Dodany: 01.05.2017 15:10|Autor: Bloom

Książka: Arkadia
Groff Lauren

I ja żyłem w Arkadii


„Arkadia” Lauren Groff to jedna z tych książek, które dużo obiecują na pierwszych stronach, ale niewiele zostaje w głowie po ich zakończeniu. Tu przede wszystkim język, bogactwo opisu i fraza. Może też swego rodzaju melancholia, wszak to opowieść o raju utraconym. Nie przesłaniają one jednak dziur w fabule ani naiwności całej koncepcji Groff.

Lutek, czyli Ridley Stone, przychodzi na świat w Arkadii. Jest ukochanym dzieckiem swoich rodziców. Dorasta w komunie; inna rzeczywistość dla niego nie istnieje. Chłonie ją, jego dziecięca wyobraźnia, początkowo nieskładnie (ale z czasem coraz lepiej, co Groff świetnie oddała sposobem poprowadzenia narracji) nazywa przedmioty, uczucia i emocje. Wyobraźnia nazywa – to akurat ma znaczenie. Bohater do pewnego momentu opowieści nie jest w stanie wypowiedzieć słowa, w konstruowanym przez niego świecie, który obserwuje także czytelnik, istoty z baśni braci Grimm współistnieją z prawdziwymi ludźmi. Stopniowo Arkadia upada, jej mieszkańcy wyjeżdżają, wreszcie nie pozostaje już nic z dawnych ideałów. Budynki można zburzyć, poletka zaorać, przeszłość zapomnieć. Zaakceptować rząd, podatki, pracę w określonych godzinach.

Pierwsze dwie części obiecują wiele. Do pewnego momentu bukoliczność obrazu Arkadii jest przekonująca, pierwsze pęknięcia na idealnym obrazie to zapowiedź hipisowskiego „Roku 1984” czy „Folwarku zwierzęcego”. Sam Lutek, ze swoim konsekwentnym milczeniem, wydaje się idealnym materiałem na nowego Winstona Smitha – uciekiniera z pozornego raju, który okazuje się dobrze zakamuflowanym piekłem. Niestety, im dalej w las, tym – w wypadku powieści Groff – mniej drzew, a więcej fabularnych prześwitów. I chociaż samą koncepcję można obronić, co za moment uczynię, całości czegoś brakuje.

To przede wszystkim książka o poszukiwaniu opowieści. Tej jednej, jedynej, ocalającej tożsamość i egzystencję narracji. Do momentu wyjazdu właśnie Arkadia, hipisowska komuna, jest dla Lutka tą opowieścią. Czymś, co spina jego egzystencję, kształtuje ją i nadaje sens. Całe późniejsze życie to metaforyczna próba powrotu do Arkadii, odnalezienia jej na nowo, co oczywiście jest już niemożliwe. Pozostają tylko namiastki, cienie dawnego życia, od czasu do czasu powracające, częściej jednak nieobecne – Abe i Hanna, rodzice Lutka, czy Helle, jego wielka miłość, podobnie jak większość dawnych Arkadyjczyków, porzucają tamto życie i dostosowują się do „normalnego” świata.

„To nieważne, że historia nie zawsze jest prawdziwa. Lutek manipuluje obrazami: wie, że historie nie muszą być oparte na faktach, aby były żywe. Rozumie, czując w sobie, jakby chłostał go wiatr, że kiedy tracimy historie o sobie, historie, w które wierzyliśmy, tracimy coś więcej, niż je same, tracimy samych siebie”*. Lutek rozpaczliwie broni się przed nowoczesnością – w pierwszych dniach po przeprowadzce do miasta odmawia jedzenia, później, jako dorosły człowiek, konsekwentnie unika telefonu komórkowego czy fotografii cyfrowej. Niestety, każda próba powrotu do Arkadii, do tej pierwotnej opowieści, jest z góry skazana na porażkę – Arkadia to narracja w dużej mierze umarła, stopniowo umierająca także na oczach Lutka. Arkadyjczycy odwrócili się od swoich wartości, ideałów – wybrali inne życie, a ci, którzy uparcie przy nich trwają, są uznawani za nieszkodliwych idiotów, głoszących wydumane teorie o „połączeniu z Wszechświatem” czy temu podobne komunały. Powieść zawiera w sobie jednocześnie pozbawioną nadziei tęsknotę za „tamtym”, za Arkadią, oraz okrutne pocieszenie – tylko zapominając o raju, zapominając o swoich korzeniach, można rozpocząć nową opowieść, nowe życie.

Tutaj jednak inwencja Groff się kończy – a ja naprawdę musiałem się nieco wysilić, żeby wyodrębnić z jej powieści tę, skądinąd ciekawą, koncepcję. Uwaga: po kliknięciu pokażą się szczegóły fabuły lub zakończenia utworu Zapowiada się doskonale i wybornie, w trzeciej i czwartej części emocje opadają, wreszcie całość zamienia się w nieco ckliwą opowiastkę o odnalezieniu swojego życia na nowo. Niewykorzystany potencjał.


---
* Lauren Groff, „Arkadia”, przeł. Wiesław Marcysiak, wyd. Znak, 2017, s. 250.


[Recenzję wcześniej opublikowałem na stronie www.littelratura.wordpress.com]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 524
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: adas 19.06.2017 10:38 napisał(a):
Odpowiedź na: „Arkadia” Lauren Groff to... | Bloom
Chyba mógłbym się podpisać pod każdym słowem. Gdyby ta powieść się kończyła po dwusetnej stronie byłaby dużo lepsza, choć i tak miejscami trzeba by ją przeredagować, wyostrzyć ton, wyciąć. Moim zdaniem kasandryczny ton ostatniej jest wręcz śmieszny w swej naiwności (na tle poprzednich rozdziałów). Mam trochę poczucie, że to jest formalnie bardzo przyzwoita książka, która się wręcz boi zajrzeć głębiej. Z kolei jako opis pewnych czasów, pewnej (straceńczej?) idei się nie broni właśnie poprzez sugerowanie Ważnego Tematu. Szkoda szczególnie bałaganiarskiej atmosfery pierwszych czterdziestu, pięćdziesięciu stron.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: