Dodany: 13.12.2018 19:05|Autor: dot59
Udręka selekcjonera
Niewiele jest na świecie większych przyjemności, niż stwierdzanie, że nasz, zdawałoby się, wyjątkowy bzik, z powodu którego co poniektórzy krewni i znajomi patrzą na nas co najmniej dziwnie, to nic unikalnego.
Na przykład: na pół roku przed spodziewaną przeprowadzką, która będzie wymagała zredukowania domowego księgozbioru o jakieś... hm... czterdzieści procent, a kto wie, czy nie więcej, chodzi człowiek pod wszystkimi swoimi regałami i szafami, gnębiony pogłębiającym się uczuciem rozdarcia, prowadząc ze swoją drugą połową dialogi w rodzaju:
"- No, nie, absolutnie, TEGO się nie pozbędziemy, nie pamiętasz, ileśmy się za tym nachodzili? Ale na przykład TAMTO, no cóż...
- No chyba żartujesz, przecież ja TO dostałem/-am od (...) z okazji (...), nie ma mowy, żeby komuś oddać. O, ale te tu już takie wystrzępione, to może...
- Akurat! Wystrzępione, bo ile mają lat? No? Coś TAKIEGO mam dać na zmarnowanie?", itp., itd.
A potem bierze do ręki popularny tygodnik i ze wzrastającą satysfakcją czyta:
>> To zawsze jest bolesna operacja na uczuciach. Kiedy książki w naszym mieszkaniu stoją już na półkach w dwóch rzędach, rosną niczym wieże dookoła łóżka, a dzieje się to w tempie budowy chińskich wieżowców, okupują parapety, pralkę i kuchenny blat, wiemy, że nadszedł trudny moment książkowej masakry. Trzeba pozbyć się części zbiorów, by zrobić miejsce na nowe zakupy i dary. A niestety tych pierwszych robimy stanowczo za dużo. Zwłaszcza jak idę do małej księgarni, to liczba książek, z którymi wychodzę, jest odwrotnie proporcjonalna do powierzchni lokalu i intencji, z którymi wchodziłem. W tych księgarniach dostaję jakiejś zakupowej nerwicy i wyłącza mi się logika. Wiem przecież, że w domu i na Kindlu czekają setki wartościowych tytułów do przeczytania, że najprawdopodobniej do trzech z pięciu kupowanych książek nawet nie zajrzę, ale jak mawiał John Malkovich do Michelle Pfeiffer, kiedy ją porzucał w „Niebezpiecznych związkach”: „To silniejsze ode mnie”. (...)
Książkolubów uspokajam, ofiarom selekcji nie dzieje się nic złego, trafiają w dobre ręce, czyli do Miejskiej Biblioteki Publicznej (...). Co nie zmienia faktu, że selekcja łamie mi serce. Więc przed przystąpieniem do niej wychylam dwa kielichy wina, by znieczulić się emocjonalnie. A i tak jest ciężko. Biorę do ręki każdy kolejny tom, jestem przekonany, że to jedna z najważniejszych pozycji naszego księgozbioru, a tę to zacznę czytać już jutro, ta na pewno przyda mi się do (...), a z lektury tamtej może się zrodzić parę pomysłów, z których na pewno wyniknie coś niesamowitego.(...)
Ale w czasie każdej selekcji znajduję tytuły, o których zapomniałem, a naprawdę nigdy się z nimi nie rozstanę, albo takie, których treść świetnie pamiętam, bo odegrały istotną rolę w moim życiu, a nie wiedziałem, że mam je w domu albo gdzie leżą (...) <<
[Marcin Meller, "Newsweek", 1-7.10.18]
Co za ulga! Co prawda tylko częściowa, bo to, że ktoś z nami dzieli tę udrękę bibliotecznego selekcjonera mimo woli, w żaden sposób nas przed nią nie ocali...
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.