Dodany: 05.10.2017 12:40|Autor: adas
Największa tragedia agenta (literackiego)
No i umarł mi. Właśnie teraz.
Osiemdziesiąt lat żył. Pisał te swoje grafomaństwa, ja je wciskałem wydawcom. Sprzedawać, to nie sprzedawały się za bardzo. Załatwiałem dotacje, sanatoria, stypendia, tłumaczenia. Na własnej krwawicy przez pół życia holowałem.
A ciągle dzwonił i odgrażał się. W środku nocy potrafił. Pijany albo i, co gorsza, trzeźwy. Te straszne maile, budzi się człowiek rano, tu skrzynka cała zapchana wypocinami. Fragmenty nowej powieści (fatalnej), opowiadania (bez sensu) albo, najgorsze, eseje o Polsce albo i świecie całym. Nigdy nie był dalej niż w Sztutgarcie! Czy też wypominki na, jak to zawsze ujmował, „szlachetnych kolegów po fachu”. Że Twardoch to rz…ć, a nie Hanys. Orbitowski kryptometal. Żulczyk by sobie wstawił nowe zęby jak już do telewizji go zapraszają, tego żulczyka. „Świetna gra słowna” – odpisywałem, ale przecież musiałem. Ego miał jak stąd do Bydgoszczu.
Światowych autorów to miał obcykanych już całkiem, o każdym mógł powiedzieć coś bardzo głupiego. Smith? Ładna. Muller? Brzydka. Roth żałosny. Pynchon? Agent CIA. Albo robot. Ziemkiewicz? Wielki talent, ale wybrał „Politykę”! Z tym to by na wódkę poszedł, z tamtym na pewno nie, z tym może na piwo, ale pilnowałby rozporka. Swojego. Nurt prozy gejowskiej, choć finansowo kuszący, absolutnie nie dla niego, krygował się. Zbyt nieśmiały jest na takie fanaberie. No i za stary już. Na targi to wyciągnąć się go nie dało, chyba że ogrodnicze. Siedem światów z nim miałem. Garnitury to chyba miał po piekarzu. Komunijne. Z 92 roku. Najpóźniej. Brzuch mu zawsze spod nich wystawał. Ogromny.
No i teraz umarł mi.
A właśnie dostałem przeciek. Miał dostać tę nagrodę. Tę nagrodę. Albo tę Nagrodę. Łapiecie? I milion koron.
Trzymam go w chłodziarce i nie wiem co zrobić. Nikt go od lat nie odwiedzał w mieszkaniu. Nikt nie zna jego twarzy. Tylko ja. Bo umowę ustną kiedyś trzeba było zaktualizować. Jednak. Tylko 66% zysków dla mnie, ale jakie to były zyski? Willę mam niewielką, tylko 400 metrów, basen całkiem nieolimpijski. Śmierdzi stęchlizną trochę w tym mieszkaniu, jego, nie moim, ale nie trupem. Święty jakiś czy co? Nie rozkłada się. I dobrze, że kotów nie trzymał. Wygląda dalej wyjściowo, podbródek tylko podciągnąć. Trzymam go w wielkiej zamrażarce. Kupiłem w Makro. Kolejna inwestycja w tego mojego niewydarzonego pupila. Ale jak truposz to raczej już nie wypełźnie. I nie odbierze mojego półmiliona. W Szwecji. Rozumiecie teraz?
Chyba, że… Idę do lustra. Brzuch wciągam, zresztą jaki brzuch? To plotki i kalumnie wrogów mych z tym brzuchem. Wyglądam całkiem jak pisarz. Bardzo słynny pisarz. Może nie jak prawdziwy, bo to z reguły sepleniące pokurcze. Wysoki, przystojny, trzydzieści lat młodszy niż by metryka wskazywała (kuracje botoksowe robią swoje). Uduchowiony, zamyślony wyraz twarzy. Dyskretna siwizna na skroniach. Frak w szafie, z czasów jak byłem jeszcze prowincjonalnym mecenasem i bywałem i bywałem na tamtejszych salonach. Pani Doktorowa to była bestia! Nadam się więc? Oczywiście, że nadam!
Adaś poleży tu jeszcze trochę. Nic mu się nie stanie. Przecież nigdzie się ruszyć nie może, no nie?
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.