Dodany: 26.10.2021 21:49|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Są odważni i dają z siebie wszystko, ale czy można się o nich nie bać?


Kto czytał wydany w roku 2018 reportaż Beaty Sabały-Zielińskiej o pracy TOPR-u, też pewnie spodziewał się, że kontynuacja „nie powstanie. »No bo co miałoby w niej być?«”[1]. Wszystkie aspekty tej pracy zostały solidnie opisane, przedstawione z punktu widzenia czynnych zawodowo i emerytowanych ratowników, wypowiedzieli się i członkowie ich rodzin, i niektórzy z uratowanych, tak więc opowieść zdawała się kompletna. Aż do chwili, gdy dwa lata później „ratownicy TOPR-u stanęli przed wyzwaniami, z jakimi do tej pory nie mierzyła się żadna górska służba ratunkowa na świecie”[2].

W połowie sierpnia 2019 roku grupka wrocławskich grotołazów weszła do Jaskini Wielkiej Śnieżnej, chcąc „sprawdzić, czy da się zrobić skrót z Przemkowych Partii do Białej Wody, by eksplorując jaskinię, omijać najciaśniejsze jej korytarze”[3]. Dotychczas nikomu nie udało się przejść poza jedną z niewielkich komór, ale dwaj młodzi wrocławianie mieli nadzieję, że zdołają „przestrzelić korytarz do Białej Wody”[4]. Nie zrealizowali swego zamiaru i nie opuścili komory, bo w ciągu kilku godzin korytarz, którym przyszli, wypełniła woda. TOPR zawiadomiono i akcję ratunkową rozpoczęto pod koniec drugiej doby ich uwięzienia. Po kolejnej dobie było już prawie pewne, że poszukiwani nie żyją, i stuprocentowo pewne, że nie da się do nich dotrzeć od tej strony, od której weszli, a od przeciwnej będzie to możliwe tylko przy użyciu materiałów wybuchowych…

Toprowcy pracowali w jaskini już piąty dzień – nadal bez oczekiwanego efektu, bo ich pracę spowolnił obryw skalny – gdy tymczasem na powierzchni rozpętała się letnia burza. Burza w Tatrach to żaden ewenement, ale takiej nie pamiętali nawet najstarsi górale: w ciągu niespełna godziny „były 62 wyładowania doziemne w rejonie kopuły szczytowej Giewontu i pobliskim obszarze Tatr”[5]. A Giewont w słoneczne południe był pełen turystów, bo nawet ci, którzy z dołu mogli zauważyć, że zanosi się na burzę, sądzili, że jeszcze zdążą, zaś ci, którzy byli na szczycie wcześniej i w innych warunkach dawno by już zeszli, musieli czekać w tasiemcowych kolejkach i przeciskać się przez tłumy. Już przy pierwszym uderzeniu pioruna obrażenia odniosło kilkadziesiąt osób; do końca burzy na szczycie i stokach było już 157 poszkodowanych i 4 ofiary śmiertelne, a śmigłowiec mógł wyruszyć po najciężej rannych dopiero wtedy, gdy nawałnica zaczęła słabnąć…

To zaledwie dwie akcje, ale tak spektakularne, na tak wielką skalę, że relacja z nich i późniejsza analiza działań zajmuje mniej więcej dwie trzecie objętości książki. Reszta – to przede wszystkim rozważania nad kwestią śmierci w górach, wsparte jeszcze jedną dłuższą historią tragicznego wypadku i zrobionego wokół niego szumu medialnego. Najpierw wypowiadają się rodzice trzech młodych chłopców, którzy wtedy, przed ponad dwudziestu laty, zginęli pod lawiną. A potem głos zabierają sami ratownicy i ich bliscy. Ci pierwsi opowiadają, jak ciężkim i przykrym przeżyciem jest odnalezienie ciała osoby, której ruszyli na pomoc, a potem – zawiadomienie jej krewnych i stawienie czoła armii dziennikarzy, pragnących zabłysnąć wyjątkowo dramatycznym „newsem”. Ci drudzy – jak to jest być żoną, dzieckiem, rodzeństwem albo rodzicem ratownika, a czasem i kilkoma w jednej osobie, bo przecież bywa, że w TOPR-ze służą dwa lub trzy pokolenia mężczyzn z jednej rodziny. Większość odsuwa od siebie myśl, że coś mogłoby się stać, „no bo jak żyć z taką myślą, że ci facet zginie?”[6], i mówi: „Nie demonizujemy zagrożeń, nie zadręczamy się nimi. Staramy się tę pracę traktować normalnie”[7]. Ale nie wszystkim się udaje „ujarzmiać ten strach”[8], bo też na przykład postawmy się w sytuacji matki jedynego syna, który co jakiś czas idzie w góry w ekstremalnych warunkach pogodowych (turyści nie muszą, ale on musi, bo ślubował, że będzie ratował ludzi „bez względu na porę roku, dnia i stan pogody”[9]) i póki się akcja nie zakończy, nie jest w stanie dać znać, że żyje – więc cóż ona może powiedzieć innego, niż „to jest ciągła obawa”[10]? Wprawdzie od początku istnienia TOPR-u niewielu ratowników poniosło śmierć w akcji: statystycznie wypada mniej, niż jeden na dziesięć lat, ale statystyka swoje, a życie swoje, bo aż sześć z tych śmierci zdarzyło się w ciągu ostatnich trzech dekad, więc praktycznie wszyscy czynni zawodowo toprowcy i ich rodziny albo znali któregoś z tamtych, albo znają jego krewnych…

Nie przypuszczałam, że i ta druga część opowieści o toprowcach zrobi na mnie takie wrażenie, a jednak zrobiła. Wszystkim: i techniką narracji, dzięki której opis niezwykle długiej i ciężkiej akcji w jaskini był niemal równie dramatyczny i pełen napięcia, jak relacja z błyskawicznie zorganizowanych działań ratunkowych na wielką skalę na Giewoncie; i szczerością, z jaką poszczególni rozmówcy autorki dzielą się z czytelnikiem swoimi odczuciami i myślami; i – podobnie zresztą, jak i część pierwsza – świetnym dopracowaniem redakcyjnym, dzięki któremu na kilkaset stron przypadają może ze dwie literówki, a większych błędów nie udało mi się zauważyć. Doskonała lektura, nie tylko dla pasjonatów Tatr i ogólnie tematyki górskiej, ale dla każdego, kto lubi dobry reportaż.

[1] Beata Sabała-Zielińska, „TOPR 2: Nie każdy wróci”, wyd. Prószyński i S-ka, 2021, s.7.
[2] Tamże, s. 7.
[3] Tamże, s. 17.
[4] Tamże, s. 18.
[5] Tamże, s. 182.
[6] Tamże, s. 287.
[7] Tamże, s. 288.
[8] Tamże, s. 284.
[9] Tamże, s. 315.
[10] Tamże, s. 280.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 425
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: