Dodany: 23.05.2022 17:40|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Znieważeni
Márai Sándor

1 osoba poleca ten tekst.

To nie tylko zniewaga - to koniec znanego świata


W „Zbuntowanych” akcja toczy się dość leniwie; w „Zazdrosnych” i „Obcych” jest jeszcze bardziej statyczna, ale gdy się zabierzemy do „Znieważonych”, może nam się wydać, że w tamtych trzech pędziła na łeb, na szyję. Bo tutaj rozgrywa się w ciągu dwóch dni, w ciągu których bohater kilkakrotnie przemieszcza się z miejsca na miejsce, kontemplując uroki Paryża, i odbywa trzy rozmowy. Żadna z nich nie decyduje w jakiś istotny sposób o dalszym jego życiu… ani w zasadzie o niczym, stanowiąc jedynie ilustrację zjawisk, które zaobserwował, i uzupełniając te obserwacje o inne punkty widzenia.

Bohaterem tym jest Péter Garren, będący – co może być dla czytelnika pewnym zaskoczeniem, o ile wcześniej nie zerknął on na notę wydawcy – równocześnie narratorem, a to, o czym opowiada, ma miejsce już nie w kolejnym fikcyjnym mieście, lecz w Paryżu, w roku 1931 (na co wskazują podane w tekście prawdziwe szczegóły historyczne). Péter ma wówczas 36 lat, nie ma już ojca i przestał pracować w firmie Emmánuela, zająwszy się pisaniem; na podstawie poprzednich tomów mogliśmy już odgadnąć, że autor nie przywiązywał wagi do dokładnej chronologii życia bohaterów, za pierwszoplanowe zagadnienie uważając to, co symbolizują – nie zdziwi nas więc, że się te dane nijak nie zgadzają się z podanymi w „Zazdrosnych” i „Obcych”, gdzie w roku 1937 lub 1938, gdy umiera Gábor, jego najstarszy syn liczy sobie lat 37. W gruncie rzeczy nie ma to zupełnie żadnego znaczenia; liczy się jedynie to, że jest dorosły, że pamięta poprzednią wielką wojnę, która zmieniła w świecie dostatecznie dużo, by nie dało się go odtworzyć w kształcie z minionej epoki, i że jest na tyle wykształcony i myślący, by wyciągnąć właściwe wnioski z tego, co podczas tych kilkudziesięciu godzin słyszy. A słyszy przez radio głos człowieka niewymienionego wprawdzie z nazwiska, lecz dającego się łatwo zidentyfikować jako ten, kto kilka lat później roznieci pożogę, która ogarnie nie tylko Europę, ale i dwa sąsiednie kontynenty (nie licząc mórz i oceanów) i będzie kosztowała życie kilkudziesięciu milionów ludzi. Potem zaś, podczas długich dyskusji, toczonych kolejno z hiszpańskim pisarzem Mirzą Reyem, z niemieckim dziennikarzem, ukrytym pod inicjałem von E., a wreszcie z byłym pracodawcą Emmánuelem, wychwytuje w wypowiedziach swoich rozmówców sygnały procesu, który już się rozpoczął i zmierza do finału jeszcze niedawno zupełnie niewyobrażalnego. Ten proces, choć jeszcze nie postępuje tak burzliwie, budzi w ludziach przywiązanych do tradycji i kultury poczucie znieważenia.

Bo, jak zauważa Péter, „o kulturze nie decydowało to, czy ktoś dobrze znał swój fach, dzięki wiedzy specjalistycznej rozumiał powiększone przez mikroskop szczegóły i przy użyciu środków znieczulających potrafił zgrabnie wyrwać ząb. W kulturze nie chodziło o to, że ktoś na podstawie dokładnych projektów potrafił skonstruować silnik samolotowy czy wybudować toaletę publiczną w przejściu podziemnym. Kultura polegała na tym, że człowiek nosił w duszy świadomość tego wszystkiego, co w wiekach przed nadejściem świata chrześcijańskiego stworzyli i wymyślili Grecy i Rzymianie, a już w czasie jego trwania – świat Wschodu, wiedział, czego oni pragnęli, w co wierzyli, i ta zagęszczona wiedza, czasem niejasna niczym sens życia, trwała w jego duszy. To jest kultura. Chodzi o tę wspólną od tysiącleci samoświadomość, to ona wybudowała, w niepojęty czasami sposób, Paryż i cały znany cudowny świat, Europę i Amerykę, pełne uroku miasta hanzeatyckie i Wenecję, place o doskonałych proporcjach w miastach mojej ojczyzny i dom mojego ojca wraz z drukarnią nut i harfą umieszczoną w oknie wystawowym. Wszystko to było dla ludzi ważne w minionych tysiącleciach, było ważne pomimo szalejącej dżumy czy spustoszeń wojny trzydziestoletniej, było ważne podczas wojen krzyżowych i podczas wojen domowych reformacji w tych pięknych miastach, gdzie każdy karczmarz czy czeladnik rzeźnicki wiedział o tym, że jego istota, myśli, zwyczaje i prawidła jego rzemiosła są częścią tej kultury – i nie zapominał o tym. A dziś żyją ludzie, dla których to wszystko już w ogóle nie jest ważne. I to jest zniewaga”[1].

I gdyby tylko zniewaga…! Lecz Mirza Rey prorokuje, że „teraz wszystko będzie totalne: wojna i zemsta, pęknięcie, które rozdzieli narody, klasy polityczne, członków rodzin, każdego człowieka oddzieli od innych, totalnie rozbije świadomość wielkiej jedności kultury, syntezę kultury i wiedzy. (…) I wszystko, co w chwilach wielkich przewrotów ludzkość przeżywała dotychczas jako rozbicie, będzie drobnostką wobec tego wielkiego rozpołowienia. Pierwsi chrześcijanie nie nienawidzili tak bardzo ostatnich Rzymian, pierwsi kalwiniści nie pragnęli tak bardzo zniszczenia papistowskich kościołów, pierwsi francuscy rewolucjoniści nie wieszali z tak łakomą radością arystokratów na latarniach, z jaką ten młody Niemiec jutro lub pojutrze znienawidzi nas, pana i mnie, tylko dlatego, że nie staniemy po jego stronie. Rodziny się rozpadną, synowie będą donosić na ojców, nie zadrży ręka strzelających do siebie przyjaciół, całe ludy zostaną starte z powierzchni ziemi, a wszystko to będzie tylko codzienną informacją prasową”[2], zaś Emmánuel – nie literat, nie filozof, lecz trzeźwy kapitalista – podejrzewa, a właściwie nie podejrzewa, tylko jest już pewien, że „teraz szykuje się coś, co wywróci do góry nogami wszelkie znane dotąd umowy. Szykuje się wielkie oszustwo. Takie, jakiego jeszcze świat nie widział”[3], a „tragedią świata jest właśnie to, że człowiek, który teraz przyniesie zmianę, kłamie. (…) Nadzwyczaj płynnie, przekonująco i z rozmachem kłamie. (…) Będą mówili o prawie i każde słowo będzie kłamstwem, o sprawiedliwości i niesprawiedliwości, pokoju i traktatach, i wszystko to będzie kłamstwem. (…) Rodzina, porozumienie między bliskimi, dane słowo, spisana umowa, systemy prawne, wszystko to stanie się nic niewarte, jeśli świat pójdzie w tym kierunku. To będzie ta zmiana. Przerażająca zmiana”[4].

I właściwie nie można mieć do tej powieści, mądrej i kunsztownie napisanej, żadnych zastrzeżeń prócz może jednego: jej usytuowania kompozycyjnego na tle pozostałych tomów. Wiadomo, że podział na tomy „Dzieła Garrenów” był co najmniej raz zmieniany; pierwotnie dzieliło się ono na „Zbuntowanych” w jednym tomie, „Zazdrosnych” w dwu tomach (teraz wydanych osobno pod tytułami „Zazdrośni” i „Obcy”), oraz „Znieważonych” w trzech tomach („Głos” – któremu obecnie przypadł tytuł całości – oraz „Znaczek i meldunek” i „Sztuka i miłość”, które teraz stanowią dwie części tomu „Maruderzy”). Jak dla mnie, ten właśnie podział był o wiele bardziej sensowny, bo „Głos” wraz ze „Znaczkiem i meldunkiem” stanowi całość jednolitą i tematycznie (przedstawienie, ujmując rzecz lapidarnie, zagrożenia dla Europy – a z nią i dla kultury, i dla egzystencji indywidualnych krajów, rodzin, ludzi – niesionego przez niemiecki totalitaryzm), i artystycznie (z tym samym narratorem pierwszoosobowym), nie widzę natomiast logiki w wydzieleniu luzem akurat „Głosu”; jeśli już coś wydzielać, to raczej część ostatnią, która od tych dwóch części odstaje i tematem, i sposobem narracji. Jak pisze tłumaczka w posłowiu do „Maruderów”, polskie wydanie oparto na wersji wydawanej współcześnie na Węgrzech, więc do autora trudno mieć pretensje. Ale trochę to przeszkadza.

[1] Sándor Márai, „Znieważeni”, przeł. Teresa Worowska, wyd. Czytelnik, 2012, s. 119-120.
[2] Tamże, s. 105.
[3] Tamże, s. 200.
[4] Tamże, s. 202-204.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 289
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: