Dodany: 16.01.2022 20:59|Autor: dot59
Jak nic nie robić, kiedy się nie da nic nie robić?
Zaopatrzyłam się w tę książkę z zamiarem sprezentowania jej komuś z narzekających na nadmiar pracy członków rodziny; szczerze mówiąc, prócz intrygującego tytułu skusił mnie okładkowy wizerunek czarnego kota, a że akurat najbardziej zapracowani krewni są też miłośnikami mruczących domowych pupili, pomysł wydawał się podwójnie interesujący.
Kot, który – jak każdy, kto z nim mieszka lub mieszkał, musiał zauważyć, doskonale wie, jak nic nie robić – nie jest jednak istotnym elementem tekstu, będącego czymś pośrednim między reportażem socjologicznym, rozprawą psychologiczną i osobistym esejem na zasygnalizowany w tytule temat. O tym, jak ważny jest wypoczynek – i to nie tylko czynny, w postaci uprawiania sportu, konsumowania dóbr kultury czy aktywności towarzyskiej, ale także „totalny reset”, podczas którego człowiek nie analizuje, nie planuje, nie spala kalorii, nie angażuje się emocjonalnie, tylko po prostu odpręża się na całego – wiadomo od dawna. Nie jest to zresztą mądrość wyłącznie holenderska (choć na pewno, sądząc z tego, co autorka pisze o Holandii, tamtejsze podejście do życia sprzyja jej realizacji), bo pamiętam z dzieciństwa, jak moi dziadkowie, którzy za granicą nigdy nie byli i Holendra na oczy nie widzieli, po skończeniu prac w gospodarstwie siadywali na chwilę na ganku i wtedy… nic nie robili. Nie rozmawiali, nie czytali, najwyżej pogłaskali kota, jeśli się akurat któremu z nich wdrapał na kolana. Na sto procent nie wiedzieli, że uprawiają niksen, ale uprawiali, i chyba z niezłym efektem, bo dożyli bardzo sędziwego wieku, nigdy się nie skarżąc na przepracowanie. Podobne obserwacje można znaleźć w reportażach podróżników, śledzących życie niezaawansowanych technicznie społeczności spoza kultury zachodniej: nawet plemiona dzień w dzień walczące o byt w warunkach, jakich przeciętny Europejczyk nie dałby rady przetrwać bez pomocy, znają pojęcie nieaktywnego odpoczynku, choć pewnie część z nich nie ma na nie określenia. Więc coś w tym musi być.
Za samą ideę należy się szóstka, jednak za drobne mankamenty musiałam trochę ująć. Po pierwsze, treść jest rozciągnięta do objętości najmniej dwa razy większej, niżby tego wymagała istota rzeczy. Po drugie, autorka trochę się gubi we własnych wywodach, z jednej strony stwarzając aurę pewności, że sztuka „niksenowania” będzie korzystna absolutnie dla każdego i da się osiągnąć w każdych realiach, z drugiej – że może jednak nie, bo „czasem niksenowania po prostu nie da się zastosować”[1]. No właśnie, po prostu się nie da. Bo przecież najbardziej przepracowani i wyczerpani to na ogół właśnie ci, u których „obowiązki naprawdę mają pierwszeństwo”[2], a skoro tak, to jaką korzyść da im uświadomienie, że jedynego, co mogłoby im pomóc, i tak nie będą w stanie zrealizować?
Kto podejdzie do lektury, będąc świadom tych zastrzeżeń, będzie mógł przynajmniej wynieść z niej trochę wiedzy psychologicznej, wyrobić sobie pogląd na kwestię przydatności nicnierobienia w jego własnym życiu i zastanowić się, czy i jak zdoła wdrożyć teorię w praktyce – a to nie tak mało.
[1] Olga Mecking, „Niksen: Holenderska sztuka nierobienia niczego”, przeł. Ewa Skórska, wyd. Prószyński i S-ka, 2021, s. 163.
[2] Tamże, s. 164.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.