Dodany: 05.02.2023 20:34|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Kuchni włoskiej nigdy za wiele


Moja rodzina dobrze zna moje upodobanie do lektury książek kucharskich, i w miarę systematycznie stara się mnie w takowe zaopatrywać. Najnowszy gwiazdkowy prezent należał wprawdzie do kategorii, którą już całkiem nieźle poznałam, ale kuchni włoskiej nigdy za wiele.

Plusy:
- śliczna okładka, doskonale wprowadzająca we włoski klimat;
- duża różnorodność przepisów, dzięki której da się wybrać coś bezmięsnego i coś bardzo mięsnego, coś zupełnie niesłodkiego i coś bardzo słodkiego, coś łatwego w przyrządzaniu i coś wymagającego większych starań (przy tym moim zdaniem połowa przepisów, które autorka określa jako łatwe, należy do tej drugiej kategorii, a prawie wszystkie są solidnie czasochłonne – to zarazem pierwszy minus);
- ułożenie przepisów według regionów;
- podanie dokładnego czasu przyrządzania, z uwzględnieniem „odpoczywania” ciasta czy też zamarynowanego mięsa;
- zaopatrzenie większości przepisów w dodatkowe uwagi w ramkach, najrozmaitszej natury – czasem historycznej, czasem lingwistycznej, a czasem czysto gastronomicznej (czym zastąpić dany składnik, jaką zmianę wprowadziła do przepisu babcia autorki itp.)
- i mała ilość składników (subiektywnie) niejadalnych, jak ośmiornice i podroby.

Minusy (prócz wspomnianej czasochłonności, na którą się składa m.in. własnoręczne robienie niemal wszystkich makaronów):
- 90% przepisów to takie z gatunku „dwa miliony kalorii”: śmietana, jaja, tłuste sery, smażenie w głębokim tłuszczu…;
- większość wymaga też sporych nakładów finansowych, bo jednak te oryginalne włoskie sery i wędliny nie są tanie. 2 litry oleju do smażenia też już nie. To znaczy, w ojczyźnie autorki pewnie tak, ale tu nie Włochy…;
- brak zdjęć przy części potraw. O ile przepis na pizzę czy makaron z sosem może się bez konterfektu obyć, o tyle dobrze byłoby widzieć, jak mają wyglądać ciastka czy inne desery;
- ze strony redakcyjnej – pewna liczba literówek, na ogół w nazwach włoskich, ale i w listach składników też (w jednym z przepisów używa się „kandyzowanego cedru”[1] – jak sądzę, chodziło o cedrat, czyli cytron), a trafił się i jeden gruby kiks, w przepisie na babeczki rumowe, gdzie podane składniki to… „1 litr oliwy z oliwek, 600 g sardynek, 1 szklanka octu, semolina, sól”[2] (jak się okazuje, wkleiły się one z poprzedniej strony, z przepisu na smażone sardynki. Samo przygotowanie ciasta jest opisane precyzyjnie, ale co z tego, gdy nie znamy ilości składników na daną liczbę babeczek?).

[1] Cristina Catese, „Italia Amore Mio”, przeł. Nicol Korwin-Piotrowska, wyd. Słowne, 2022, s. 207.
[2] Tamże, s. 196.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 253
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: