Dodany: 15.11.2020 00:11|Autor: idiom1983

Recenzja nagrodzona!

Książka: Dzień gniewu
Pérez-Reverte Arturo

4 osoby polecają ten tekst.

Dos de Mayo, czyli co się wydarzyło w Madrycie


Joachim Lelewel, polski historyk i XIX-wieczny działacz na rzecz odzyskania utraconej kosztem trzech zaborców niepodległości Polski, napisał pracę z dziedziny komparatystyki historycznej, w której porównywał koleje dziejów potężnej ongiś, rozebranej między sąsiadów Rzeczypospolitej i chylącego się ku upadkowi imperium Królestwa Hiszpanii, które, choć władało licznymi rozsianymi po świecie koloniami, było już tylko bladym cieniem minionej przebrzmiałej świetności. W swojej pracy Lelewel wykazywał liczne podobieństwa w historii obydwu państw. Oba kraje zmagały się w swoich dziejach z kilkusetletnim rozdrobnieniem feudalnym czy wielowiekową walką o odzyskanie zagarniętych przez wrogów terytoriów o strategicznym znaczeniu, takich jak Pomorze Gdańskie w rękach Zakonu Krzyżackiego, czy Andaluzja pod panowaniem muzułmańskich Arabów. Zarówno Polska, jak i Hiszpania osiągnęły szczyt swojej potęgi mniej więcej w tym samym czasie, przypadającym na przełom XV i XVI wieku, kiedy Polacy zagospodarowywali odzyskane wybrzeże Morza Bałtyckiego, a Hiszpanie zmusili do poddania się Emirat Grenady - ostatnią muzułmańską enklawę na Półwyspie Iberyjskim. Obydwa te kraje doświadczyły również zjawiska, które w historiografii zwykło się nazywać nadprodukcją szlachecką. Hiszpańscy "hidalgos" - zubożali arystokraci jak osławiony Don Kichote - często szukali dla siebie lepszego życia w odkrytej przez Krzysztofa Kolumba Ameryce. Polscy szlachcice w kresowych stanicach w cieniu Dzikich Pól, Bramy Smoleńskiej czy Inflant, bronili granic Królestwa tocząc liczne boje przeciw Turkom, Tatarom, Szwedom, Moskalom czy Kozakom. Z rapierami czy szablami u boku, hiszpańscy donowie czy polscy waszmościowie za powód do najwyższej dumy poczytywali obronę chrześcijaństwa oraz specyficznie pojmowanego poczucia honoru i osobistej godności. Podobieństwa Lelewel potrafił odnaleźć także w tym, co oba kraje doprowadziło do katastrofalnego w skutkach upadku: przegranej rywalizacji o hegemonię w regionie na rzecz Rosji bądź Francji, wyniszczeniu gospodarczym jako schedzie po licznych długotrwałych wojnach, a przede wszystkim anarchii ustrojowej i ogromnej, podszytej partykularyzmem społecznej nieodpowiedzialności. W momencie, kiedy praca Lelewela ukazała się drukiem, Polski nie było już na politycznej mapie Europy, a Hiszpania nie podzieliła jej losu tylko dlatego, że zaborczy sąsiedzi woleli podbijać jej zamorskie kolonie od niej samej. Wielka Rewolucja Francuska eksportowała swoje zdobycze po całym kontynencie, choć nie wszędzie witano z entuzjastycznie otwartymi ramionami to, co miała do zaoferowania. Podczas kiedy Polacy widzieli w Cesarzu Francuzów, Napoleonie Bonaparte, wskrzesiciela niepodległej polskiej państwowości, dla Hiszpanów Korsykanin mikrego wzrostu był ciemiężycielem, który zakładał im na nogi kajdany zniewolenia i upokorzenia. W toczonych przez kilkanaście lat wojnach, od imienia prowodyra zwanych wojnami napoleońskimi, losy obydwu narodów miały się krwawo i bardzo boleśnie przeciąć.

Kiedy zapytać miłośnika literatury o najwybitniejszych hiszpańskich pisarzy współczesnych, nazwisko Péreza-Reverte zostanie wymienione pośród takich sław jak Javier Marías, Eduardo Mendoza, Jaume Cabré, Carlos Ruiz Zafon czy Antonio Muñoz Molina. W wielowymiarowym pisarstwie urodzonego w Cartagenie autora pobrzmiewa fascynacja duchem XIX-wiecznej przygodowej prozy spod pióra Aleksandra Dumasa, Roberta Louisa Stevensona, Hermana Melville'a czy Josepha Conrada, dziennikarskie zacięcie Ernesta Hemingwaya czy Ryszarda Kapuścińskiego oraz błyskotliwa erudycyjna wiedza z wielką sztuką w tle, znana z powieści Umberto Eco. Warto odnotować, że swój literacki warsztat Pérez-Reverte przez długie lata ćwiczył i doskonalił pracując jako korespondent wojenny, relacjonujący liczne konflikty, takie jak między innymi: wojna w Angoli, rewolucja w Rumunii czy wojna domowa w Bośni i Hercegowinie. Naoczne doświadczenie wielu brutalnych wojennych prawideł znalazło odzwierciedlenie w licznych powieściach, których akcja dzieje się w targanym wojnami XVII wieku, kiedy czytelnik może poznać nietuzinkową postać kapitana Alatriste - hiszpańskiego odpowiednika kawalera D'Artagnan. Kapitan, choć nie posiada tak oryginalnych kompanów jak jego francuski pierwowzór, wyciąga rapier w obronie Korony, krzyżując plany jej przeciwnikom równie skutecznie i spektakularnie, co bohaterowie książek Aleksandra Dumasa. Na szczególne uwzględnienie i uznanie w oczach Péreza-Reverte zasługuje jednak przede wszystkim wspomniana epoka napoleońska, nieobca jako temat także w literaturze polskiej z ''Panem Tadeuszem" Mickiewicza czy "Popiołami" Żeromskiego na czele. Powieść "Dzień gniewu" swoją wyjątkowość zawdzięcza temu, że autor ze swadą opisuje wydarzenia tylko jednego, za to bardzo ważnego i niezwykle doniosłego dnia z hiszpańskiej historii, w pełni korzystając ze swoich umiejętności reportera i dziennikarza.

Nie sposób nie docenić ogromu żmudnej i czasochłonnej pracy, jaką Pérez-Reverte włożył w zbieranie materiałów do swojej powieści, drobiazgowo i skrupulatnie przeczesując liczne archiwa, biblioteki, kroniki sądowe i policyjne, listy, pamiętniki i wspomnienia uczestników czy naocznych świadków opisywanych przez siebie wydarzeń, oddzielając prawdę od fikcji, a zmyślenie od rzeczywistości. Czytając książkę, poniekąd zazdrościłem Hiszpanom, że w swoim kraju znaleźli kogoś, kto chciałby opisać kluczowy moment w historii ojczyzny z pieczołowitą dbałością o najdrobniejsze szczegóły, łącznie z ówczesnym menu madryckich karczm czy gospód. Rozmyślałem o tym, czy przełomowy moment w historii Polski - np. noc listopadowa z 1830 roku czy "Godzina W" z 1 sierpnia 1944 roku, kiedy Armia Krajowa ruszyła do walki o wyzwolenie Warszawy spod hitlerowskiej okupacji - może zostać opisana przez polskiego pisarza w podobny sposób, przywołujący na myśl internetową relację "na żywo", zamiast suchego i beznamiętnego przekazu okraszoną jednak wybitnym literackim talentem. Minuta po minucie i godzina po godzinie, dając plastyczne i obrazowe świadectwo dramatycznych wydarzeń, w moim mniemaniu Pérez-Reverte osiągnął znakomite rezultaty z pogranicza reporterskiej celności w uchwyceniu istoty sensu relacjonowanego wydarzenia, socjologicznej przenikliwości badacza polaryzacji postaw poszczególnych grup społecznych i psychologa tłumu, który w coraz większej masie zaczyna obsadzać kluczowe punkty hiszpańskiej stolicy. Szczególnie ta ostatnia kwestia w świetle licznych protestów społecznych i demonstracji niezadowolenia z władzy, jakie przetoczyły się niedawno przez Polskę, wydaje się nader interesująca i istotna. Bo też podstawowe i najważniejsze pytanie, jakie zada sobie każdy czytelnik powieści Péreza-Reverte, brzmi: Dlaczego mieszkańcy Madrytu w słoneczny majowy poniedziałek, ryzykując swoje mienie i majątek, reputację i los swoich rodzin, posady i pozycję społeczną, a przede wszystkim własne zdrowie i życie, zdecydowali się wszcząć otwartą rebelię przeciwko stacjonującym w mieście Francuzom? Co było przysłowiową iskrą, która padając na beczkę prochu spowodowała potężną i dewastacyjną w skutkach eksplozję? Odpowiedź nie jest oczywista i jednoznaczna. Atmosfera niezadowolenia z francuskiej obecności w Madrycie gęstniała już od jakiegoś czasu. Na prowincji, w akcie niezgody na francuską bezwzględność, już dużo wcześniej powstały spontanicznie formujące się oddziały partyzanckie, tocząc przeciwko Francuzom tzw. "guerrillę", czyli małą wojnę. Partyzanci atakowali z zaskoczenia przemieszczające się nieprzyjacielskie oddziały, bez pardonu i miłosierdzia zabijając każdego francuskiego żołnierza, który wpadł w ich ręce, często w bardzo bestialski sposób. Francuzi nie pozostawali dłużni w swoim okrucieństwie względem Hiszpanów. Bezwzględność i brutalność tamtej walki najlepiej oddaje słynny cykl rycin genialnego hiszpańskiego malarza Francisco Goi pt. "Okropności wojny". Według wielu znawców Goya stworzył go zainspirowany właśnie powstaniem w Madrycie. Czy pogłoska o tym, że Napoleon zamierza zastąpić aktualnie panującego króla Ferdynanda VII (notabene wywodzącego się z francuskiej z pochodzenia dynastii Bourbonów i praprawnuka króla Polski Stanisława Leszczyńskiego) swoim bratem Józefem, może dać ludziom asumpt do rebelii? Wszak Francuzi panują na hiszpańskim tronie już ponad sto lat, ale co innego król wybrany przez sam Naród, a co innego narzucony z zewnątrz przez obcych. A może to ubrane na orientalną modłę oddziały mameluków z Egiptu, w oczywistym skojarzeniu przywodzące na myśl panowanie arabskie, są przyczyną tego, że niechęć zamienia się w furię, a skrywana wrogość w otwartą wojnę? Obecność Francuzów Hiszpanie z trudem jeszcze jakoś przełkną. Ponownej władzy muzułmanów nad sobą ich duma zdzierżyć już nie będzie w stanie. Dzisiaj nikt już nie odgadnie, jaka była prawda, która zapewne leżała gdzieś pośrodku.

Najważniejszym bohaterem powieści Péreza-Reverte jest zbiorowy portret ludu Madrytu, który gremialnie śpieszy do powstania, ażeby prosto w twarz wykrzyczeć swoją wściekłość francuskim nieproszonym gościom. Kupcy i rzemieślnicy, studenci i urzędnicy, bankierzy i wszelkiej maści artyści, bogacze i żebracy, księża i prostytutki, zawodowi złodzieje i stateczni obywatele z nieposzlakowaną opinią, zdjąwszy ze ściany broń odziedziczoną po przodkach, zabrawszy z domu kije, noże, siekiery czy tasaki, lub wyrwawszy kamienie z ulicznego bruku, idą czynem udowodnić obcym, że miasto, w którym się urodzili, wciąż jeszcze należy przede wszystkim do nich. Spośród wielu wymienionych przez autora z imienia i nazwiska osób, najwięcej uwagi poświęcić należy dwójce oficerów artylerii armii króla Ferdynanda VII. Luis Daoiz i Pedro Velarde, choć łączą ich więzy szczerej przyjaźni, diametralnie różnią się między sobą charakterem, temperamentem i typem osobowości. Daoiz, stateczny, poważny i dystyngowany czterdziestolatek, stanowi ucieleśnienie żołnierskiej karności, dyscypliny i posłuszeństwa. Młodszy o dekadę Velarde, krewki i skory do bitki Kantabryjczyk, nie przepuści płazem żadnej poczynionej przeciw niemu zniewagi i obelgi. Obydwaj kapitanowie na wieść o wybuchu zamieszek zostają skierowani do Arsenału Monteléon, z zadaniem niedopuszczenia do opanowania placówki i znajdujących się wewnątrz pokaźnych zasobów broni i amunicji przez zrewoltowany tłum. Przybywszy na miejsce, artylerzyści stają przed dramatycznym wyborem. Czy pozostać wiernymi rozkazom przełożonych i walczyć przeciw własnym rodakom w interesie Francuzów, czy zbuntować się i poprowadzić madrytczyków do nierównej walki ze znacznie liczniejszym, lepiej wyszkolonym i wyposażonym przeciwnikiem? A może najlepiej będzie przyjąć postawę wyczekującą, aż sytuacja sama się wyklaruje? Daoiz, żołnierz z dziada pradziada, którego pochodzący z Nawarry przodek walczył z Maurami w słynnej bitwie epoki rekonkwisty pod Las Navas de Tolosa w 1212 roku, bierze ciężar odpowiedzialności na własne barki i własne sumienie. Honor nie podlega negocjacjom, a ojczyzna to nie towar na jarmarku, który można sprzedać za garść brzęczących monet.

Wynik rebelii łatwo było przewidzieć. Wspomniany wcześniej Goya odmalował los wziętych do niewoli uczestników zrywu na swoim słynnym obrazie znanym pod tytułem "Rozstrzelanie powstańców madryckich 3 maja 1808 roku". W posępnej i mrocznej nocnej scenerii, bezimienni, odwróceni plecami do widza, pozbawieni twarzy i tożsamości francuscy żołnierze, karabinową salwą pozbawiają życia następną grupę przeznaczonych na stracenie skazańców. Na twarzach ludzi, których za chwilę dosięgnie śmierć, można wyczytać całą paletę uczuć i emocji. Od rozpaczy, która kryje twarz w dłoniach, przez pokorną modlitwę, aż po wściekłość zaciśniętych pięści, nawet nad grobem wygrażających swoim prześladowcom. Pierwszoplanową postacią jest młody mężczyzna, ubrany w białą koszulę, który szeroko rozkładając ramiona naśladuje gest ukrzyżowanego Chrystusa. Na jego dłoniach bystry obserwator zauważy ślady stygmatów. Przesłanie, jakie wypływa z obrazu, nie pozostawia wątpliwości, po której stronie była w tej walce słuszność. Kilka miesięcy później, w słynnej szarży na przełęczy Somosierra, polscy szwoleżerowie pułkownika Jana Kozietulskiego otworzyli wojskom francuskim drogę do Madrytu. To błyskotliwe zwycięstwo polskiego oręża zawiera w sobie bardzo gorzkie przesłanie. Oto jeden zniewolony naród, czysto instrumentalnie wykorzystywany jest przez wielkie światowe mocarstwo do niewolenia innego narodu. W tym kontekście hasło wypisane na polskich sztandarach "Za wolność waszą i naszą" brzmi jak bezczelne szyderstwo, a nie szlachetny ideał. A najbardziej uwłacza świadomość tego, że maluczcy zawsze będą tylko małymi pionkami w wielkiej grze wielkich potęg.

W książce Péreza-Reverte chwała przeplata się z hańbą, odwaga z tchórzostwem, bezkompromisowe bohaterstwo z cynicznym kunktatorstwem, a wielkie poświęcenie z wyrachowanym do bólu oportunizmem. Ta powieść-reportaż, operując bardzo dobrym warsztatem, pochłonie bez reszty każdego, kto traktuje historię nie jako zapisany w zakurzonej opasłej księdze zbiór faktów, które wydarzyły się dawno temu, a dzisiaj nie mają już większego znaczenia, ale jako żywy i dynamiczny proces, kształtujący współcześnie żyjących ludzi w o wiele większym stopniu, niż oni mogą to sobie wyobrazić. Ta pasjonująca lektura nie pozwala zapomnieć o tym, że każdy naród potrzebuje bohaterów, którzy mogą zostać piewcami jego wielkości. A Hiszpanie, żyjący wciąż z niezabliźnioną raną krwawej wojny domowej z końca lat 30-tych, przytłoczeni ciężarem wieloletnich autorytarnych rządów generała Franco, rozczarowani procesem ustrojowej transformacji, który wygenerował wiele społecznych podziałów i nierówności oraz wstrząsani baskijskim czy katalońskim separatyzmem, potrzebują budujących jedność bohaterów może bardziej niż ktokolwiek inny.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 11368
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: