłodze w pokoju romantycznym rzeczy i moje oko padło na powielaczowe wydawnictwa stanu wojennego. Pomyślałam sobie o tej męce powielacza i jak to? Będę to teraz wyrzucać na śmieci? Okazało się, na szczęście, że IBL zbiera takie wydawnictwa, i już nie miałam wyrzutów sumienia. Ale zobaczyłam przy okazji, jak nieprawdopodobną ilość udało mi się tego napchać pod kaloryfer. Wie pani, może powinnam powiedzieć to w sposób bardziej poetycki - że mieszkam tak, jakbym mieszkała w drzewie. Że ta biblioteka jest jak drzewo, które się rozgałęzia.
5.
- Proszę, oto choinka – powiedział tatuś. – Gdybyśmy tylko wiedzieli, do czego ona ma służyć. Iksa twierdzi, że trzeba ją ubrać.
- Tak dużego ubrania nie mamy – powiedziała mama zatroskana. – Co ona mogła mieć na myśli?
- Jaka piękna choinka – krzyknęło malutkie leśne stworzonko, przy czym z nieśmiałości zakrztusiło się herbatą i pożałowało, że w ogóle odważyło się cośkolwiek powiedzieć.
- A może ty wiesz, jak ubiera się choinkę? – zapytał Igrek.
Leśne stworzonko zaczerwieniło się gwałtownie i szepnęło:
- Ładnymi rzeczami. Najładniej jak się tylko umie. Tak słyszałem… - Po czym ogarnęła je nieśmiałość, zasłoniło twarz łapkami, przewróciło filiżankę z herbatą i zniknęło za drzwiami werandy.
* Czym ją ubrali?
6.
- Najgorzej z wysiadaniem na ląd - dodał znów lord Glenarvan - bo dostawszy się do Villa-Praia, nieźle się tam ulokować możesz, choć niebardzo porządnie, bo w sąsiedztwie małp i wieprzów, z któremi stosunki niezbyt są przyjemne. Ale podróżnik nie zważa na takie drobnostki. Zresztą możesz być pewny, że za siedem, najdalej osiem miesięcy znajdzie się sposobność powrócenia do Europy.
- Siedem lub osiem miesięcy! - krzyknął przerażony Paganel.
- Co najmniej. Okręty niebardzo chętnie zawijają do wysp Zielonego Przylądka w porze deszczów. Lecz możesz dobrze czas zużytkować: archipelag ten mało jest jeszcze znany, szczególniej pod względem topograficznym, klimatologicznym, etnograficznym i hypsometrycznym.
- Poznasz pan i opiszesz rzeki - dodała lady Helena.
- Kiedy ich tu niema, pani.
- To rzeczki.
- Ani tych nawet.
- Zawsze są jakieś wody?
- Żadnych.
- Rozejrzysz się pan po lasach - wtrącił poważnie major.
- Aby mieć lasy, potrzeba drzew, a tu właśnie drzew niema.
- To mi śliczny kraj - zauważył major - gdzie nie znajdziesz ni wody, ni drzewa!
- Pociesz się, kochany Paganelu - dodał lord Glenarvan - gór ci przynajmniej nie zabraknie.
- Oh! co mi to za góry, milordzie! Niewysokie i nie odznaczające się żadną osobliwością, a prócz tego już i opisane.
- Już opisane! - powtórzył Glenarvan.
- Takie to moje szczęście! Na wyspach Kanaryjskich uprzedził mnie sławny Humboldt, tu znów znany geolog, pan Karol Saint-Claire-Deville.
- Czy być może!
- Tak jest, niestety! - westchnął Paganel tonem żałosnym. - Uczony ten znajdował się na pokładzie korwety La Décidée, gdy zatrzymała się u wysp Zielonego Przylądka i zwiedził najciekawszy wierzchołek grupy, wulkan na wyspie Fogo. Cóż więc dla mnie zostało?
- A to doprawdy bardzo nieprzyjemnie. Cóż więc poczniesz, panie Paganel? - zapytał lady Helena.
Paganel milczał przez chwilę.
Byłbyś może lepiej zrobił, wysiadając na Maderze, choć tam już nie ma wina - zauważył lord Glenarvan.
7.
Podobnie w baśni – jeśli będziemy regularnie ćwiczyć przebywanie w dobrowolnym odosobnieniu, to rozpoczniemy rozmowę z dziką, wolną duszą, która wita nas na brzegu. Robimy to nie po to, żeby być blisko dzikiej, pierwotnej natury; podobnie jak we wszystkich odwiecznych tradycjach mistycznych, owo pojednanie z sobą ma także być okazją do zadawania pytań duszy i słuchania jej rad.
Jak jednak zawezwać duszę? Sposobów jest wiele: medytacja, wszystkie czynności mające własny rytm, jak bieganie, bębnienie, śpiewanie, pisanie, malowanie, muzykowanie, piękne widoki, modlitwa, kontemplacja, obrzędy i rytuały, znieruchomienie, wywoływanie nastrojów i myśli. Wszystko to są psychiczne wezwania, sprowadzające duszę z jej siedziby.
Jestem zwolenniczką metod nie wymagających ani specjalnych rekwizytów, ani żadnego specjalnego miejsca – takich, które dostępne są w każdej chwili. Oznacza to posługiwanie się tylko umysłem. Każda zna przynajmniej jeden stan umysłu, który sprzyja temu rodzajowi samotności. Dla mnie samotność jest jak składany las, który noszę ze sobą wszędzie; rozkładam go wokół siebie, kiedy mam taką potrzebę. Siadam u stóp wielkich starych drzew swojego dzieciństwa. Z tej dogodnej pozycji zadaję pytania, otrzymuję odpowiedzi, potem zwijam leśne ostępy do rozmiarów listka – do następnego razu. To doświadczenie bezpośrednie, krótkie i bardzo pouczające.
8.
- Wczoraj wieczorem wpadł mi w ręce podręcznik prawa jazdy. Może to z powodu półmroku, a może tego, co mi pan powiedział, ogarnęło mnie podejrzenie, że ten tekst mówi o Czymś Innym. A jeśli samochód istnieje tylko jako metafora stwarzania? Nie należy jednak zatrzymywać się przy tym, co zewnętrzne, poprzestać na iluzji tablicy przyrządów, trzeba dojrzeć to, co widzi jedynie Sprawca, to, co kryje się pod. To, co pod, jest jak to, co nad. Drzewo sefirot.
- Proszę nie mówić...
- Ja nic nie mówię. To mówi samo, wypowiada siebie. Przede wszystkim wał napędzający jest w istocie Drzewem. Weźmy pod uwagę silnik z przodu, dwa koła przednie, sprzęgło, skrzynię biegów, dwa przeguby, mechanizm różnicowy i dwa koła tylne. Dziesięć członów jak dziesiątka sefirot.
- Ale nie zgadza się rozmieszczenie.
- Kto to powiedział? Diotallevi wyjaśniał nam przecież, że w niektórych wersjach Tiferet jest nie szóstą, ale ósmą sefirą i znajduje się po Necach i Hod. Moje drzewo to drzewo Belboth, inna tradycja.
- Fiat.
- Idźmy jednak dalej za dialektyką drzewa. Na samym szczycie mamy Motor. Omnia Movens, o którym możemy powiedzieć, iż jest Krynicą Stwórczą. Motor przekazuje swoją stwórczą moc dwóm Kołom Wzniosłym, Kołu Rozumu i Kołu Mądrości.
- To się zgadza, jeśli mam do czynienia z napędem przednim ...
9.
- I gdzie te juchy tak jadą? Uciekają czy co? I przed czym? Ale wiecznie jechać nie będą. Prędzej im się sprzykrzy to jechanie niż nam stanie. Pewnie, że by lepiej było nie stać. Ale złościć się też nic nie pomoże. Ile to gorszych rzeczy od takiego stania człowiek musi znieść. I znosi. Nieraz mu się wydaje, że nie zniesie. I znosi. I nigdy nie może powiedzieć, że gorszego nie zniesie. Bo gorsze od gorszego nie ma końca na tym świecie. A człowiek na to wszystko ma tylko cierpliwość. To i musi stać, aż swoje wystoi. Takie drzewo. Stoi i stoi. Latami, wiekami. Tam, gdzie posadzone czy wiatr zasiał. Nie wybiera sobie miejsca, od poczęcia stoi. A najdłużej dąb ze wszystkich drzew. A najkrócej topola. To i gówno z niej, nie drzewo. Nawet styliska nie zrobisz. A dąb, skała, panie. I na wszystko się nadaje. Na próg, na piastę, na beczkę, na krzyż i na co chcesz. A to przez to, że nie złości się, nie przeklina, stoi. Nieraz krzykiem nie pomoże, płaczem nie pomoże, kosą nie pomoże. Nie pomoże ci Bóg ni ludzie, tylko ta twoja cierpliwość. I nawet umrzeć gdy ci przyjdzie, nie wyda ci się to takie straszne, bo śmierć, panie, też cierpliwość. To i przeczekamy ich, przeczekamy. Niejednośmy przeczekali, nie mając nic, prócz cierpliwości naszej.
10.
W tych świętych czasach wszystkie dobra były wspólne; by zyskać pożywienie, wystarczyło bez trudu sięgnąć ręką i zebrać je z rozłożystych dębów, które szczodrze zapraszały do zrywania słodkich i soczystych owoców. Jasne zdroje i wartkie strumienie we wspaniałej obfitości dostarczały smacznych, przejrzystych wód, w szczelinach skał i dziuplach drzew zakładały republiki swoje skrzętne i roztropne pszczoły ofiarując każdemu bez żadnej zapłaty obfity plon swej najsłodszej pracy. Silne drzewa korkowe zrzucały z siebie z dworną prostotą swe szerokie a lekkie kory, którymi zaczęto pokrywać domy stojące na prostych palach, jedynie dla ochrony przed niełaskawością nieba. Wszystko było wówczas pokojem, przyjaźnią i zgodą: nie śmiał jeszcze ciężki lemiesz krzywego pługa otwierać i przetrząsać świętych wnętrzności naszej pramatki; ta bowiem, nie przymuszona, wydawała ze swego urodzajnego i szerokiego łona wszystko, co mogło żywić, nasycić i uraczyć dzieci, które ją wówczas posiadały. Wtedy to proste i piękne pastereczki błądziły z doliny w dolinę i ze wzgórza na wzgórze, w warkoczach, z odsłoniętą głową, tyle tylko ciała kryjąc odzieniem, ile zawsze skromność uczciwie nakazywała i nakazuje; stroje ich były inne niż dziś używane, którym piękna i wspaniałości dodaje purpura tyryjska i jedwabie w różne wzory wytłaczane. Były to plecionki z jakichś liści zielonego łopianu i bluszczu, w których chadzały tak dumnie i uroczyście, jak dziś nasze dwornisie w rzadkich i zagranicznych wymysłach, którymi próżniacza ciekawość je wabi.
11.
Oczyma duszy ujrzałam chatkę w lesie, mój mąż będzie dojeżdżać tam w dni powszednie, na sobotę i niedzielę przyjadę ja, jeśli mój skarb nie pisze teraz, to jak będzie miał domek, wtedy nie będzie pisać w dwójnasób, dokończy ostatnie teksty i potem już będzie z pisaniem amen, bo mój mąż nie będzie miał ani jednego powodu, żeby pisać, bo prócz mnie i kocura będzie miał domek, i ja z góry wiedziałam, że jeżeli ten domek dostaniemy, to mój mąż będzie palić we wszystkich pomieszczeniach, we wszystkich piecach, gdzie pieca nie będzie, to go dokupi, jak nie będzie komina, to komin tam postawi, no i będzie palić, chodzić od jednego pieca do drugiego, będzie dokładać, chodzić po lesie, znałam to z tych naszych spacerów, mój mąż nie mógł przejść obojętnie obok pięknej brzozy, pięknego świerka, momentalnie stawał jak wryty, stał, wpatrywał się w tę brzozę, w to drzewo, i widział każdy szczegół, musiałam bardzo uważać, żeby mi się z tym drzewem nie zespolił, bo już nigdy nie wydobyłby się z niego na powrót.
12.
I wtedy jego łokieć na coś trafił. To był pień drzewa. Pas kory doniósł go na sam koniec gałęzi. Lecz w pobliżu nie rosły żadne inne. Na gładkim pniu nie miał się czego chwycić.
Za to jego próbowało coś chwycić. Dwie dłonie sięgały ku niemu przez omszałą korę: szczupłe dłonie, zielone jak młode liście. Za nimi pojawiło się kształtne ramię, a potem wychyliła się hamadriada, chwyciła zdumionego maga i z roślinną siłą, która potrafi wbić korzenie w skałę, wciągnęła do drzewa. Twardy pień rozsunął się jak mgła i zamknął jak muszla.
13.
- Grab, gdzie jesteś? Odezwij się…
* Dlaczego się nie odzywał?
14.
Po wyjściu z obozu i z lasu, który teraz był jesiennie nagi i widoczny na skroś, jakby otworzono w jego pustkę wrota, rosła ładna jarzębina, jedyne drzewo, które zachowało rdzawe, rude listowie. Rosła na pagórku nad porosłym kępami trzęsawiskiem i wyciągała w górę, ku ołowianemu, zwiastującemu jesienną słotę niebu, płaskie szerokie tarczki swych twardych purpurowych jagód. Zimowe ptaszki o czerwonym jak zimowe zorze upierzeniu, gile i sikory, siadały na jarzębinie, powoli, wybrednie dziobały duże jagody i przełykały je z wysiłkiem, zadzierając w górę łebki i wyciągając szyjki.
Jakaś serdeczna bliskość nawiązywała się pomiędzy ptakami i drzewem. Jak gdyby jarzębina wszystko to widziała, opierała się długo, a potem dawała za wygraną i litując się nad ptaszkami ustępowała, rozpinała się i podawała im pierś, niby mamka niemowlętom. "Co mam z wami robić, zdawała się mówić. No, jedzcie mnie, jedzcie. Na zdrowie." I uśmiechała się.
15.
Polana była mała, krągła, niby jezioro lasu. Wkoło grała puszcza, trzaskały gałęzie, wył zwierz. W środku polany - dąb. Nie dąb: stary dziad, szeroki, wielki. Gołą czupryną trzęsie, piorun mu ułamał rozwidlony szczyt, zostawił jeno rozorany pień. Pień - samotny w środku polany, ze sczerniałymi drzazgami nad czołem - budził grozę. Patrzył w człowieka. Z pogarbowanej kory wyciągał ku niemu ramiona. Człowiek padał plackiem przed pniem, bił czołem.
U stóp pnia składał obiaty.
Stawiał misy z kaszą.
Korzył się przed potęgą.
Lękliwym, zwierzęcym odruchem modlił się do dziada puszczy.
16.
Bardzo rozsądna wydaje mi się wiara celtycka, że dusze tych, których straciliśmy, uwięzione są w jakiejś niższej istocie, w zwierzęciu, roślinie, rzeczy nieożywionej, stracone w istocie dla nas aż do dnia - dla wielu nie przychodzi on nigdy - gdy nam się zdarzy przejść koło drzewa, wejść w posiadanie przedmiotu będącego ich więzieniem. Wówczas drżą, wołają nas i skorośmy je tylko poznali, czar pryska. Oswobodzone przez nas, zwyciężyły śmierć i wracają, aby żyć z nami. Tak jest z naszą przeszłością. Starać się ją wywołać - to stracony czas, wszystkie wysiłki naszej inteligencji są daremne. Ukryta jest poza jej dziedziną i poza jej zasięgiem, w jakimś materialnym przedmiocie (we wrażeniu, jakie by nam dał ten materialny przedmiot), którego się nie domyślamy. Od przypadku zależy, czy ten przedmiot spotkamy, zanim umrzemy, czy też go nie spotkamy.
17.
Było wzgórze, na wzgórzu szeroka równina,
Której zieloność świeża nadała darnina,
Brakło cienia, lecz skoro wieszcz z bogów zrodzony
Tam przybył i poruszył słodko brzmiące strony,
Na głos jego przyjemny same drzewa biegły.
Dąb chaoński w szerokie gałęzie rozległy,
Gaj Heliad, wonna lipa, trzmiel liśćmi osiany,
Nieślubny wawrzyn, jesion do dzid używany,
Buk i wysmukła jodła, i giętka leszczyna,
Jabłoń, której gałęzie mnogi owoc zgina,
Przyjacielskie jawory, różnobarwne klony,
Wierzba rzeczna, do wody lotos przyuczony,
Tamaryszki, bukszpany, co wieczyście kwitną,
Tynus, którego owoc ma farbę błękitną,
Przyszedł bluszcz giętkonogi, winne latorośle
Z wiązem, po którym wino wspina się wyniośle,
Mirt dwufarbny, kalina z owocem czerwonym,
Modrzew, palma, nagroda zwycięzcom wsławionym,
I z szorstkim włosem sosna, matce bogów miła,
W to bowiem drzewo swego Attysa zmieniła.
18.
Nie wstał jednak, nie wyruszył na poszukiwanie jedzenia: przejmując tutejszy, nieskończenie powolny sposób bycia siedział nadal nad piątą filiżanką, a nawet odwrócił nieco krzesło, żeby rozsiąść się jeszcze wygodniej. I wtedy z balkonu czajchany zobaczył nad zamkniętym kwadratem sąsiedniego podwórza jak gdyby przeźroczysty różowy dmuchawiec o średnicy sześciu metrów - wielką nieważką różową kulę. Nigdy w życiu nie widział takiego ogromu różowości!
Uriuk?...
Poczuł Oleg: oto nagroda za brak pośpiechu! Czyli nigdy nie pędź przed siebie na oślep, rozejrzyj się wokół siebie!
Podszedł do balustrady i stąd, z góry, patrzył i patrzył bez końca na przejrzyste różowe cudo. Dawał je sobie w prezencie - na pierwszy dzień tworzenia. Niczym świąteczna choinka ze świeczkami w pokoju domu na północy, jaśniało na tym otwartym tylko od strony nieba podwórzu jedno jedyne drzewo - kwitnący uriuk, a pod nim baraszkowały dzieci i przekopywała ziemię kobieta w czarnej chustce w zielone kwiaty.
Oleg patrzył. Różowość - to było ogólne wrażenie. Podobne do świeczek pąki miały kolor bordowy, wychylały się z nich różowe płatki kwiatów, ale w środku lśniły czystą bielą jak kwiaty jabłoni albo wiśni. Kolory te zlewały się w niewyobrażalną różową feerię - i Oleg starał się nasycić nią oczy, wchłonąć całą, żeby wspomnień starczyło na bardzo długo, żeby opowiedzieć Kadminom.
Wymyślił sobie cudo - i znalazł je.
19.
Większy atoli dziw – oliwkowy pieniek, gdy nawet
Z sęków go trzebisz, z drewna suchego wypuści korzenie.
Mało tego; częstokroć widzimy, jak drzewo bezkarnie
Z innym zamienia gałęzie, i grusza dźwiga wszczepione
Jabłka, a śliwek owocem rumienią się twarde derenie. [1]
[1] Cała starożytność wierzyła w możliwość szczepienia drzew na podkładkach zupełnie obcych gatunkowi a nawet rodzajowi. Wielu autorów opisuje jabłka na platanach, gruszki na dębach itp. itp. oraz podaje sposoby szczepienia i wylicza, co na czym się udaje. Wiadomości te jednak musiały polegać na nieporozumieniach (czasem zapewne świadomych sztuczkach ogrodników), gdyż dopiero I.W. Miczurinowi udały się dopiero tego rodzaju szczepienia, i to tylko na blisko spokrewnionych gatunkach.
* Z którego roku jest to wydanie? Można się pomylić o pięć lat.
20.
Wynikało z niego, że w lasach Amazonii rośnie specjalny gatunek drzewa – tak zwane hewea – z której, po zrobieniu nacięcia w jej korze, otrzymuje się szczególną żywicę o niezwykłych właściwościach.
Tubylcy używają lateksu do pochodni, dzięki czemu mogą się one palić przez całą dobę, wyrabiają również nieprzemakalne tkaniny, najprzeróżniejsze naczynia i – przede wszystkim – buty, a raczej kalosze.
Produkcja tych ostatnich była dość nietypowa. Wykonywano je "na miarę" i – co najważniejsze – na całe życie. Po prostu Indianie smarowali nogi płynnym lateksem i podgrzewali go nad ogniskiem.
Choć operacja była bardzo bolesna, to jednak opłacała się: uzyskane w ten sposób "buty" były rzeczywiście nieprzemakalne i praktycznie nie do zdarcia.
Zachwycony Condamine również zabrał ze sobą sporą porcję lateksu, a także został na pożegnanie obdarowany przez Indian wspaniałymi pokrowcami z tej żywicy: trwałymi i nieprzemakalnymi.
Po powrocie do Europy badacz z entuzjazmem pokazywał niezwykłe prezenty, budząc nimi powszechny podziw. Wielu przyjaciół Condamine’a zapragnęło mieć nieprzemakalne i elastyczne wyroby. Sięgnięto więc po przywiezione znad Amazonki próbki.
I tutaj naszego badacza spotkało gorzkie rozczarowanie. Okazało się bowiem, iż w czasie długotrwałej podróży owe cudowne "łzy drzewa" zatraciły swe wspaniałe właściwości. Były to poczerniałe, kruche i łamliwe kawałki smoły, z których nic nie można było wykonać. Sprawa wydawała się beznadziejna, gdyż uczeni stwierdzili ponad wszelką wątpliwość, że do wyrobu jakichkolwiek użytecznych przedmiotów można stosować tylko świeży lateks. A przecież nawet ludziom obdarzonym niezwykle bujna fantazją nie przyszłoby do głowy budować odpowiednich fabryk w nieprzebytym gąszczu południowoamerykańskiej dżungli.
Tak więc przywieziona przez pana de la Condamine żywica hewei była bezużyteczna.
Chociaż – przepraszam – przypadkiem odkryto, że jedną funkcję może pełnić z powodzeniem: nadaje się do ścierania… ołówka z papieru.
21.
Na topolach tamtej krainy
zawiesiliśmy nasze harfy.
22.
Nie pojmowałem niczego wyższego,
Aż dnia pewnego, gdy sunąłem łąką,
Ujrzałem z dala trafem piękne drzewo,
Uginające się pod owocami
O pomieszanych najpiękniejszych barwach
Rumianozłotych. Podpełznąłem bliżej,
By się przypatrzyć, a wówczas z gałęzi
Spłynęła ku mnie woń tak smakowita,
Tak wdzięcznie smak mój budząca, że bardziej
Cieszyła zmysły niż woń najsłodszego
Kopru lub cycki owcy lub kozy,
Z których wieczorem tryska mleko, jeśli go nie wyssały owieczki i kózki,
Nadal igraniem na łące zajęte.
* Co to był za owoc?
23.
,,A jeżeli zamiast tysiąca cekinów znajdę na gałęziach drzewa dwa tysiące?... Albo zamiast dwóch tysięcy znajdę pięć tysięcy?... Albo zamiast pięciu — sto tysięcy?... Och, stałbym się wtedy możnym panem!... Chciałbym mieć piękny pałac, tysiące koników drewnianych i tysiące stajen, gdzie mógłbym się zabawiać, i piwnice pełne słodkich napojów, a także bibliotekę pełną kandyzowanych owoców, tortów, ciastek, makaroników i ptysiów ze śmietaną.
Tak sobie rojąc, dotarł w pobliże pola i tam przystanął, chcąc się przekonać, czy przypadkiem nie widać jakiegoś drzewka obwieszonego złotymi monetami, ale nic nie ujrzał. Poszedł o sto kroków dalej i nic, wszedł na pole... stanął już nad małym otworem, gdzie zagrzebał cekiny, i znowu nic nie znalazł. Wówczas zadumał się, i zapomniawszy o formach towarzyskich i przepisach dobrego wychowania, wyciągnąwszy z kieszeni rękę, począł drapać się mocno w głowę.
24.
Jakże jasno było w pokoju! Z książki wydobywał się promień, który przemienił się w potężne, wysoko wznoszące się drzewo, rozpościerające swe gałęzie szeroko nad studentem. Listki były świeżutkie, a każdy kwiat był prześliczną dziewczęcą główką, niektóre z tych główek miały oczy ciemne i promienne, inne znów jasne i przejrzyste. Każdy owoc był błyszczącą gwiazdą, w powietrzu unosił się przepiękny śpiew i muzyka.
Krasnoludek nigdy nie wyobrażał sobie, nie widział ani nie słyszał takich wspaniałości. Stał na paluszkach i patrzał, patrzał, dopóki nie zgasło światło. Student zdmuchnął lampę i poszedł do łóżka, ale mały krasnoludek stał mimo to wciąż jeszcze, bo ciągle słyszał cichy, śliczny śpiew; była to kołysanka, śpiewana studentowi do snu.
- Jakże tu pięknie! - powiedział mały krasnoludek. - Czegoś podobnego nie spodziewałem się wcale. Myślę, że chyba zostanę na zawsze u studenta!
* Dlaczego nie został?
25.
"Mamo, rzekł Jaś, deszczyk rosi,
Poplami kapelusz Zosi,
Jakże niepotrzebnie pada!"
Tu matka dziecku wykłada:
"Za to po deszczu, me dziecię,
Drzewko bujniej puszcza kwiecie,
Co gdy przyjdzie czas jesieni,
W soczysty owoc się zmieni.
Owoc zaś, kiedy dojrzeje,
Mama araczkiem zaleje,
Doda cytrynki i wina,
Parę kropel maraskina,
Troszkę wody (nie za wiele) -
I sprawi dzieciom wesele.
Każde ze słomką zasiędzie,
Dopieroż to radość będzie!
Tak to deszczyk wszystko krzepi:
Kwiatek, drzewko rośnie lepiej,
Bo Bóg wszystkim mądrze włada".
"O, kiedy tak, to niech pada!"
==========
Dodane 20 kwietnia 2011:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu