Kulturalni barbarzyńcy
Dyskusja, która rozgorzała na forum na wieść o wycofaniu się „Weltbildu” z Polski i przypuszczalnym upadku kolejnego wydawnictwa książkowego, skłoniła mnie do poruszenia tego tematu w osobnym wątku, gdyż chodzi tu większy i poważniejszy problem funkcjonowania książki w Polsce, jako elementu kultury powszechnej.
Wszystko wskazuje na to, że rządzą nami na wszystkich szczeblach władzy państwowej, lokalnej i gospodarczej kulturalni barbarzyńcy, którzy chcą doprowadzić kulturę do całkowitego upadku. Nie będę się tu wypowiadał o telewizji, która telenowelami stoi, nie będę się znęcał nad najważniejszymi ludźmi w państwie, którzy pisać po polsku nawet nie umieją, a przypuszczalnie jedyną ich lekturą są komiksy. Skoncentruję się na książkach, ich dostępie dla czytelników i polityce wydawniczej.
Trzeba na wstępie sobie uświadomić, że kultura wysokiego lotu nie przynosi zysku. Ją trzeba dofinansować. Przykładem niech są wydawnictwa np. „Dolnośląskie”, które wartościowe, a deficytowe książki, dofinansowuje wydając tanie w produkcji i bardzo poczytne wydania kryminałów Agathy Christie i Erla Stanleya Gardnera.
Wydana niedawno biografia „Johann Sebastian Bach: Muzyk i uczony” mimo wysokiej ceny 110 zł. musiała być dofinansowana przez sponsora, by nie przynieść straty.
12 tomowa „Encyklopedia muzyczna PWN” mimo wysokiej ceny poszczególnych tomów w chwili ich ukazywania się, wydawana była przez 33 lata, ze względu na problemy z dofinansowaniem jej przez Ministerstwo Kultury.
Takich przykładów można mnożyć.
A więc nie ulega wątpliwości, że wartościowe pozycje literatury klasycznej i współczesnej, wydane w dodatku w przyzwoitej formie, nie mogą przynieść zysku.
Wydawnictwa które istniały i przestały istnieć, albo są w likwidacji, mają swój określony majątek w postaci archiwum, praw wydawniczych i wielu innych dóbr. Dotyczy to przede wszystkim wydawnictw państwowych. Takie „Ossolineum” to przecież ogromne, wielowiekowe zasoby archiwalne, przewiezione w 1945 r. ze Lwowa do Wrocławia, to olbrzymia ilość niewydanych dotąd rękopisów różnego rodzaju książek, to prawa wydawnicze.
Podobnie jest z Państwowym Instytutem Wydawniczym.
Kiedy rząd sprzedaje wydawnictwa jakimś szemranym nabywcom w rodzaju Hajdarowicza, to mamy świadomość, że chodzi tu o haniebną grabież wspólnej kultury narodowej, poprzez jej wyprzedaż, a nie o dalsze funkcjonowanie wydawnictwa.
Mamy przykłady małych ambitnych wydawnictw, które wykupywane są przez większe tylko w tym celu, by zapewnić sobie monopol na określoną politykę wydawniczą, promującą wybranych autorów.
A więc każdy, kto mówi, że właściciel może zrobić z wydawnictwem co chce, a nie dostrzega tych wszystkich elementów o których wspomniałem, jest także kulturalnym barbarzyńcą.
Widzimy likwidację bibliotek, głównie zakładowych, ale nie tylko. Biblioteki nie przynoszą zysku. Biblioteki takie posiadają w swych zbiorach kilka lub kilkanaście tysięcy egzemplarzy, które są często wyrzucane na śmietnik, by opróżnić pomieszczenie przeznaczone potem na wynajem, by przyniosło zysk. To są decyzje konkretnych ludzi, współczesnych barbarzyńców.
I dochodzimy wreszcie do najbardziej spektakularnej akcji wymierzonej w czytelnictwo, jakim było podniesienie w tym roku podatku VAT na wydawane książki. I co? Ktoś się oburzył, by wstrzymać tą zabójczą dla czytelnictwa decyzję? Nie zauważyłem.
A „Biblionetka”, której zasługi w propagowaniu czytelnictwa są ogromne, o czym świadczy rzesza stu kilkudziesięciu zarejestrowanych użytkowników, którzy wraz z zespołem redakcyjnym ciągle rozbudowują serwis, robiąc to społecznie, też cierpi na problemy finansowe i musi ograniczać swoją aktywność i wcale nie jest dochodowa.
Sądzę, że w interesie idei propagowania czytelnictwa jaka przyświeca „BiblioNetce”, cała nasza społeczność powinna zabrać głos w omawianej sprawie.
I nie chodzi tu o popieranie niemądrych patronatów nad niemądrymi akcjami w rodzaju „Mądre komiksy na mądre święta”.