Dodany: 24.01.2018 22:10|Autor: malynosorozec

Zombie terroryzm w dobrym wydaniu


„Pacjent Zero” to powieść o walce z rodzącą się plagą żywych trupów. Nie chodzi jednak o powolne i łatwe do zabicia zombie, a wściekłe, szybkie i silne bestie, których jedynym celem jest rozprzestrzenienie tkwiącego w nich wirusa, czyli zarażenie kolejnego człowieka.

Główny bohater, policjant Joe Ledger, podczas jednej z akcji zwraca na siebie uwagę dowodzącego tajną organizacją o nic niemówiącej nazwie Wojskowy Departament Nauki pana Churcha. Zostaje sprowadzony do bazy WDN i tam poddany testowi: staje naprzeciwko Javada, którego zabił podczas ostatniej akcji. Z tym, że ten już nie jest człowiekiem, lecz żądną krwi bestią, gotową rzucić się do gardła każdemu napotkanemu człowiekowi. Tak właśnie Joe dowiaduje się o nowej broni terrorystów, po której uwolnieniu poprzednie ataki wydają się jedynie dziecinną igraszką. Nie ma wiele czasu, by rozpracować i zniszczyć działające w Ameryce jednostki chcące rozpocząć apokalipsę. A po drugiej stronie świata na zlecenie potentata z branży farmaceutycznej pana Gaulta i pod ochroną terrorystów pewna genialna kobieta pracuje nad kolejnymi generacjami wirusa. Wśród najwyższych urzędników amerykańskich znajduje się człowiek donoszący panu Gaultowi o wszystkich posunięciach. Szpieg przeniknął także do jednostki pana Churcha. Zegar tyka, adrenalina buzuje w żyłach, wyrzuty sumienia i moralne rozterki trzeba odłożyć na czas, kiedy życie wszystkich wokół nie będzie wisiało na włosku.

„Pacjent Zero” naładowany jest akcją, Maberry świetnie odnajduje się w opisach walki wręcz, strzelanin, działania mniej lub bardziej tajnych organizacji czy siatek terrorystycznych. Szczególnie dobrze czyta się opisy bezpośrednich starć: są niezwykle precyzyjne, przy tym autor nie gubi tempa. Bardzo dobrze oddaje emocje targające biorącymi w nich udział ludźmi, sprawiając, że czytelnik niemalże czuje ich emocje, a do tego słyszy świst kul. Szczególnie jedna scena utkwiła mi w pamięci: walka przedstawiona najpierw z perspektywy głównego bohatera, później zaś analizowana przez pana Churcha – oddzielone kilkunastoma stronami opisy razem stanowią fantastyczny pokaz kunsztu pisarskiego, który na długo zapamiętam.

Główny bohater… mistrz nad mistrze: twardy niczym skała, niewahający się, znający się na sztukach walki wszelakich… Normalnie taka postać raziłaby straszliwie, w tym jednak przypadku pasuje i da się lubić. Zwłaszcza że Joe Ledger, który jest narratorem części rozdziałów, nie raz przyznaje się do strachu czy wręcz przerażenia, jakie wywołują w nim przeżywane wydarzenia. W ogóle niemal wszyscy bohaterowie mają swój urok. Skonstruowani są stereotypowo i jednowymiarowo, ale bardzo dobrze wpasowują się w fabułę i spełniają swoje role. Niemal wszyscy. Przyjaciel Joego, psychiatra, doktor Sanchez jest przysłowiową łyżką dziegciu w beczce miodu. A nawet nie łyżką, lecz potężną chochlą. W powieści o szybkim tempie i nagłych zwrotach akcji, którą dobrze się czyta, ma on tendencję do wygłaszania przydługich, sztucznie brzmiących monologów. Ta postać to największy mankament „Pacjenta Zero”. Poza tym finałowe starcia nieco rozczarowują – są przewidywalne i bardzo „amerykańskie”.

Podsumowując: dobra, solidna pozycja łącząca zombie i terroryzm. Akcja, wyraźni bohaterowie i wiarygodne opisy. Warto.

8/10


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 758
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: