Dodany: 09.02.2018 13:03|Autor: WiadomościOpiekun BiblioNETki

„Dziewczyny chcą się zabawić” – zapowiedź


Już niedługo do księgarń trafi powieść Dziewczyny chcą się zabawić Adrianny Michalewskiej i Izabeli Sztolc. Premiera książki odbędzie się 14 lutego.

Dziewczyny chcą się zabawić to historia utraconego dzieciństwa i młodości. Cztery przyjaciółki: Monika, Amelia, Iza i Paulina wchodzą w dorosłość w Łodzi, która jest na skraju upadku. Tak jak bohaterki uczą się życia, tak ich rodziny starają się przetrwać czas wielkich przemian. Łódzkie kobiety – włókniarki, farbiarki, tkaczki, urzędniczki i nauczycielki szukają tego, co w życiu jest najważniejsze. Chcą kochać i być kochane. Chcą szczęścia swoich rodzin, codziennego obiadu dla swoich dzieci i przyszłości, której nie trzeba się bać. Dziewczyny chcą się zabawić to opowieść o dramatycznych wyborach końca lat osiemdziesiątych XX wieku, gdy Polska rodziła się na nowo, a wraz z nią dorastało pokolenie, niegotowe na nadchodzące zmiany.

To historia upadających fabryk i bezrobocia, wielkich możliwości i gwałtownych zmian politycznych. To historia wielkich marzeń i straszliwych rozczarowań. Szalonej namiętności i ponurej rzeczywistości. To opowieść o prawdziwym życiu, które przytrafiło się czterem dziewczynom w Łodzi.

 

Poniżej prezentujemy fragment powieści.

 

– Pojedźmy gdzieś nad wodę – westchnęła Amelia. – Nie musimy od razu nad morze, ale gdzieś, ja wiem? – Zastanowiła się. – Może nad jakiś staw?

– Dopiero w czerwcu, jak wszystkie stopnie będą już wystawione. – Monika była bardziej rzeczowa. Nie mogła zapomnieć o czekającym je końcu roku szkolnego. Jeszcze kilka tygodni i wreszcie odłożą szkolne torby. Ale na razie muszą zostać w Łodzi.

Amelia mruknęła coś pod nosem, niezadowolona, że jej miasto nie leży nad morzem, że jest gorąco i w dodatku do wakacji jest przeszło trzydzieści dni. Skręciły w Grunwaldzką, betonowa willa rodziny Pielgrzymów ginęła w drzewach akacji. Ich słodki zapach odurzał, ale nie orzeźwiał. Białe kwiaty zwisały z gałęzi niczym lukrowane cukierki. Brzęczały uwijające się w nich pszczoły. Aż dziw, że w Łodzi pszczoły jeszcze się uchowały. W tym powietrzu powinny zostać już chyba tylko muchy, tak bardzo było gęste i brudne.

Dziewczęta usiadły na ławce pod kasztanowcem. Dobrze ukryły się w cieniu. Nareszcie odrobina ochłody. Ale już po chwili wystawiły nogi poza bezpieczny krąg, prosto w jasną plamę słońca. W końcu, jak świat światem, dziewczyny zawsze szukały słońca, łapczywie chwytały opaleniznę, zapominając o chorobach skóry i dziurze ozonowej. Zresztą, w 1989 roku nikt nie myślał o takich sprawach. Zwłaszcza jeśli miał szesnaście lat i marzył tylko o jednym. O miłości.

  – Jaki on jest, ten Peter? – zapytała półgłosem Amelia.

  – Jak to jaki? – Monika przymknęła oczy. Przez niedomknięte powieki wpadały promienie słońca i rozpraszały się, niczym złote smugi, ślady po wielkich pszczołach. – Przecież widziałaś.

  – No widziałam, widziałam, ale nie do końca. Pokazałaś dużego faceta, co to się chwali, że zna całą grecką filozofię. Tak jakby to kogoś obchodziło – zachichotała Amelia. – Ja pytam, jaki on jest, no wiesz, jaki jest dla ciebie.

– Nijaki. – Monika wzruszyła ramionami. – Wiesz przecież, że on tu jest na stypendium. Nie ma się co podniecać. Przyjechał i pojedzie. Poza tym on jest stary, ma dwadzieścia siedem lat.

 Zaskoczona Amelia odwróciła się gwałtownie do przyjaciółki.

 – Co ty mówisz? Na serio? Jezu Chryste! Stary dziad. A popatrz, wygląda najwyżej na dwadzieścia dwa. – Pokręciła głową z dezaprobatą. – I taki emeryt cię podrywa?

  – Głupia jesteś – oburzyła się Monika. – Nie podrywa, tylko po prostu gada. Nudzi się. Przychodzi do mamy na zajęcia, a czasami wpadnie na obiad do nas, więc gadamy. I to wszystko.

Coś zaśpiewało w koronie kasztanowca. Przeciągły ptasi trel zawisł w powietrzu, a po chwili zapadła cisza.

 Od lutego u pani profesor Ireny Pielgrzym studiował Peter van den Kubbe z Hagi. Łódź tonęła jeszcze w śniegu, gdy wysiadł na dworcu z wielką walizką w dłoni. Zachwycony kamienicami na głównej ulicy długo chodził po Piotrkowskiej, całkiem przemoczył buty. Doktorant, miłośnik perypatetyków, który badał ich teksty i chętnie opowiadał o mądrości chodzących filozofów. Pod pozorem ćwiczenia języka angielskiego przywoływał tłumaczenia dzieł starców z Aten. Monika, początkowo znudzona, teraz coraz chętniej słuchała ciepłego głosu młodego Holendra, który potrafił także pytać ją o różne rzeczy. I gdy rozważania o Arystotelesie nie wywoływały w dziewczynie zachwytu, szukał innych. Monika marzyła na głos o Paryżu, Peter opowiadał jej o światłach w mieście miłości. Monika pytała o kwiaty, słynne holenderskie tulipany, Peter mówił, że największą ich ambasadorką w świecie jest Audrey Hepburn, do której jego słuchaczka jest uderzająco podobna. Miała przecież takie piękne czarne oczy i takie śliczne delikatne dłonie. 

(...)

Tymczasem wokół niego Łódź gasła. Osiemset tysięcy mieszkańców nagle stanęło w obliczu nadchodzącej zagłady, która podeszła ich niespodziewanie, jakby cichaczem. Choć ci bardziej przewidujący dostrzegali już pierwsze objawy zbliżającej się katastrofy, którą zwiastowały trudności z eksportem wyrobów włókienniczych. Zalegające w magazynach bele mówiły same za siebie. Piętrzące się pod sufity góry bawełny, drukowane perkaliki, kretony, wzorzyste zerówki, jeszcze wczoraj, rok temu, piękne i kolorowe, dziś straciły urok. Zszarzały, zrobiły się brzydkie i niemodne, dobre na wiejską zabawę, a nie do wielkiego miasta. Im więcej w halach leżało niesprzedanego materiału, tym większy niepokój wkradał się w serca kobiet. Te, które od przeszło stu lat utrzymywały to miasto, czuły, że nadchodzą ciężkie czasy, że wielogodzinne stanie przy krosnach nie było w ich życiu najgorszą rzeczą. Teraz czekała je niepewna przyszłość, bo ich praca przestała mieć znaczenie.

Źródło: materiały wydawnictwa Muza

Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: