Dodany: 18.06.2022 00:59|Autor: lutek01

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Instadzieci
Vigan Delphine de

3 osoby polecają ten tekst.

„Świetne ujęcie, mózgu pęknięcie”


„Ideały Kanta starte na piach.
Trendy mody, nowy fach,
cierpienie sprzedawane jak lody,
szach i mat. (…)

Świetne ujęcie – mózgu pęknięcie.
Świetne ujęcie – cóż za napięcie! (…)

Hipnozy czary mary, czuć forsy opary,
Króluje tajne bractwo łowców ludzkiej miary”[1].


To słowa piosenki „W kinie” rapera o pseudonimie L.U.C., które od kilku dni przelewają mi się w głowie, przypomniane za sprawą lektury książki „Instadzieci” francuskiej pisarki Delphine de Vigan.

Paryż, początek drugiej dekady lat dwutysięcznych. Mélanie Claux, młoda, znudzona matka, zafascynowana telewizją i programami typu reality show, zaczyna aktywnie udzielać się na Facebooku. Ponieważ już trochę otarła się o show biznes, jest dobrą obserwatorką i potrafi być przewidująca oraz przedsiębiorcza, szybko bierze sprawy w swoje ręce i zaczyna coraz bardziej udzielać się w mediach społecznościowych. Odkrywa również potencjał medialny swojego trzyletniego syna, Sammy’ego. Wirtualni znajomi po drugiej stronie monitora nie szczędzą pochwał i słów uznania, wyrażonych komentarzami czy choćby serduszkami, więc Mélanie, która nie zaznała ich zbyt wiele od swoich rodziców i zawsze czuła się gorsza od siostry, coraz bardziej zatapia się w swoim wirtualnym szczęściu, czerpiąc z niego, radość, satysfakcję, uznanie. Czuje, że w końcu znalazła swoje miejsce w życiu. Będzie wzorem idealnej matki do naśladowania.

Kilka lat później do Sammy’ego dołącza drugie dziecko Mélanie - córka Kimmy. Razem tworzą śliczną, urzekającą parę. Idealna matka ma więc idealnego syna i idealną córkę. Obraz tej pięknej rodziny dopełnia oczywiście idealny ojciec – Bruno Diore. Stoi trochę z boku, choć również angażuje się w rodzinny biznes. Wspiera żonę we wszystkim, ale to ona jest mózgiem całego przedsięwzięcia. Teraz nagrania z Sammym i Kimmy to już nie przypadkowe filmiki okazjonalnie wrzucane do sieci, lecz dobrze przemyślana i funkcjonująca bez ustanku machina, której kołem zamachowym jest oczywiście słodki wizerunek dzieci. Rodzina Diore to marka, królowie YouTube'a i Instagrama, nieustająca reklama wszystkiego, co można kupić. Ich świat to product placement na każdym kroku – środowe wieczory z naleśnikami z Nutellą, kupowanie butów z głosowaniem dla followersów z Instagrama, którzy wybierają markę do nabycia, "unboxing", podczas którego dzieci muszą pokazać entuzjastyczną radość z otrzymanych prezentów. W zakres obowiązków wchodzą również sponsorowane rodzinne wycieczki do parków rozrywki, wielogodzinne spotkania z fanami, zdjęcia i wywiady. Mélanie pilnuje rodzinnego interesu i wierzy, że daje swoim dzieciom to, co najlepsze – wielką szansę na bycie niepowtarzalnym, zaistnienie w mediach, powszechne uwielbienie. Przez ten pryzmat rozumie miłość do dzieci i swoją rolę jako matki:

„»Świat potrzebuje słodyczy, brokatu i pastelowych kolorów» (…) Mélanie marzy o różowo-niebieskim świecie, w którym przemoc i zazdrość nie istnieją, o świecie, w którym każdy mógłby realizować swoje marzenia, wyrażać swoje gusta i rościć sobie prawo do optymizmu, nie będąc przy tym celem krytyk i kpin. Czasami się zastanawia, czy stworzenie takiego świata nie jest jej zadaniem”[2].

Ta dobrze naoliwiona pieniędzmi koncernów machina działa niemal bez zarzutu. Mélanie kwitnie przed kamerą, miliony instagramowych i youtubowych przyjaciół są zachwycone możliwością bycia przyjaciółmi Kimmy i Sammy’ego, częścią rodziny Diore. I tylko główni (nie)zainteresowani czasami trochę pomarudzą, ale wiadomo – jak to dzieci. Świat się kręci, a z nim liczniki wyświetleń oraz generowanych przez nie przychodów. Do domu Diore’ów spływa nieustanna rzeka gadżetów do pokazania w mediach. Deszcz złotych instagramowych serduszek nigdy nie przestaje padać, las uniesionych kciuków ciągle rośnie. Ale pewnego dnia podczas zabawy w chowanego Kimmy znika. Rodzice szaleją z niepokoju, policja prowadzi śledztwo na szeroką skalę, a do Mélanie zaczynają docierać tajemnicze przesyłki. Okup? Siatka pedofilska? Seryjny morderca? Lista możliwych i niepokojących scenariuszy jest niestety długa.

Nie, wbrew temu, co sugeruje tytuł tej recenzji w książce nie zobaczymy tak często eksploatowanej dzisiaj makabry. Rzeczywiście, początek budzi skojarzenia z ociekającymi krwią thrillerami Sebastiana Fitzka i fabuła mogłaby być poprowadzona właśnie w tym kierunku, ale Delphine de Vigan nie wybrała łatwego i nośnego rozwiązania. Mimo że wątek kryminalny został solidnie zarysowany, a Clara – policjantka prowadząca śledztwo w sprawie uprowadzenia Kimmy - jest jedną z ważniejszych postaci tej historii, „Instadzieci” to książka o czymś innym. To jak najbardziej thriller mrożący krew w żyłach, ale nie z powodu nagromadzenia scen przemocy czy udanych cliffhangerów. Rzecz w zjawisku, które opisuje. To orwellowski świat Wielkiego Brata, a raczej milionów wielkich braci, który codziennie patrzą, nieustannie kontrolują i komentują, roszczą sobie prawo do bycia częścią czyjegoś życia. To świat rodziców, wystawiających swoje dzieci na widok publiczny, każących im codziennie odpakowywać nowe prezenty i cieszyć się nimi do kamery, powtarzając ujęcie po kilka razy, żeby wyszło w końcu idealnie. Rodziców, którzy wymyślają czellendże i pranki [3] typu: dziś mama zgadza się na wszystko, dziś możecie kupić wszystko, co zielone, dziś próbujemy, który hamburger jest najlepszy albo robimy cheese challenge; rodziców, którzy filmują to i wrzucają do sieci, którzy z własnych dzieci zrobili maszynkę do zarabiania pieniędzy, nie myśląc o ich prawie do zachowania prywatności czy wręcz intymności. No i w końcu to także świat dzieci – bohaterów (a raczej ofiar) domowych stories, małych gwiazd internetu, mających wszystko, co materialne, ale nie to najważniejsze – poczucie bezpieczeństwa. Miłość? Jest, ale wykrzywiona, jakby nie do końca prawdziwa, troska, uwaga – owszem, lecz podszyta dbałością o to, by wszystko wypadło dobrze w oku kamery. Zmęczone i osowiałe dzieci, otoczone setkami zabawek, ale nie mające czasu na zabawę nimi, są codziennie po trochę okradane z dzieciństwa. To właśnie najbardziej poraża w opowieści o Kimmy, Sammym i ich matce.

Delphine de Vigan zdecydowała się w swojej książce na śmiały zabieg. Podzieliła opowieść na trzy plany czasowe: pokazane w retrospekcjach lata dojrzewania Mélanie i jej fascynacji programami reality show, lata współczesne – czyli rok 2019, kiedy znika Kimmy, oraz rok 2031, w którym bohaterowie mają już nowe życie, choć dalej obciążone doznanymi krzywdami i przeżytymi traumami. I tu właśnie autorka pokazuje prawdziwy geniusz. Tak zwany „Bastion”, czyli miejsce pracy Clary, policjantki pracującej nad sprawą porwania Kimmy, przypomina w roku 2031 Ministerstwo Prawdy, w którym pracował Orwellowski Winston Smith. Mélanie Diore, biorąca udział w nowym programie na platformie streamingowej „Share the Best”, otoczona kamerami, które rejestrują i przekazują w świat każdy jej ruch i każde słowo, jest jak Bradbury’owska Mildred Montag otoczona mówiącymi do niej ścianami:

„W trosce o to, aby być na czasie, pilnie śledząca wszelkie nowinki Mélanie jako jedna z pierwszych założyła swój własny kanał »Home Reality» - Mel Inside – dostępny na płatnej platformie Share the Best. Dzięki temu pomysłowi abonenci mogli spędzać całe dnie ze swoimi ulubionymi celebrytami. W tym obiecującym sektorze Mélanie odnosi ogromny sukces. Trzeba przyznać, że daje z siebie wszystko. Zabiera fanów ze sobą wszędzie i obiecuje niczego przed nimi nie ukrywać: spotkania u lekarza, wizyty u fryzjera, lunchu z koleżanką vlogerką albo influencerką, wszystko jest dzielone. Bardziej niż kiedykolwiek dzielenie stanowi sens jej życia"[4].

Delphine de Vigan jest świetną obserwatorką i dobrym diagnostykiem. Poprzez świadome nawiązanie do dystopii opisanych w światowych klasykach:„451 stopniach Fahrenheita” Raya Bradbury’ego oraz w „Roku 1984” George’a Orwella mówi nam: patrzcie, do czego doszliście! Zobaczcie, do czego zmierzacie! Bradbury ostrzegał was przed tym już w 1953 roku, a wy dalej nic nie rozumiecie. Żyjecie wirtualną ułudą. Pokazujecie i oglądacie więcej niż trzeba, więcej niż wolno!

„Wystarczyło spojrzeć na platformy umożliwiające dzielenie się materiałami, żeby stwierdzić, iż pojęcie intymności, ogólnie rzecz biorąc, głęboko ewoluowało. Granice między tym, co wewnątrz, i tym, co na zewnątrz, zniknęły już dawno temu. (…) Jedna trzecia rodzących się dzieci miała już egzystencję cyfrową. W Anglii rodzice podzielili się z fanami relacją z pogrzebu zmarłego kilka dni wcześniej syna. W Stanach młoda dziewczyna zabiła przypadkiem swojego chłopaka, kręcąc sensacyjne video, które miało stać się viralem. We wszystkich częściach świata setki rodzin udostępniały swoje codzienne życie milionom subskrybentów (…) ta kobieta [Mélanie, P. S.] mogła nie być ofiarą, ani katem, ale tylko należeć po prostu do swojej epoki. Epoki, w której rzeczą normalną było nagrywanie jeszcze wręcz przed urodzeniem. Ile ultrasonografii publikowano co tydzień na Instagramie czy Facebooku? Ile zdjęć dzieci, rodzin, selfie? A jeśli życie prywatne stało się nieaktualną, przeterminowaną koncepcją albo co gorsza – iluzją?"[5].

Powieść „Instadzieci” Delphine de Vigan to nasz współczesny „Rok 1984”. Każe się zastanowić nad naszą obecnością w mediach społecznościowych i bezrefleksyjną konsumpcją umieszczanych w nich treści. To racjonalny apel do dzielących się i followersów. Gęsto w niej i duszno. Jak w piosence L.U.C.a.

____
[1] Tekst piosenki „W kinie”. Autor tekstu L.U.C. Dostęp: https://teksty.pinbook.pl/luc/zobacz-w-kinie
[2] Delphine de Vigan, „Instadzieci”, tłum. Marta Turnau, wyd. Sonia Draga, 2022, s. 298.
[3] Filmiki pokazujące autentyczne zaskoczenie wynikające ze zrobionego psikusa.
[4] Tamże, s. 294-295
[5] Tamże, s. 234

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1197
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: