Dodany: 21.04.2019 17:24|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Był sobie raz Nightwish


Generalnie nie jestem zwolenniczką pisania biografii żyjących osób ani działających nadal formacji muzycznych, ale ponieważ wszyscy wszędzie to robią, nie będę przecież unikała lektury, jeśli mi takowa wpadnie w ręce. A wpadła, wynaleziona parę lat temu na polskiej stronie jednego z moich ulubionych zespołów; ponieważ, przetłumaczona przez grono fanów, była dostępna online za darmo, pobrałam, sformatowałam, skopiowałam na czytnik i… zrobiłam to, co robię z własnymi książkami, czyli odstawiłam w dłuuugą kolejkę, bo najpierw trzeba przecież te pożyczone… Od jej wydania minęło – jak ten czas leci! – już kilkanaście lat, ale to i tak nie ma znaczenia, bo „Once Upon a Nightwish” (w wolnym przekładzie: „Był sobie raz Nightwish”) podsumowuje tylko pierwszy i najważniejszy etap historii zespołu, zakończony raz na zawsze odejściem charyzmatycznej wokalistki, Tarji Turunen, bez której Nightwish nie byłby tym, czym jest dziś.

To jedna z tych opowieści, które zdają się bajką, a tak często są prawdą (zwłaszcza w odniesieniu do środowiska muzycznego): oto licealista z małego miasteczka bardzo chciał tworzyć muzykę; znalazł kolegę, który podzielał jego pasję, potem następnego, i jeszcze koleżankę, która nade wszystko pragnęła śpiewać, i choć kształciła się w nieco innym kierunku, postanowiła chłopców wesprzeć swoim pięknym głosem. Gatunek, który sobie wybrali, nie był jeszcze wówczas w ich kraju szczególnie popularny, a kraj, choć przykładano w nim dużą wagę do edukacji muzycznej (o czym za chwilę), nie zasłynął dotąd na międzynarodowych estradach jakimiś wybitnymi osiągnięciami w zakresie muzyki rozrywkowej. Nauczyciel muzyki, którego podopiecznymi byli wszyscy czworo, wyznawał pogląd, że należy uczniom pozwolić rozwijać się we własnym kierunku. Kiedy zdał sobie sprawę, że trzej młodzi muzycy (wówczas jeszcze bez solistki) zapowiadają się na coś niepowszedniego, po prostu… zwrócił się do dyrektora szkoły z prośbą o wybudowanie studia muzycznego. Miasto przyznało dotację, studio powstało i zostało wyposażone. Taki drobiazg.

A potem już wszystko poszło jak lawina: pierwszy singiel, pierwsza duża płyta, pierwszy koncert w miasteczku, w większym mieście, w stolicy, pierwsze zaproszenie na zagraniczne tournee… Złote płyty, platynowe płyty, wielomiesięczne trasy i wielotysięczne zarobki, i bezgraniczne uwielbienie fanów, będące czasem bardziej udręką niż przyjemnością... I ukazane bez retuszu ciemne strony muzycznej kariery: uciążliwe podróże, całe tygodnie spędzane poza domem, „rozrywkowy” styl życia, w którym dominującą rolę odgrywał alkohol (a to wiązało się z licznymi ekscesami, niesprzyjającymi ani zdrowiu, ani dobrej reputacji…), nieustające korowody związane z kwestiami praw autorskich, z ustalaniem warunków koncertowania i honorariów… To właśnie ta ostatnia sprawa stała się kością niezgody między Tarją – która w pewnym momencie postanowiła, że jej interesów nie będzie reprezentował menedżer zespołu, Ewo Pohjola, lecz poznany podczas koncertowania w Ameryce Południowej Marcelo Cabuli, za którego niebawem wyszła za mąż – a resztą zespołu i doprowadziła do ostatecznego rozstania (po niemal piętnastu latach, kiedy już wiemy, jak się potoczyły losy rozdzielonych artystów, prawdziwy fan nadal ubolewa nad tamtym niefortunnym zdarzeniem, nie mając jednak wątpliwości, że w sensie artystycznym Nightwish bez Tarji dokonał więcej, niż Tarja bez Nightwisha).

Przy przedstawianiu tej przykrej sytuacji autor wydaje się rozumieć także racje wokalistki, przynajmniej te argumenty, które wysuwała ona sama, chcąc zredukować ilość koncertów i długość tras: że to po prostu ponad jej siły, śpiewać na całe gardło półtorej godziny dziennie przez kilka tygodni; że wcale nie jest przyjemne spędzać dnie samotnie w hotelowym pokoju, nie mając z kim wyjść na zakupy czy na zwiedzanie miasta, podczas gdy koledzy albo odsypiają nocną hulankę, albo gromadzą zapasy na następną; wreszcie, że owszem, związała się z Nightwishem, ale nigdy nie obiecywała, że dla niego zrezygnuje z życia prywatnego czy z wcześniejszych planów zawodowych… Jednak w duchu trzyma raczej stronę twórcy zespołu, Tuomasa Holopainena i całej reszty męskiej ekipy, dla których zespół był i jest ideą, centrum świata, pomysłem na życie bez planu B, a skoro jedna osoba miała do niego inne podejście, cóż, prędzej czy później musiała go opuścić… Pióro przy tym ma lekkie, ładnie radzi sobie z zachowaniem indywidualnego stylu wypowiedzi rozmówców (nie pomijając wulgaryzmów), a i tłumaczenie, choć amatorskie, okazało się całkiem dobre, więc satysfakcja z lektury pełna.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 838
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: