Dodany: 31.12.2019 19:46|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Czytaj jak profesor
Foster Thomas C.

3 osoby polecają ten tekst.

Czytaj z przyjemnością i wierz, że dobrze zrozumiałeś!


Książki pożeram nałogowo od wczesnego dzieciństwa, ale – może przez sposób, w jaki czytam, ogarniając wzrokiem całe partie tekstu i od razu widząc, mniej lub bardziej wyraźnie, ich zawartość na podobieństwo filmu, nie tylko z ruchem, barwami i dźwiękami, ale nawet smakami, zapachami, wrażeniami dotykowymi, jeśli tylko takowe zostały opisane – nigdy nie byłam zbyt dobra w zadaniach typu „analiza i interpretacja”. Pytania z gatunku „co symbolizuje postać Iksa galopującego na swym ogierze?”, „jakie znaczenie mają zwiędłe kwiaty pod oknem Igreków?”, „dlaczego poeta porównał głos Zetki do brzmienia altówki, a nie wiolonczeli (albo odwrotnie)?” mogły się ode mnie doczekać jedynie najbardziej prozaicznych odpowiedzi: „no, cóż, zwykle jeśli ktoś pędzi galopem, to albo gdzieś się spieszy, albo szybkość sprawia mu przyjemność, a na pewno można powiedzieć, że ma dobrze opanowaną jazdę konną”; „służą wiarygodnemu ukazaniu scenerii, bo akcja rozgrywa się późną jesienią”; „pewnie dlatego, że miała głos za wysoki /za niski, żeby to drugie porównanie pasowało”. Na szczęście moja licealna polonistka nie przesadzała z tego rodzaju pomysłami, a dalsza droga mojej edukacji nie obejmowała analiz literackich. I pewnie do tej pory bym się nad nimi nie zastanawiała, gdybym tak bardzo nie lubiła czytać książek o czytaniu; a skoro lubię, to czy można było pominąć coś, co nosi tytuł „Czytaj jak profesor”?

Fakt, że autorem jest amerykański, a nie polski wykładowca literatury, dawał nadzieję na przyswajalny język, bez żadnych „apercepcji transcendentalnych” i „figur metapoetyckich”, za to stwarzał pewne niebezpieczeństwo, że w zamian za prostotę narracji czytelnik będzie miał wrażenie traktowania cokolwiek protekcjonalnego, z obowiązkowym wymuszonym zabawianiem studenta, który, jeśli się nie odśmieje co dwa akapity, to się zanudzi. Ale ponieważ już mi się zdarzyło czytać dzieło amerykańskiego literaturoznawcy pozbawione tej wady, postanowiłam zaryzykować. I rzeczywiście, nieco ponad czterysta stron (nie licząc skorowidza i podziękowań) udało mi się pochłonąć w tempie rekordowym jak na ten gatunek. Puszczanie oczka do czytelnika po drodze, owszem, było, na przykład w postaci takich oto zagajeń: „Jeśli podejdzie do was jakiś gość i poprosi o powożenie jego rydwanem, spytajcie go o imię. Jeśli przedstawi się jako Hektor, nie zgadzajcie się. Nie stójcie w miejscu. Nie odchodźcie powoli. Wiejcie. I to szybko”[1], „jeśli jednocześnie zrzucicie mnie i kulę do kręgli z Krzywej Wieży w Pizie (ale proszę, nie róbcie tego), kula się nie rozbryźnie. Poza tym nie ma między nami żadnych istotnych różnic”[2], ale nie okazało się na tyle nachalne ani trywialne, by sprawiać temuż czytelnikowi problem. A czego autor próbował go nauczyć? Czy rzeczywiście po lekturze można nabrać pewności, „że wszystko jest symbolem, dopóki nie zostanie udowodnione inaczej”[3]? Ja nie nabrałam, w czym się upewniłam, wykonując zamieszczony pod koniec test (należało przeczytać pewne opowiadanie, a potem swoją odpowiedź na zadane pytania porównać z podanymi przykładami; moja była o jakieś 90% krótsza i prostsza od tej, o której autor powiedział: „to spójna, przenikliwa, rozwinięta, dobrze napisana analiza, która z pewnością jest wynikiem dogłębnej interpretacji tekstu”[4].

Niemniej jednak pożytków z lektury i tak wyniosłam co niemiara, dowiadując się:
- że „nie ma czegoś takiego, jak całkowicie oryginalny utwór literacki”[5], bo „opowieści wyrastają z innych opowieści, wiersze z innych wierszy”[6] (co nie znaczy, że kandydatowi na literata wolno przepisać jeden rozdział z „Alicji w Krainie Czarów”, drugi z „Władcy Pierścieni”, trzeci z „Pożegnania z bronią” i poprzeplatać je urywkami „Dziadów”, przerobionymi na biały wiersz! O, i przy okazji nauczyłam się żartować tak, jak autor!),
- i, co poniekąd wynika z powyższej prawdy, jeśli w literaturze anglojęzycznej natrafimy na jakieś odniesienie, które nie jest dla nas w pełni jasne, powinniśmy w pierwszej kolejności poszukać jego źródła w nieznanej nam sztuce lub sonecie Szekspira, w następnej – w Biblii, a potem w mitach (greckich, skandynawskich etc.) oraz literaturze dla dzieci; rzecz jasna – o czym autor nie pisze, ale przecież sami to wiemy – gdy mamy do czynienia z literaturą polską, na pierwszą pozycję zapewne wysunie się Mickiewicz, a na ostatniej nie może zabraknąć Brzechwy, Tuwima, Konopnickiej;
- że w utworze fabularnym nie powinniśmy wymagać od autora, by wszyscy bohaterowie byli jednakowo barwni i wielowymiarowi, bo „potrzebujemy zarówno tych płaskich, jak i dobrze zarysowanych, statycznych, jak i dynamicznych”[7],
- że „pisarzami i pisarkami zostają zwykle ludzie zainteresowani światem wokół siebie (…), dlatego rozważania polityczno-społeczne często w jakiejś formie trafiają na karty książek, nawet jeśli wynik końcowy nie wydaje się szczególnie »polityczny«”[8],
- że pisarze mają dziwne podejście do kwestii erotyki, gdyż „pisząc o innych rzeczach, sygnalizują seks, a kiedy piszą o seksie, chcą przekazać coś innego. Jeżeli piszą o seksie i mają na myśli seks, istnieje na to określenie. Pornografia”[9],
- a także, jaką rolę w literaturze pełnią epickie wyprawy, wspólne posiłki bohaterów, latanie (niekoniecznie bohatera i niekoniecznie w sensie fizycznym), kalectwa i choroby, wampiry i wilkołaki, elementy ukształtowania terenu, pory roku i zjawiska atmosferyczne, i jeszcze parę innych motywów,
- i jakie dzieła literackie oraz filmy są zdaniem autora są warte przeczytania/obejrzenia.
Chociaż, jeśli nam akurat te z jakiegoś powodu nie podejdą, nie ma tragedii. Bo, powiada Foster, „czytanie powinno wam sprawiać radość”[10], a „jeśli czytacie powieści, sztuki, opowiadania i wiersze, a nie bawicie się dobrze, ktoś popełnił gdzieś błąd. Jeżeli męczycie się z książką, zrezygnujcie z niej”[11]. A gdy się akurat nie do końca zgodzimy z czymś, co o danym utworze gdzieś napisano, pamiętajmy, że „każde doświadczenie z każdym utworem jest unikatowe, głównie dlatego, że każdy z nas w szczególny sposób i w różnym stopniu zauważa odmienne elementy i te różnice sprawiają, że pewne cechy tekstu stają się mniej lub bardziej wyeksponowane. Siadamy do książki z naszą indywidualną historią i wspomnieniem wcześniejszych lektur, ale też z pewną postawą, która składa się (…) z poziomu wykształcenia, płci, rasy, klasy, wyznawanej wiary, zaangażowania społecznego i inklinacji filozoficznych. Te czynniki nieuniknienie wpłyną na to, co wyniesiemy z lektury”[12]. Więc nie dajmy się wrobić w twierdzenia, że istnieje jedna jedyna ważna interpretacja każdego motywu – dopiero wtedy będziemy mogli powiedzieć, że właśnie czytamy jak profesorowie!

Pomimo całej mojej satysfakcji z lektury uważam jednak za swój obowiązek wypunktowanie nawet pojedynczych mankamentów (nie liczę potwornie mnie irytującego anglicyzmu „aspirujący autorzy”[13], bo choć według słowników „aspirować” bez dodania „do czegoś [pozycji, stanowiska]” oznacza: „wymawiać spółgłoski z przydechem”[14], czego raczej autor nie miał na myśli, to wspomniane wyrażenie tak się już w polszczyźnie rozpanoszyło, że zapewne jest powszechnie uważane za poprawne. Niemniej jednak gdybym to ja tę książkę przekładała, w tym miejscu znaleźliby się na przykład „kandydaci na pisarzy”):
- brak przypisu do zdania, które dla czytelnika nieznającego angielskiego (a są tacy w Polsce, naprawdę!) jest kompletnie pozbawione sensu: „Jeśli z frazy »Miło z tobą zjeść« chcielibyśmy usunąć »z«, końcowy rezultat byłby wyrażeniem o całkiem innym znaczeniu. Mniej krzepiącym. Bardziej upiornym”[15]. O co chodzi? Czy „Miło tobą zjeść” w ogóle cokolwiek znaczy, i dlaczego ma być upiorne? Jeśli nie znamy angielskiego brzmienia obu wyrażeń, nie dojdziemy do tego za Chiny Ludowe; jeśli znamy - wszystko staje się proste: „Nice to eat WITH YOU (miło Z TOBĄ zjeść)” minus „with”(z) równa się „Nice to eat YOU”(miło CIĘ zjeść);
- stworzenie w polskiej wersji językowej nieistniejącego dzieła literackiego: „większość z tych tropów (…) można odnaleźć w powieści »Brama« Stokera”[16] (w tekście tytuły utworów wyróżnione są kursywą, ale z braku możliwości technicznych strony muszę zastosować inny sposób – przyp. rec.). Najwyraźniej ktoś (redaktor? korektorka?) zerknął na frazę „powieści Brama Stokera”, a że nie przypominał sobie istnienia człowieka o imieniu Bram (w dopełniaczu, zgodnie z prawidłami odmiany imion obcych, brzmiącym: Brama), który napisał mało może ambitną, ale przecież dość sławną powieść „Dracula” (tytuł autor wymienił na poprzedniej stronie, dlatego pewnie w tym miejscu go nie powtórzył) – wyszło, co wyszło…
- i wreszcie niewyjaśniona kwestia autorstwa fragmentów, o których stopka informuje w sposób następujący: „W tłumaczeniu książki na język polski znajdują się przykłady, pochodzące z książek polskich autorów, które nie występują w oryginale”[17]. Ale z nieba przecież nie spadły, ani się nie napisały same? A skoro KTOŚ je napisał, to chyba uczciwie i wobec czytelnika, i wobec ich autora/-ów byłoby podać, kim ten ktoś jest…

Usterki usterkami (wszak błędów nie popełnia tylko ten, kto nic nie robi!), a niezależnie od nich uważam przeniesienie tej pozycji na rynek polski za bardzo wartościową inicjatywę i mam nadzieję, że pojawi się więcej ciekawych tytułów z tego gatunku.

[1] Thomas C. Foster, „Czytaj jak profesor”, przeł. Elżbieta Janota i Paulina Rzymanek, wyd. Fabuła Fraza, 2019, s. 125.
[2] Tamże, s. 193.
[3] Tamże, s. 25.
[4] Tamże, s. 366.
[5] Tamże, s. 60.
[6] Tamże, s. 64.
[7] Tamże, s. 140.
[8] Tamże, s. 179.
[9] Tamże, s. 216.
[10] Tamże, s. 386.
[11] Tamże, s. 390-391.
[12] Tamże, s. 165.
[13] Tamże, s. 145.
[14] Ze strony internetowej https://sjp.pwn.pl/slowniki/aspirowa%C4%87.html
[15] Thomas C. Foster, op.cit., s. 49.
[16] Tamże, s. 50.
[17] Tamże, s. 4.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 503
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: