Dodany: 31.10.2013 19:14|Autor: dot59
Samotność na Wzgórzu
Czasem człowiek potrzebuje jakiejś niezbyt ciężkiej, ale w miarę wciągającej lektury z pozytywnym przesłaniem. „Złote nietoperze” nadają się na taką ewentualność idealnie: powieść niezbyt długa, napisana stosunkowo prostym językiem, mogąca dostarczyć pewnej dawki emocji.
Pomysł konfrontacji dwóch diametralnie odmiennych postaci kobiecych, które łączy tylko (albo aż…) osoba nieżyjącego byłego męża/partnera oraz aspiracje do pozostałej po nim schedy może się sprawdzić zarówno w konwencji dramatycznej, jak i komediowej. Początkowo – gdy zapoznajemy się z historią dzieciństwa Matyldy i jej dziwnego związku z Mateuszem – jesteśmy nieomal pewni, że będziemy mieć do czynienia z dramatem psychologiczno-obyczajowym w pełnym wymiarze. A kiedy na scenę wkracza Lora, tak przeraźliwie różniąca się od Matyldy, przerysowana niemal w każdym szczególe, od ubioru i języka aż po stosunek do pracy i metody postępowania z mężczyznami, może się zdawać, że zacznie się jakaś zwariowana farsa jak z powieści Chmielewskiej. I tak na zmianę. Raz osamotniona, odrzucona przez wiejską społeczność Matylda, która po śmierci Mateusza znów nie może liczyć na nikogo (no, prawie na nikogo… lecz jedynego człowieka, który mógłby udzielić jej wsparcia, nie tylko w sensie fizycznym, ale i emocjonalnym, z niewiadomej przyczyny lekceważy) – raz Lora w roli demonicznej uwodzicielki. Raz postać Julii, pokazana ledwie migawkowo, na trzecim planie, ale dostatecznie wymownie dowodząca, że i w życiu Lory nie wszystko jest takie błahe i powierzchowne – raz wątek rozpadu małżeństwa Lorenców, który po serii gorzko-komicznych scen kończy się dwoma dramatami – i potem znowu kojący, jak z dziewiętnastowiecznej powieści dla panien, epilog, Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu
Miłe to, nie powiem, ale momentami ma się wrażenie, że narratorowi znudziło się zbyt drobiazgowe relacjonowanie przeżyć bohaterek i zaczyna pędzić na skróty, wykładając czytelnikowi kawę na ławę w cokolwiek czytankowym, momentami stanowczo zbyt potocznym stylu („Sama zjadła co nieco, po czym poszła do kurnika. Kury, jak tylko ją zobaczyły, obstąpiły ją ze wszystkich stron”[1]; „Wracała pijana i musiała wytrzeźwieć. A kiedy wytrzeźwiała, znowu ją niosło. Aż do tego dnia, kiedy nie miała już czym zapłacić za taksówkę”[2]; „Matylda i Lora zdębiały”[3]; „Potem Lora wyjrzała oknem i stwierdziła, że ładny dziś dzień, z czym trudno było się nie zgodzić”[4]), czasem nawet popełniając w tym pośpiechu błędy stylistyczne („Ostatnią rzeczą, do jakiej Matylda była zdolna, to przeszkadzać Lorze w pracy”[5]).
Żeby doznać pełnej czytelniczej satysfakcji, troszkę brakuje. Żeby się pokrzepić, starcza.
---
[1] Grażyna Jeromin-Gałuszka, „Złote nietoperze”, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2007, s. 79.
[2] Tamże, s. 142.
[3] Tamże, s. 143.
[4] Tamże, s. 213.
[5] Tamże, s. 130.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.