O usypianiu
E, no nie wiem. Czytam pobieżnie różne opinie o całym tym "Lamparcie" i czuję się trochę głupio, bo niektórym czytelnikom chciało się nawet rozebrać powieść na części pierwsze, po czym przeanalizować każdy rozdział z osobna: ocenić je pod kątem subtelnych odniesień, pozornie nieistotnych szczegółów i ukrytych znaczeń. Szacuneczek. Na przykład (choć ten akurat sobie wymyśliłem, by uchodzić za zabawniejszego): co miał symbolizować fakt, że jeden z bohaterów zasnął w trakcie monologu pewnego jezuity? Pokoleniową utratę wiary w boskie nauki? Ogólny brak wigoru epoki zmierzającej do upadku, a przynajmniej do zapadnięcia w sen, po którym być może już nigdy nie wróci do dawnego blasku? Możliwe, tak, mhm. Ja mimo wszystko jestem na to zbyt prosty i przychylam się do wersji, że jezuita swojego słuchacza najzwyczajniej w świecie znudził, bo to jak najbardziej prawdopodobne. Ot, po prostu. Nie można tu nikogo winić. Nawet nastolatka na amfetaminie i po sześciu red bullach zasnęłaby w takiej sytuacji. Trochę sobie kpię, ponieważ nie jestem szczególnie przekonany co do wyjątkowości tej powieści, choć jednocześnie nikomu nie odmawiam prawa do wielbienia jej. Dostrzegam nawet elementy, które dla wrażliwszego odbiorcy mogłyby stać się powodem do zachwytu, ale ja nie mogę być tak czuły dwadzieścia cztery godziny na dobę, więc trochę wyrozumiałości proszę, jedynie gąbki nie mają gorszych dni.
Chciałbym bystro zauważyć, że włoszczyzna gości u mnie raczej rzadko i nawet nie wiem, z czego to wynika – specjalnie uprzedzony nie jestem. Szczerze wątpię, by powodem był kiepski stan włoskiej literatury, zapewne czyha w tej kategorii wiele oszałamiających dzieł, z tym że jakoś nie potrafią się one do mnie przebić. A na prośbę o wymienienie jakiejś powieści z Półwyspu Ąpenińskiego pierwsze, co mi przychodzi do głowy to "Pinokio". Koneser literatury ze mnie, nie ma co. Ale dosyć puszenia się i narcyzmu, dobierzmy się już "Lampartowi" do skóry. Może dzięki temu skóra w cętki zacznie nam się wreszcie kojarzyć z czymś innym niż tylko z bielizną partnerki, rzadziej partnera (a może się mylę – może zabawa w Tarzana i Jane pojawia się w sypialniach częściej, niż podejrzewam).
Rzecz dotyczy Włoch w okresie burzliwych przemian społeczno-politycznych (proces zjednoczenia zapoczątkowany w latach 60. XIX wieku). A konkretnie Sycylii. A jeszcze konkretniej: pewnego księcia, jednego z ostatnich reprezentantów arystokratycznego rodu – Fabrizia Saliny, tytułowego Lamparta. Książę jest świadomym, dojrzałym mężczyzną i doskonale zdaje sobie sprawę, że czas jego szlachetnego rodu powoli, lecz niestrudzenie zmierza ku końcowi. Rezygnuje on nawet z wizyt u swoich licznych kochanek – tych wrzeszczących podczas szczytowania: Jezus Maria, mon chat i moje panisko! Salina na swój nieco melancholijny sposób stara się znaleźć sobie nowe miejsce w zmieniającym się układzie społecznym Sycylii i całego państwa. Można to od biedy nazwać tłem fabularnym "Lamparta", wszak trudno byłoby wskazać jakiś wyraźniejszy zarys. Ale też nie w tym rzecz, bo powieść Lampedusy jest przede wszystkim czymś w rodzaju portretu arystokracji i epoki. A wydarzenia, których jesteśmy świadkami? Cóż... one nie są zbyt porywające.
Większość wątków zasadza się i opiera na włoskich namiętnościach, czasem wręcz lubieżności. Na czoło postaci drugoplanowych nonszalanckim krokiem wychodzi siostrzeniec księcia – Tancredi ze swoimi licznymi podbojami miłosnymi. Trudno młodzieńca winić, że nie wie, na czym oko zawiesić (i łapy położyć), gdy wokół niego stale kręcą się młode damy, piękne i świeże jak brzoskwinki. Ale Lampedusa nawet nie próbuje się wysilić, by czytelnika wciągnąć w jakiś ciąg wydarzeń: brakuje w tych wątkach choćby cienia charakteru czy intrygujących chwil. O jakimkolwiek zaskoczeniu też lepiej zapomnieć, chyba że dla kogoś zaskoczeniem będzie jego brak. Stąd mój wniosek, że nie w fabule należy szukać zalet "Lamparta". Więc gdzie? Co najmniej o klasę lepiej wypada u Lampedusy obrazowanie otoczenia, w którym te miałkie wydarzenia mają miejsce. Opisy wnętrz pałaców są zaiste malownicze, podobnie jak widoki Sycylii jako takiej. Stroje, pokoje i ich umeblowanie, gesty bohaterów, codzienne rytuały i ogólne dostojeństwo arystokracji – prezentują się przekonująco i stanowią z pewnością wartość powieści. Że jedyną, to już inna kwestia. A nie, przepraszam – końcówka, w której możemy spojrzeć na wszystko z perspektywy czasu, również jest udana i nieco stymuluje wyobraźnię. Choć mam poczucie, że jej potencjał w gruncie rzeczy został zmarnowany.
"Lampart" budzi we mnie skojarzenia z klasykami literatury francuskiej i jestem za mało dociekliwym czytelnikiem, by szukać między nimi znaczących różnic. Podobna elegancja stylistyczna, podobna powaga w przedstawieniu wątków, podobne namiętności targające bohaterami. Boleśnie uderza natomiast ewidentny brak pomysłu Lampedusy na poprowadzenie fabuły. Nie oczekiwałem wiele w tej kwestii, ale u Włocha wszystkie wątki bledną nagle z cichym sykiem i nie pozostawiają w czytelniku żadnego śladu. Trochę szkoda, bo znacznie przyjemniej byłoby oglądać barwny portret Sycylii, gdyby kryła się za nim jakaś pasjonująca historia. Na "Lamparta" przychylniejszym okiem powinni spojrzeć jedynie czytelnicy zainteresowani epoką i ostatnimi chwilami sycylijskiej arystokracji. Oraz fani mało burzliwej, usypiającej fabuły.
Tak, wiem, że to ogólnie doceniana klasyka. I nie interesuje mnie to.
PS Ostatnio powieść ukazała się w Polsce pod tytułem "Gepard", ale niech to Was nie zmyli – jest równie przeciętna.
[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.