Dodany: 17.08.2008 20:01|Autor: dot59
O czym szepcze ten dom?
„Kwietniowa czarownica” Axelsson była jedną z niewielu powieści, którym praktycznie bez wahania postawiłam ocenę maksymalną, choć trafiłam na nią w okresie, gdy już wyrosłam ze skłonności do szafowania superlatywami. W takiej sytuacji zawsze trochę się boję rozczarowania kolejną książką tego samego autora/autorki, nawet (a może zwłaszcza?) gdy rekomendują ją inni. W tym przypadku obawa okazała się jednak bezpodstawna: „Dom Augusty” jest doskonały pod każdym względem, choć nie można go nazwać lekturą lekką, łatwą i przyjemną.
Porwana na strzępy fabuła, którą musimy mozolnie składać z bieżących scen i luźno rozrzuconych retrospekcji, początkowo wydaje się dość chaotyczna i gdyby nie zamieszczone na początku drzewo genealogiczne, można by się pogubić w chronologii wydarzeń - wymieszanych, jakby ktoś przemierzał kalendarze ruchem konika szachowego - i w powiązaniach między poszczególnymi postaciami. Ale w tym chaosie jest metoda. Dziwna, zagadkowa, lecz skuteczna. Dzięki niej powoli odkrywamy prawidłowości łączące losy pięciu pokoleń kobiet z rodziny Johanssonów i sylwetki trzech głównych bohaterek: Augusty, Alicji i Andżeliki. Wydaje się, że poza więzami krwi niewiele mają ze sobą wspólnego: pierwsza to prosta kobieta, dla której awansem społecznym była posada służącej w górniczej osadzie, druga - to wykształcona „pani profesorowa”, organizatorka wystaw sztuki, trzecia - córka robotnicy, zbuntowana szesnastolatka, daremnie szukająca swojego miejsca w świecie. Ale w miarę jak kolejne odsłony pozwalają zajrzeć coraz głębiej w ich pamięć, ukazując skrywane tam lęki i bolesne tajemnice - tak jak przy obieraniu cebuli spod lśniących i bezwonnych łusek wyłania się kruchy, soczysty miąższ o przenikliwym zapachu, jednych tylko drażniącym, innych pobudzającym do łez - zaczynamy dostrzegać coś więcej.
Przede wszystkim samotność. Dziecka: jak Augusta - niczyjego, wychowywanego, albo raczej żywionego i w zamian wykorzystywanego w dwójnasób, przez obcych; jak Andżelika (a także Olga, której historia przewija się między wierszami) - poczętego nie w porę i spłodzonego przez niewłaściwego mężczyznę, i dlatego odepchniętego przez własną matkę; wreszcie, jak Alicja, żyjącego w rodzinie pozornie normalnej, gdzie jednak „w krzyżowym ogniu wyzwisk, przekleństw, gróźb i oskarżeń”[1] nie ma miejsca dla małej dziewczynki „w kuchni, ani w jadalni, ani w salonie (...) ani nawet na strychu i w piwnicy”[2]. Dorastającej dziewczyny, tak bardzo spragnionej jakiejkolwiek bliskości, że zwykłą męską żądzę bierze za miłość - tylko raz, jak Augusta i Alicja, albo wiele razy, jak Olga i Andżelika. Dojrzałej kobiety, której pozostało tylko chłodne, obojętne ciało ukochanego mężczyzny, bo jego duszę zabrała, jak w przypadku Izaaka, nieuleczalna choroba, albo, jak było z Larsem, banalna „ta trzecia”. I wreszcie staruszki, której towarzyszem przez całe lata była tylko pamięć pełna gorzkich i bolesnych wspomnień, i trzeba było dopiero rodzinnego dramatu, by pojawił się ktoś, z kim się tymi wspomnieniami podzieli…
Trzeba ogromnej wewnętrznej siły, by tę samotność przerwać i pokonać. Augusta miała jej pod dostatkiem i jeszcze w nadmiarze - akurat dosyć, by dodać jej wnuczce, cierpiącej po odepchnięciu przez rodziców i chłopaka, a potem po stracie dziecka. Alicji - dzięki babce - starczyło tej siły na tyle, by mogła stworzyć sobie chociaż namiastkę udanego życia, ale już nie, by pomóc najmłodszej i najbardziej zagubionej przedstawicielce rodziny. Nie miała jej zupełnie Olga, którą trzymała w pionie tylko wyrozumiałość i sympatia ojczyma, ani Andżelika, przez pewien czas znajdująca w domu babki schronienie i oparcie, ale zbyt krótkie i zbyt słabe, żeby poradzić sobie ze wszystkimi lękami i poczuciem beznadziei…
„Dom Augusty” opowiada o zjawisku od dawna znanym psychologom i kuratorom - przekazywaniu z pokolenia na pokolenie negatywnych wzorców emocjonalnych - a równocześnie ilustruje tyle razy obserwowaną przez nich prawdę, że więź biologiczna między matką i dzieckiem nie stanowi gwarancji miłości. Augusta nie kochała Olgi; nie kochała nie dlatego, że nie była zdolna do wyższych uczuć, bo przecież widzimy, z jaką czułością odnosiła się do bliźniaków - ale dlatego, że córka była dla niej symbolem upokorzenia i udręki. Tak samo jak dla Olgi - Siri. Siri nie miała powodów, by widzieć coś podobnego w swojej córce, urodzonej w legalnym małżeństwie i przynajmniej początkowo nie sprawiającej żadnych kłopotów - ale chyba nie potrafiła okazać uczucia, bo przez całe życie pozostawała „osieroconą dziewczynką (…), niepewną i marudną, pełną niepokojów i wątpliwości”[3], która „bez końca opowiada monotonnym głosem o tym, jaki to wszyscy czują do niej wstręt”[4]. Karina, chociaż rewolucja obyczajowa spowodowała, że samotna matka „nie musi już żyć w hańbie ani oddawać swojego dziecka (…), nie musi nawet wychodzić za mąż”[5], nie znosiła swojej nieślubnej córki równie gorąco, jak jej babka i prababka. Gdyby Augusta żyła, może spróbowałaby jej przekazać prawdę, którą zrozumiała zbyt późno: „nie wolno pochylać się nad dzieckiem jak gorgona o oczach węża i przemawiać do niego głosem pełnym nienawiści. To zabronione. Tego trzeba zabronić. Jeśli się tego nie zabroni, świat stanie się wkrótce miejscem niemożliwym do życia”[6]. Ale Augusta od dawna była już tam, skąd nie słychać było jej głosu, więc jedynym wyjściem dla Andżeliki było „stać się osobą o tak ostrych kantach, że ludzie, którzy wyciągali rękę, żeby ją pogłaskać, nagle czuli strach, że się pokaleczą, i cofali się”[7]. A potem pojawił się ojczym, który „nie bił jej. Skądże znowu. On tylko wyznaczał granice (…). Zamykał ją tylko w łazience”[8]. Wychowywał. Uświadamiał, że „zawsze była egoistyczną małą jędzą”[9] i „cholernym wstrętnym wyrzutkiem”[10]. Ale skoro „nigdy nie robił tego, o czym myślała kuratorka”[11], nikt nie widział powodu, by się mieszać w rodzinne sprawy…
O tym szepcze dom Augusty. A szepcze pięknie: „szeleszczący szmer sączący się z niewiadomych zakamarków. Kanciaste spółgłoski staczają się ze schodów jak kulki do gry. Krótkie, pozbawione tchu pauzy dopełniają niemożliwą do usłyszenia baśń, nasycają ją znaczeniami”[12]. Czasem subtelnie i lirycznie, czasem twardo i brutalnie, ale cały czas barwnie i sugestywnie. I smutno. Bardzo smutno.
I nawet narracja w czasie teraźniejszym, zwykle nie wzbudzająca mojego zachwytu, tutaj jest niezwykle na miejscu.
Jedyne, co mi trochę przeszkadzało (i co w żadnej mierze nie jest sprawą autorki, lecz tłumaczki i/lub zespołu redakcyjnego), była spolszczona pisownia imienia jednej z bohaterek; nic na to nie poradzę, ale „Andżelika”, podobnie jak „Dżesika”, „Dżek” i tym podobne, powoduje u mnie nieopanowane zgrzytanie zębów…
Ale dla autorki - pełna i zasłużona szóstka.
---
[1] Majgull Axelsson, „Dom Augusty”, przeł. Katarzyna Tubylewicz, wyd. WAB, Warszawa 2008, s. 150.
[2] Tamże, s. 150.
[3] Tamże, s. 88.
[4] Tamże, s. 66.
[5] Tamże, s. 85.
[6] Tamże, s. 287.
[7] Tamże, s. 89.
[8] Tamże, s. 339.
[9] Tamże, s. 412.
[10] Tamże, s. 416.
[11] Tamże, s. 406.
[12] Tamże, s. 13.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.