Dodany: 08.08.2022 13:55|Autor: Asienkas

Autostopem przez Europę


A gdyby tak wszystko rzucić i pojechać do Hiszpanii? Dobry pomysł, no nie? I nie tak trudno go zrealizować. Chwila rozmowy z szefem o urlopie – jeśli ktoś pracuje zdalnie, nawet tym nie musi się przejmować – i rezerwujemy bilety. Łatwizna. Tak przyzwyczajmy się do dobrego, że czasami zapominamy, iż jeszcze nie tak dawno organizacja takiego wyjazdu była nie lada przedsięwzięciem. W powieści Leona Pirsa „Autakra: Historia pewnej włóczęgi” przenosimy się do 1990 roku i poznajemy „szaleńców”, którzy korzystając z poluzowania przepisów, wybierają się na wędrówkę po Europie. „Gdy ma się dwadzieścia lat i na twoich oczach zmienia się historia, dokonuje się upadek systemu, co do którego wydawało się wcześniej, że jest z marmuru i nie ma szans, aby mógł kiedykolwiek runąć, to i wyjazd do Hiszpanii jest możliwy”[1].

Patrząc przez pryzmat ówczesnych realiów, widzimy, że bohaterowie książki to marzyciele. Oto fragment o jednym z nich: „Gdy za szczenięcych lat zaczął czytać książki o zamorskich krajach, a temperatura za oknem spadała poniżej dziesięciu stopni, to czuł, że PRL to nie jego miejsce. Za siermiężnych czasów komuny marzł przeraźliwie, a ogrzewała go jedynie wielka mapa Australii przyczepiona pinezkami do nierównej ściany jego pokoju”[2]. Zmiany ustrojowe otworzyły furtkę do realizacji pragnień. Co prawda Hiszpania to nie to samo, co Australia, ale i tak jest fajnie. W książce obserwujemy przebieg tej wędrówki, która odbywa się pod hasłem „Autostopem przez Europę”. Postacie musiały zaopatrzyć się w niezbędne dokumenty (chociażby wizy do każdego kraju, do którego wjeżdżają), zarzuciły plecak ramię i w drogę.

To co napisał Leon Pirs, jest ładnie określane jako powieść drogi, a mnie najbardziej pasuje tu słowo „włóczęga” - użyte w podtytule. Bohaterowie z radością przyjmują to, co daje im droga i spokojnie przemierzają kolejne kilometry z podejściem „jakoś to będzie”. To wszystko przekłada się na tempo akcji – cudownie leniwe. Każdy z rozdziałów – a są one raczej krótkie – to migawka z podróży. Kolejne miejsce, kolejne wyzwanie, kolejna poznana osoba. Jest to niezwykle urokliwe, chociaż nieco monotonne. Trochę czeka się na jakiś mocny zwrot akcji, aczkolwiek wiem, że to nie miała być taka książka, wiem, że odebrałoby to jej ten fajny włóczęgowski, a przy tym melancholijny, sznyt.

Mnie oczarowały dialogi. Jak to mówią: „Mądrego miło posłuchać.” W „Autakrze” mamy zbiorek właśnie takich bohaterów. Ich rozmowy są optymistyczne, radosne. Niepowodzenia potrafią obrócić w żart, a nawet znaleźć ich dobre strony. Ich wędrówka bywa ciężka, ale sprawia im ogromną radość.

Nasuwa się pytanie, czy to książka dla starszego, czy młodszego pokolenia. Wydaje mi się, że dla obu. Ci, którzy pamiętają czasy komuny i przemian ustrojowych, odbędą nostalgiczną podróż w przeszłość. Pewnie nieraz pokiwacie głową i westchniecie: „Tak było”. Cała reszta natomiast popatrzy, jak zmienił się świat. Słuchajcie, ja urodziłam się w drugiej połowie lat 80., tak że te przemiany odbyły się w ciągu całego mojego życia. Czasami aż trudno uwierzyć, że kiedyś było inaczej.

[1] Leon Pirs, „Autakra. Historia pewnej włóczęgi”, wyd. MaraSimSim, Gdańsk 2020, s. 43.
[2] Tamże, s. 14.

[Recenzja była publikowana na blogu oraz innych portalach czytelniczych]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 117
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: