Pokonać strach
"Dolina Muminków w listopadzie", chyba najdojrzalsza i najbardziej mroczna część cyklu Tove Jansson, figuruje w katalogu Biblionetki jako "literatura dziecięca/młodzieżowa". Ktoś, kto sięgnął po niniejszą pozycję - tak jak ja - mógłby pomyśleć, że to kiepski żart. A jednak nie - to swego rodzaju mit, w myśl którego wszystko, co względnie pogodne i o zwierzątkach/stworkach, jest przeznaczone dla najmłodszego lub dorastającego czytelnika (takie postrzeganie przez wielu odbiorców nie ominęło też "Wodnikowego Wzgórza" Adamsa ani "O czym szumią wierzby" Grahame'a). Z moich obserwacji wynika, że ludzie mniej oczytani lub wspominający dobranockę z telewizji są przekonani, że "Muminki" to bajka dla dzieci, "ale jaka straszna, brrr! I ta Buka". Takie myślenie to duża krzywda dla Tove Jansson i jej cyklu. "Dolina Muminków w listopadzie" pokazuje to najdobitniej.
W tej części w ogóle nie występują Muminki - pojawiają się tylko we wspomnieniach bądź wyobrażeniach innych bohaterów: Włóczykija, Filifionki, Paszczaka, Mimbli, Homka Tofta i Wuja Truja. Dodajmy, że to bohaterowie specyficzni - bo każdy z nich "siedział schowany u siebie"[1]. To wyrażenie jest bardzo ważne. Wbrew pozorom oznacza nie tylko dom, ale też zamknięcie w sobie - w swoim bólu i strachu, w swojej przygnębiającej samotności.
Wszyscy ostatecznie porzucają własne domy i wybierają się do Doliny Muminków. Powody są różne, ale cel jeden - stworzonka pragną ogrzać się w cieple sympatii Muminków. Jakież jest ich zdziwienie, kiedy przyjazny dom okazuje się pusty! Nie ma kto ich powitać w Dolinie Muminków. Cała szóstka nieoczekiwanych gości jest skazana na własne towarzystwo - i samodzielne zmierzenie się z problemami.
Nie, to nie jest prosta historyjka o tym, jak kilka zamkniętych w sobie stworzonek nauczyło się, że w grupie jest weselej i ogólnie przyjaźń rządzi. Nie należy "Doliny Muminków w listopadzie" lekceważyć tak powierzchownym odczytaniem. To mogłaby z powodzeniem być powieść o współczesnych ludziach - wystarczyłoby tylko zdjąć z bohaterów kostium stworzonek i porzucić bajkowe otoczenie.
A nie jest to wcale trudne. Mało to po świecie chodzi takich ludzi jak Paszczak, którego życie zależy od akceptacji ze strony innych? I który próbuje porządkować rzeczywistość (głównie cudzą) w przekonaniu, że robi dobrze? Ile jest Filifionek, dla których życie nieszczęśliwe i jałowe jest zarazem bezpieczne (a zatem po co je zmieniać? Można się tylko narazić na katastrofę!). Jak wielu ludzi - podobnie jak wiekowy Wuj Truj - nie może poradzić sobie ze starością (zwłaszcza gdy troskliwi krewni, przypiąwszy im łatkę zgrzybiałych staruszków, usuwają ich często na boczny tor: "Wykrzykiwali uprzejme pytania, bo ani rusz nie mogli się nauczyć, że nie jest głuchy. Starali się mówić jak najprościej, żeby zrozumiał, o co chodzi. Mówili dobranoc, wracali do siebie i tam grali, tańczyli i śpiewali, aż do następnego rana"[2])? Samotność? Depresja? Poczucie bezsensu istnienia? Próby odpowiedzenia sobie na pytania: "kim jestem", "jak mam żyć"? Te ponadczasowe problemy, rozłożone na czynniki pierwsze w inteligentny i niezwykle przejmujący sposób, znajdziecie w tej powieści powszechnie uważanej za książkę dla dzieci.
Bohaterowie Tove Jansson chcieliby być inni i wcale tego nie kryją - oczywiście tylko przed sobą: "Paszczak obudził się powoli i gdy tylko stwierdził, że jest sobą, zapragnął być kimś innym, kimś, kogo nie znał. Czuł się jeszcze bardziej zmęczony niż wtedy, kiedy kładł się spać, a tu tymczasem nastał już nowy dzień, który będzie trwał do wieczora, a potem przyjdzie następny i jeszcze następny i ten znów będzie taki sam jak wszystkie dni w życiu Paszczaka"[3].
Każde z nich szło po remedium na swój strach - ale remedium zabrakło. Co zatem pozostaje? Trzeba stanąć z lękami twarzą w twarz, odrzucić cukierkowe wyobrażenia zakłamujące rzeczywistość i na chwilę niwelujące owe lęki. Homek, próbując znaleźć w książce odpowiedź na pytanie o przyczynę odejścia Muminków, znajduje opis drobnego, przestraszonego żyjątka - i w tym żyjątku zaczyna dostrzegać siebie, co daje początek trudnej przemianie. Wuj Truj, dla wygody żyjący w świecie utkanym z własnych imaginacji, w końcu zaczyna rozumieć, że wmawia sobie coś, czego nie ma. Do kryjącej się przed pożerającymi wszystko robakami Filifionki dociera wreszcie, że nie ma możliwości ucieczki - przecież lęki (symbolizowane przez żarłoczne insekty) mieszkają w niej samej. Włóczykij walczy ze sobą, rozdarty między pragnieniem samotności a potrzebą przynależności. Paszczak w walce o akceptację próbuje upiększyć otoczenie, mamiąc się złudzeniem swojej pożyteczności dla ogółu. Nawet trzeźwa i - zdawałoby się - zadowolona z życia Mimbla wymyka się w samotność, aby nie doświadczać cudzych napięć i frustracji. Każde z nich jest zamknięte we własnym bólu, nie próbuje nawet zrozumieć żadnego z chwilowych mieszkańców Domu Muminków.
"Dolina Muminków w listopadzie" w pełni pokazuje geniusz Jansson. Świat przedstawiony to jedna wielka metafora; głęboka, ale jednocześnie na tyle czytelna, żeby odbiorca przy odrobinie wysiłku mógł zobaczyć, co się za nią kryje - i odnaleźć siebie w bohaterach i swoje traumy w ich strachach. Co tu dużo kryć - psychologia jest na tak doskonałym poziomie, że w bohaterach można przejrzeć się jak w lustrze. A całość utrzymana w mrocznych kafkowskich klimatach - podczas lektury trudno oprzeć się wrażeniu klaustrofobii i duszności. Za ilustrację niech posłuży jedna z moich ulubionych scen - ta, w której Filifionka orientuje się, że nie zastała Muminków i wpada w histerię:
"Postawiła torbę na ziemi i podeszła do okna. Okno okazało się też brudne, deszcz zostawił na szybach długie, smutne pasma. Zasłony były zdjęte. Dopiero widząc to zrozumiała, że rodziny Muminków nie ma w domu. (...) Nagle otoczył ją zewsząd chłodny zapach opuszczonego domu i poczuła się bezgranicznie zawiedziona. Otworzyła torbę, wyjęła porcelanowy wazon - prezent dla Mamy Muminka - i postawiła go na stole. Stał jak niema wymówka. Wszędzie było strasznie cicho.
Filifionka pobiegła na pierwsze piętro. Tam było jeszcze zimniej. (...) Otworzyła po kolei wszystkie drzwi, we wszystkich pokojach było pusto, panował w nich półmrok, bo rolety były spuszczone! Coraz bardziej zaniepokojona pootwierała bieliźniarki, spróbowała też zajrzeć do szafy na ubrania, ale szafa była zamknięta... I wtedy, całkiem tracąc opanowanie, zaczęła walić w nią łapkami, a potem popędziła do schowka na poddaszu i pchnęła drzwi na oścież.
A tam siedział mały Homek z wielką książką na kolanach. Spojrzał na nią bardzo wystraszony
- Gdzie oni są? Gdzie? - zawołała Filifionka. (...)
- Nie wiem.
- Ale ja przyszłam ich odwiedzić - wybuchnęła Filifionka. - Mam z sobą prezent. Bardzo piękny wazon. Nie mogli tak po prostu odejść, bez jednego słowa"[4].
O czym właściwie jest "Dolina Muminków w listopadzie"? O tym, że trzeba mierzyć się z własnymi traumami. Nie warto wierzyć w fałszywe poczucie bezpieczeństwa, za którym kryje się trwanie w nieszczęściu. Bo choćby się uciekało na koniec świata, do krainy szczęśliwości, w końcu i tak przyjdzie się z tymi traumami zmierzyć. I wtedy nie pomoże nikt, bo przecież - oddam głos Too-tiki:
"Wszystko trzeba odkryć samemu - powiedziała. - I również przejść przez to zupełnie samemu"[5].
I można też samemu sobie z traumami poradzić. Odnaleźć siebie. Stać się kimś lepszym. Pokonać strach.
"Dolina Muminków w listopadzie" to jedna z tych wymagających książek, które trzeba odkrywać samemu. Przypadkiem można znaleźć w nich swoje odbicie, często takie, o którym nie chcielibyśmy pamiętać - i którym nie chcielibyśmy się dzielić.
Czytajcie sami. Zachwycajcie się. I nie dajcie się zwieść etykietce "literatury dla dzieci i młodzieży".
---
[1] Tove Jansson, "Dolina Muminków w listopadzie", przeł. Teresa Chłapowska, wyd. Nasza Księgarnia, 1994, s. 11.
[2] Tamże, s. 39.
[3] Tamże, s. 25.
[4] Tamże, s. 44-46.
[5] Tove Jansson, "Zima Muminków", przeł. Irena Szuch-Wyszomirska, wyd. Nasza Księgarnia, 1994, s. 109.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.