Dodany: 27.09.2019 19:00|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Śliczny poranek
Frankowska Anna

2 osoby polecają ten tekst.

"Tylko tyle… Dlaczego tak mało, dlaczego…"[1]


Znalazłam. Po tylu latach znalazłam jedną z daremnie poszukiwanych pozycji autorstwa mojej literackiej idolki z młodości – dziewczyny, która jeszcze w wieku licealnym publikowała na łamach „Na Przełaj” doskonałe opowiadania, a wkrótce potem wydano jej pierwszą prawdziwą książkę: zaszczyt, którego przed nią nie dostąpił żaden absolwent wspominanej w tekście szkoły. Tych, które napisała później, nie czytał nikt kogo znałam, nie było ich też w bibliotekach ani w rodzinnym mieście pisarki, ani w innych miastach, przez które prowadziła moja dalsza droga. Zresztą nie było ich wiele, ot, trzy czy cztery tytuły, wszystkie chyba wydane w zapomnianej już serii „Ważne Sprawy Dziewcząt i Chłopców”, w formie broszurowej, tak jak ta, którą teraz mam w rękach. I chyba wszystkie opowiadały rzeczywiście o sprawach ważnych – czy to samych nastolatków płci obojga, czy też i powiązanych z nimi dorosłych. Tak jak ta.

Koniec lat 80, gdzieś w Warszawie. Rodzina jak z rocznika statystycznego, 2+2. Jerzy, naukowiec, jego żona Hanna, urzędniczka, i dwoje nastoletnich dzieci. I pies, którego niedostateczna czujność sprawiła, że bez przeszkód stało się to, co się stało. A mianowicie, że w niedzielny poranek znikła z domu jedna osoba. Ta, która – jakież to typowe! – sprawiała, że cały ten mechanizm, złożony z czterech, nie, pięciu autonomicznych podjednostek o zupełnie innych cechach osobniczych i odmiennych priorytetach, mimo coraz częstszych z czasem zgrzytów jakoś funkcjonował. Znikła, zabierając tylko podręczną torbę i zostawiając jedynie karteczkę z napisem „do załatwienia”[1] na kupce kwitów i rachunków. Aha, i jeszcze takie rzeczy, jak „zlew pełen brudnych naczyń po wczorajszej kolacji, rozłożona deska do prasowania, sterta nie poskładanej, wczoraj zdjętej ze strychu bielizny”[2], w obliczu których pozostali domownicy wydają się bezradni. Tak samo, jak przybywające z pomocą babka (matka pana domu) i ciotka (daleka krewna, a bliska – ale nie tak bliska, by zostać powiadomioną o zamiarze wyjazdu – przyjaciółka nieobecnej).

Nikt nie rozumie, co właściwie się stało i dlaczego. Zwłaszcza: dlaczego. Ani Jerzy, który – złożywszy za czasów narzeczeńskich należną daninę czułości – przez blisko dwadzieścia lat nie powiedział żonie nic miłego i oczywiście w domu nawet palcem nie kiwnął. Ani osiemnastoletni Jacek, któremu jeśli ktokolwiek imponuje, to raczej nie matka, co najwyżej ojciec – no, bo „na wszystko gwiżdże. Ojciec się ustawił, ojciec jest kimś” [3] – lecz jeszcze bardziej od niego pewien kolega, który „nie skończył jeszcze dwudziestki, a już jest prawdopodobnie milionerem”[4]. Ani niespełna piętnastoletnia Basia, z natury ani głupia, ani zła, ale zupełnie pozbawiona własnej woli i z tego powodu doskonale się nadająca na cień starszego brata – bo przecież nie matki: jakimże wzorem do naśladowania jest ktoś, komu „niczego nie wolno. Ma tylko obowiązek służyć i wysłuchiwać tych wszystkich narzekań, napadów złości, życzeń i zarzutów. Ma dogadzać, uspokajać, głaskać, bez prawa żądania rewanżu”[5]?

Hanna też nie rozumie, ale czegoś zupełnie innego. Dlaczego Jerzy, który kiedyś mówił do niej „mój śliczny poranku”[6], po przyjściu na świat pierwszego dziecka uznał, że „ona i dom mają być tylko dodatkiem, bez którego znakomicie można się obejść”[7]? I „jak to się dzieje, że nasze dzieci nagle okazują się takie inne? Największy bodaj dramat macierzyństwa. Urodzisz, wychowasz, poświęcisz swoje ambicje, oddasz siły i zdrowie, i któregoś dnia spostrzegasz, że stoi przed tobą obcy człowiek”[8]? Może powinna była od razu tupnąć nogą i powiedzieć, że się nie godzi na pracę poniżej swoich ambicji ani na to, by po pracy być etatową „służącą, praczką, pomywaczką”[9]? Ale skoro przez tyle lat nie tupała, to i teraz wybrała rozwiązanie mniej ofensywne: ucieczkę. I siedzi w pociągu do miejscowości, gdzie kiedyś czuła się szczęśliwa. Ale czy naprawdę wierzy w to, że już będzie zdolna „o siebie dbać. O twarz, o ciało, o duszę, o siebie, tylko i wyłącznie o siebie”[10], że ten jeden krok naprawi wszystko, co się przez lata pruło i sypało? Jeśli tak, to czemu nie stać jej na powiedzenie do telefonu czegoś więcej, niż „uciekłam od was”[11]?...

W oparciu o ten motyw napisano już niejedną solidną powieść. I pewnie niejedna jeszcze zostanie napisana, póki nie przestanie w ludzkiej świadomości pokutować przekonanie, że jeśli ktoś ma z czegoś w związku czy w pełnej już rodzinie rezygnować, to tym kimś ma być zawsze kobieta. „Śliczny poranek” to tylko krótkie, niespełna czterdziestostronicowe opowiadanie, ale materii na powieść spokojnie by starczyło. I to jest jego jedyny mankament, ten niewykorzystany potencjał. Bo i styl, i umiejętność kreowania postaci – doskonałe. Tak, jak w debiutanckim zbiorze opowiadań „Zatańcz z moją dziewczyną”. Tym większy żal, że tak dobre pióro zamilkło, pozostawiając po sobie „tylko tyle… Dlaczego tak mało, dlaczego…”[12].

[1, 12] Anna Frankowska, „Śliczny poranek”, wyd. Młodzieżowa Agencja Wydawnicza, 1988, s. 9.
[2] Tamże, s. 10.
[3] Tamże, s. 17.
[4] Tamże, s. 18.
[5] Tamże, s. 27.
[6] Tamże, s. 25.
[7] Tamże, s. 27.
[8] Tamże, s. 29.
[9] Tamże, s. 23.
[10] Tamże, s. 24.
[11] Tamże, s. 38.
[12] Tamże, s. 9.



(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 405
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: