Dodany: 15.05.2023 17:10|Autor: pawelw

Książki i okolice> Konkursy biblionetkowe

OKRĘTY w LITERATURZE - konkurs nr 268


Przedstawiam konkurs numer 268, który przygotowała i poprowadzi carly.


OKRĘTY w LITERATURZE


Ahoj Biblionetkowicze! Zapraszam na wyprawę w odmęty literatury w poszukiwaniu 30 zaginionych okrętów!

Zasady udziału w ekspedycji są proste: należy rozpoznać 30 tytułów i ich autora/autorów, za odgadnięcie każdego zdobywa się po 1 punkcie, a w sumie do uzbierania jest 60 punktów. W przypadku krótszych form konieczne jest podanie konkretnego tytułu, nie samego zbioru. Zabawa trwa do 30 maja 2023r. do godziny 23.59. Odpowiedzi proszę przesyłać za pomocą prywatnej wiadomości . Jeżeli ktoś nie życzy sobie informacji, z którym z okrętów bądź rodziców spotkał się w przeszłości proszę o informację w wiadomości.

Jeżeli zajdzie potrzeba, w trakcie konkursu będę publikować na forum podpowiedzi dla wszystkich uczestników, ale mataczenie uczestników na forum jest jak najbardziej mile widziane.

Wszystkie konkursowe dusiołki znajdziecie w moich ocenach.

Bawcie się dobrze!

1.
Imię moje tak przeszło, jako błyskawica,
I będzie, jak dźwięk pusty, trwać przez pokolenia.
Lecz wy, coście mnie znali, w podaniach
przekażcie,
Żem dla ojczyzny sterał
moje lata młode;
A póki okręt walczył, siedziałem na maszcie,
A gdy tonął, z okrętem poszedłem pod wodę…

2.
“Podwójna porcja grogu dla wszystkich załóg!”
Tak brzmiał rozkaz, przesygnalizowany z okrętu flagowego Sir J.J. natychmiast po zakończeniu bitwy koło Przylądka S.V. Tradycja wydawania rumu na okrętach sięgała co najmniej XVII wieku . Podczas długich rejsów rum przechowywał się lepiej od piwa, które, przy braku jakiejkolwiek formy chłodzenia, kwaśniało szybko; Admiralicja kupowała go w koloniach łatwo i tanio, a marynarze wkrótce zaczęli go traktować jako należny im przywilej. W gorętszym klimacie X wolał wydawać ludziom wino, które było może zdrowsze, ale nie cieszyło się wcale popularnością. Pierwszą porcję, wynoszącą pół kwarty, wydzielano codziennie o godzinie pierwszej po południu. Rum mieszano z wodą w stosunku jednej czwartej rumu do trzech czwartych wody; do tego dodawano sok cytrynowy, słodzono cukrem. Ta mieszanka znana była pod nazwą grogu. Aby się upewnić, że grog sporządzano uczciwie, przy ceremonii musieli być obecni oficer wachtowy i kwatermistrz; muzykant grywał na piszczałce skoczną melodię. Drugą porcję, bez cytryny i cukru, wydawało się w porze kolacji. Niepijący - czasami bywali tacy! - wymieniali swoje racje z entuzjastami. Niektórzy mieli zwyczaj przechowywać porcje popołudniowe do wieczora. Upijanie się na służbie było oczywiście niedozwolone i surowo karane, podobnie jak pijackie burdy o każdej porze, a zdarzało się to zwłaszcza wieczorami, po kolacji, kiedy oficerowie musztrowali marynarzy. Z tego powodu Sir J.J., człowiek wyrozumiały, wzbronił oficerom karać załogę po wieczornym grogu, chyba, że za rzeczywiście poważne wykroczenie.

3.
Zrodziło się wiele przesądów dotyczących kotów okrętowych. I tak żaden szanujący się okręt nie wychodził w morze bez zaokrętowania na pokładzie kota, najlepiej czarnego! Wierzono bowiem, że czarny przynosi największą pomyślność. Powiadano też, że gdy kot okrętowy wypadł za burtę i utonął, sprowadzało to straszliwy sztorm. Jeśli jednostka zdołała przetrwać go w jednym kawałku, co zdarzało się rzadko, okręt czekało bite dziewięć lat pecha za każde utracone w oceanie kocie życie. Uważano, że największa moc i pradawna magia znajdują się w kocim ogonie i że za pomocą tej części ciała koty przywołują najstraszliwsze burze. Jeśli kot okrętowy lizał się pod włos, zwiastowało to gradobicie. Kichający kot okrętowy wróżył ulewę, a jeśli zwierzakowi zebrało się na zabawę wśród lin. Oznaczało to nadejście pomyślnych wiatrów. Okręt bez kota był tylko pływającą skorupą - to w świecie powszechna opinia.

4.
- Cóż, milady, opowiem ci, co znaczą. Oto szpada, którą nosiłem w młodości, gdy zabijałem Murzynów na służbie u Wellingtona. Ta broń pomagała mi na wygnaniu: żłopała krew kupców na morzu i lądzie; ta z kolei nie tak wiele lat temu sprawiła, że Alexander zadrżał na swym górskim tronie. Te trzy tkwią pochwach: zrobiły już swoje, zabiły tysiące i dziesiątki tysięcy i mogą spocząć. Lecz co do ostatniej, przyjrzyj się jej, milady, przyjrzyj się dobrze. Widzisz, jak ostra, jasna i lśniąca to klinga - ani śladu krwi, ani odrobinki rdzy, którą by ją kaziła? To klinga dziewicza, nie przeszyła jeszcze serca, nie uwolniła duszy. Spoczywa tu naga i gotowa, czekając na właściwy czas. W broni tej kryje się głos i potęga. Głos oznajmi zagładę narodów, potęga do niej doprowadzi. A siłą czyjego ramienia czyny te się dokonają? - Nagle położył jej dłoń na ramieniu z tak wielką mocą, że aż zadrżała. - I o jakąż to nagrodę rozegra się owa bitwa? Moje to ramię, a nagrodą - korona! - Na moment umilkł, po czym podjął, zniżając głos: - A co do flagi, to proporzec z „Czarnego Wędrowca”. Przez siedem lat krążył po morzach, budząc grozę, niezwyciężony. Słońce i sztormy, wojna i pokój, bitwa i święto - nic go nie tknęło, nic go nie zmieniło. Gdy fale zasłały rozrzucone przez burtę fragmenty galeonu i fregaty, mój dobry okręt, ich demon prześladowca, rozpościerał biały żagiel i niczym upiór z otchłani z dumą mknął po wzburzonych wodach, na które nikt inny nie śmiał nawet spojrzeć. Ludzie powiadali, że chroni go czar przed wiatrem i falą i mówili prawdę, ja bowiem stąpałem po jego pokładzie i wybierałem kurs, co oznacza, iż sama fortuna o potrójnej tarczy krążyła dookoła… Lecz cóż to! Czym całkiem oszalał, czy też straciłem rozum, skoro mówię o takich sprawach? Humf! Lękam się, że mnie poniosło. Łatwo jednak zniweczyć szkody. Uklęknij, markizo D., klękaj natychmiast.

5.
Pan T. zakwaterował się w odległej gospodzie, aż koło stoczni, aby doglądać roboty na statku. Zwróciliśmy tam kroki. Ku wielkiej mej uciesze droga nasza wiodła wzdłuż nadbrzeża, gdzie sterczał istny las okrętów przeróżnych rozmiarów oraz o najrozmaitszym takielunku i przynależności państwowej. Na jednych z nich żeglarze śpiewali przy pracy, na drugich wysoko nad mą głową wdrapywali się ludzie po linach, które wydawały się cienkie jak nitki pajęcze. Choć całe życie dotychczas spędziłem nad morzem, to jednak miałem wrażenie, że nigdy nie znajdowałem się tak blisko morza jak wówczas. Woń smoły i soli była dla mnie jakby nowością. Widziałem tu najosobliwsze istoty ludzkie, przybywające z najodleglejszych krain za oceanem. Widziałem również wielu starych marynarzy z kolczykami w uszach, z bokobrodami trefionymi w kędziory i z zasmolonymi harcapami, idących butnie niezgrabnym krokiem ludzi morza; nie mógłbym się więcej zachwycać, gdybym widział tłum królów czy arcybiskupów. I ja sam też wybierałem się na morze. Na statku był bosman kurzący fajkę i śpiewający marynarze z harcapami. Wybierałem się w drogę ku nieznanej wyspie, na poszukiwanie zakopanych skarbów!

6.
- Naturalnie, rozumie pan, że zdradzam panu tajemnicę. Ponieśliśmy ogromną stratę. Zostały skradzione projekty nowego okrętu podwodnego typu Z.
- Kiedy to się stało?
- Dziś… niecałe trzy godziny temu. Czy rozumie pan rozmiar tej klęski? Informacja o stracie nie może dostać się do wiadomości publicznej. Pokrótce zreferuję panu fakty. Na weekend przyjechali do nie z wizytą admirał z żoną i synem oraz pani C., dobrze znana w londyńskim towarzystwie. Kobiety wcześnie udały się spać, około dziesiątej. Admirał W. również. Sir H. przyjechał tu w celu przedyskutowania ze mną konstrukcji nowego typu okrętu podwodnego. Poprosiłem zatem mojego sekretarza, pana F., aby wyjął projekty z sejfu w rogu oraz przygotował inne dokumenty dotyczące tego tematu. Czekając, aż wszystko będzie gotowe, admirał i ja przechadzaliśmy się po tarasie, paląc cygara i ciesząc się ciepłym czerwcowym wieczorem. Skończyliśmy cygara i postanowiliśmy zabrać się do roboty. Kiedy zawracaliśmy wydawało mi się, że tam, na końcu tarasu, widzę jakiś cień, wychodzący z domu i znikający w ciemnościach. Nie zwróciłem na to uwagi, ponieważ wiedziałem, że w gabinecie jest F., i nie przyszło mi do głowy, że coś może być nie w porządku. Naturalnie, to moja wina. No cóż. Gdy wchodziliśmy do gabinetu z tarasu, F. akurat wchodził tam drzwiami prowadzącymi z hallu.

7.
Wzmagają się wały
Grozi burza, grzmi niebo; okręt nie zatonie.
Majtki zgodne z żeglarzem, gdy staną w obronie;
A choć bezpieczniej okręt opuścić i płynąć,
Poczciwej być w okręcie, ocalić lub zginąć.

8.
Nieszczęsny marynarz, który właśnie w górze wielki żagiel zwijał, zleciał z masztu i spadł do morza co najmniej o pięć mil od okrętu. Na szczęście jednak biedak uratował się, chwyciwszy się w locie ogona morskiej gęsi, co nie tylko zmniejszyło gwałtowność upadku, ale i pozwoliło mu siedząc na grzbiecie ptaka, a raczej między jego szyją a skrzydłami, żeglować tak długo, aż go na pokład z powrotem wciągnięto. Siły uderzenia naszego okrętu o podwodną rafę dowodzi jeszcze i to, że ludzie pomiędzy pokładami się znajdujący ze straszą siłą ciśnięci zostali o pułap. Czego skutek był taki, iż im i mnie głowę do wewnątrz wgniotło, aż do brzucha, i trzeba było paru miesięcy, by się z powrotem na dawne, przynależne sobie miejsce wydostała. Byliśmy jeszcze wszyscy otumanieni i niewypowiedzianie zadziwienie, gdy nagle ukazanie się wielkiego wieloryba, który się na powierzchni morza zdrzemnął, całą rzecz wyjaśniło. Potwór nierad, żeśmy, okrętem go stuknąwszy, drzemkę mu przerwali, nie dość, że nam ogonem mostek i część górnego pokładu zwalił, ale, chwyciwszy w zęby wielką kotwicę, jak zwykle umieszczoną przy sterze, puścił się z naszym okrętem na wody i robiąc po sześć mil na godzinę ledwo się po sześćdziesięciu milach zatrzymał. Bóg raczy wiedzieć, dokąd by nas zawlókł, ale - na szczęście! - lina kotwiczna pękła i wieloryb zgubił okręt, a my - naszą kotwicę.

9.
Patrz na dół - kędy wieczna mgła zaciemia
Obszar gnuśności zalany odmętem;
To ziemia!
Patrz, jak nad jej wody trupie
Wzbił się jakiś płaz w skorupie.
Sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem;
Goniąc za żywiołkami drobniejszego płazu,
To się wzbija, to w głąb wali;
Nie lgnie do niego fala, ani on do fali;
A wtem jak bańka prysnął o szmat głazu.
Nikt nie znał jego życia, nie zna jego zguby:
To samoluby!

10.
Mieli ze sobą dość żywności, nikt więc się nie łakomił na boskie gospodarstwo. Ale po nocy pogodnej zerwała się wichura, niebo zawlokło się chmurami. Nastał zły czas, wiatry przeciwne, morze nieużyte. Niepodobna było myśleć o dalszej podróży. Czekali, a tymczasem w spiżarni okrętowej ubywało zapasów. Zaczęto łowić ryby, ptaki. Ale i one pojawiały się coraz rzadziej, w oczy zaglądał głód. Któregoś dnia X sen zmorzył z dala od towarzyszy. Wtedy E. poddał myśl, żeby zarżnąć parę wołów.
- Bóg się na głodnych ludzi nie pogniewa - mówił. - Kiedy wrócimy do I., postawimy mu świątynię, złożymy ofiary. Zresztą, jeśli ma na zgubić, powiem szczerze, że wolę śmierć na morzu niż powolne konanie z głodu.
Gdy X się zbudził, już piękne kawały wołowiny smażyły się na rożnach. Sześć dni ucztowali, jakby ich sam bóg zaprosił na biesiadę. Siódmego dnia objęła niebo promienna pogoda, nawet X był bliski nadziei, że dobrotliwy bóg Słońca przebaczył im grzech. Dźwignięto maszt, uwiązano żagiel, wrychle zielone brzegi T. znikły za horyzontem. Przed nimi ścieliła się równa przestrzeń morza, w górze panował błękit niezmącony. Ale głęboka cisza świata przejęła lękiem. Nie było najlżejszego powiewu. Plusk wioseł odbijał się od głuchej pustki jak rytm niespokojnego serca. Trwało to krótko. Wstał wiatr zachodni, z nim przyszły sine chmury. Gniew boży huczał cyklonem. Oddarte liny puściły maszt, który z łoskotem zwalił się na pokład. Sternik ugodzony w głowę padł i wyśliznąwszy się za burtę poleciał w morze. Piorun uderzył w okręt. Statek drgnął i przechylił się tak gwałtownie, że całą załogę zmiotło z pokładu. Nikt już nie wrócił, fale zepchnęły ich na dno. Ocalał tylko X. Z okrętu zostało parę belek, które trzymały się razem. Rozbitek siadł na nich i płynął po grzbietach fal, które z wolna cichły. Prąd morza niósł go w powrotnym kierunku. O świcie następnego dnia znalazł się znów u wejścia do cieśniny między S. i Ch. Postąpił teraz inaczej, nie miał bowiem nic do złożenia w ofierze żarłocznemu potworowi.

11.
Lord X zerwał się z głośnym okrzykiem i szarpnięciem otworzył drzwi garderoby. Mała postać, otulona w puchową kołdrę, śpiesznie wyplątała się z krzesła przy oknie.
- Przepraszam, wujku - powiedział K. - Ale byłem tak strasznie rozbudzony, że nie było po co leżeć w łóżku.
- Chodź tutaj - rzekł Lord X - i powiedz mi, czy ja zwariowałem, czy śnię! Wyjrzyj przez okno i porównaj to z mapą Nowych Wysp starego K.B. On ją zrobił! Tu je umieścił. Czy nie są tak ułożone, jak Kanaryjskie? Te trzy wyspy w trójkąt i czwarta na dole, w rogu! A przystań wioślarska tam, gdzie na obrazku jest wielki okręt! I fontanna ze smokiem, gdzie na mapie łeb smoka? No, synu, to tu znajduje się twój skarb. Ubieraj się, K., i nich diabli wezmą, że o tej porze grzeczni chłopcy powinni leżeć w łóżku! Popływamy sobie po jeziorze, jeśli na tej przystani jest choć jeden stary kalosz, który się utrzyma na wodzie.
- Och wujku! To prawdziwa przygoda!
- Tak jest - rzekł W. - Piętnastu chłopców na umrzyka skrzyni i tak dalej. Jo-ho-ho! I butelka Johnny Walkera. Wyprawa piracka rusza w ciemną noc na poszukiwanie ukrytego skarbu i gwoli eksploracji Szczęśliwych Wysp! Załoga na pokład!

12.
Agent okrętowy nie potrzebuje zdawać żadnych egzaminów, ale musi posiadać zdolność abstrakcyjnego myślenia i umieć wykazać je w praktyce. Jego praca polega na tym, by przy pomocy pary, żagli lub wioseł ścigać się z innymi agentami na widok zarzucającego kotwicę okrętu, serdecznie powitać kapitana i wsunąć mu swą kartę — kartę agenta okrętowego — a przy pierwszej jego wizycie na wybrzeżu stanowczo, lecz bez ostentacji skierować go do obszernego, podobnego do winiarni magazynu, gdzie jest wszystko, co się pije i je na statku; gdzie kupić można wszystko, co jest potrzebne do użytku i upiększenia okrętu, począwszy od łańcuchów z hakami, poprzez ozdoby steru aż do książek o złotych kartkach, i gdzie kapitan okrętu przyjmowany jest z otwartymi ramionami przez agenta okrętowego, którego przedtem nigdy w życiu nie widział. Tam jest chłodna izba, wygodne fotele, butelki, cygara, materiały piśmiennicze, kopie przepisów portowych i ciepło powitania topiące całą sól zebraną w sercu marynarza po trzymiesięcznej wędrówce po morzu. Zawarta w ten sposób znajomość trwa tak długo, dopóki okręt pozostaje w porcie, gdyż agent pamięta o złożeniu codziennej wizyty. Dla kapitana jest wierny jak przyjaciel, uważny jak syn, odznacza się cierpliwością Hioba, oddaniem kobiety i wesołością dobrego kompana. Później za to wszystko posyła się rachunek. Jest to piękne, humanitarne zajęcie. Dlatego też dobrych agentów nie liczy się na tuziny. Gdy taki jegomość nie tylko posiada zdolność abstrakcyjnego myślenia, ale jest jeszcze oswojony z morzem, to dla swego pracodawcy przedstawia niemałą wartość i zasługuje na to, by mu dogadzano. X otrzymywał zawsze doskonałą pensję i dogadzano mu tak, że można by w ten sposób kupić wierność samego czarta. Pomimo to z czarną niewdzięcznością rzucał on nagle służbę i zmykał. Przyczyny, jakie podawał, wydawały się pracodawcom dziwaczne. „Przeklęty głupiec” mówili za jego plecami, krytykując w ten sposób jego nadzwyczajną drażliwość.

13.
Chłopak wiedział, że już nie wykręci się od modlitwy, więc aby jak najprędzej wyrwać
się znowu na podwórze, wzniósł pobożnie oczy i ręce do nieba i cieniutkim, a krzykliwym
głosem prawił zadyszany:
— Dziękuję ci, dobry boży Amonie, żeś tatkę chronił dzisiaj od przygód, a mamie
dał pszenicy na placki… I jeszcze co?… Żeś stworzył niebo i ziemię i zesłał jej Nil, który
nam chleb przynosi… I jeszcze co?… Aha, już wiem!… I jeszcze dziękuję ci, że tak pięknie
na dworze, że rosną kwiaty, śpiewają ptaki i że palma rodzi słodkie daktyle. A za te dobre
rzeczy, które nam darowałeś, niechaj wszyscy kochają cię jak ja i chwalą lepiej ode mnie,
bom jeszcze mały i nie uczyli mnie mądrości. No, już dosyć…
— Złe dziecko! — mruknął pisarz od bydła schylony nad swoim rejestrem. — Złe
dziecko niedbale oddaje cześć Amonowi…
Ale faraon w czarodziejskiej kuli dostrzegł zupełnie co innego. Oto modlitwa rozzbytkowanego chłopczyny jak skowronek wzbiła się ku niebu i trzepocąc skrzydłami wznosiła się coraz wyżej i wyżej, aż do tronu, gdzie wiekuisty Amon, z rękoma na kolanach, zagłębiał się w rozpatrywaniu swojej własnej wszechmocy. Potem wzniosła się jeszcze wyżej aż na wysokość głowy bóstwa i śpiewała mu cienkim dziecięcym głosikiem:
— A za te dobre rzeczy, które nam darowałeś, niechaj wszyscy kochają cię jak ja…
Na te słowa pogrążone w sobie bóstwo otworzyło oczy i padł z nich na świat promień szczęścia. Od nieba do ziemi zaległa niezmierna cisza. Ustał wszelki ból, wszelki strach, wszelka krzywda. Świszczący pocisk zawisnął w powietrzu, lew zatrzymał się w skoku na łanię, podniesiony kij nie spadł na plecy niewolnika. Chory zapomniał o cierpieniu, zbłąkany w pustyni o głodzie, więzień o łańcuchach. Ucichła burza i stanęła fala morska gotowa zatopić okręt. I na całej ziemi zapanował taki spokój, że słońce, już ukryte pod widnokręgiem, znowu podniosło promieniejącą głowę…

14.
Był okręt, który zwał się „X”, tak wielki i silny, że się nie bał wichrów ani bałwanów, choćby najstraszniejszych. I płynął ciągle z rozpiętymi żaglami, wspinał się na spiętrzone wody, kruszył potężną piersią podwodne haki, na których rozbijały się inne statki - i płynął w dal, z żaglami w słońcu, tak szybko, że aż piana warczała mu po bokach, a za nim ciągnęła się szeroka i długa droga świetlista.
- To pyszny statek! - mówili żeglarze z innych okrętów. – Rzekłbyś: lewiatan fale porze!
A czasem pytali załogę „X””
- Hej, ludzie! Dokąd jedziecie?
- Dokąd wiatr żenie! - odpowiadali majtkowie.
- Ostrożnie! Tam wiry i skały!
W odpowiedzi na przestrogę, wiatr tylko odnosił słowa pieśni tak szumnej jak burza sama: „ Wesoło płyńmy, wesoło!” Szczęśliwe było życie załogi tego statku. Majtkowie, zaufani w jego wielkość i dzielność, drwili z niebezpieczeństw. Sroga panowała karność na innych okrętach, ale na „X” każdy robił, co chciał. Życie tam było ustawicznym świętem. Szczęśliwie przebyte burze i pokruszone skały zwiększały jeszcze zaufanie.

15.
W bufecie kapitan X wyjął rysunek.
– Proszę spojrzeć, to fokmaszt, grotmaszt i bezanmaszt. Na fokmaszcie jest grotżagiel…
– Pan to narysował? – spytała Y.
– Tak, to szkic żaglowca mojego ojca. To okręt wojenny. Ojciec zmarł przed sześciu laty. Jeśli…
– Wyjątkowo ładny rysunek.
– Cóż… można się tego nauczyć. Widzi pani, fokmaszt i grotmaszt mają ożaglowanie rejowe, to znaczy żagle wiszą na rejach… hm… w poprzek statku. Grotmaszt ma częściowo ożaglowanie rejowe, ale znajdują się na nim gafel i bezan oraz spinakerbom. Dawniej nazywano to żaglem łacińskim. A to bukszpryt. Nie ma go na tym szkicu, ale jest żagiel rozprzowy, a zatem… Panno Y, kiedy będę mógł się z panią znowu zobaczyć?
Ich głowy znajdowały się obok siebie. Y patrzyła przez chwilę w brązowe, szczere oczy.
– Nie potrafię powiedzieć, kapitanie.
– Marzę o tym…
– Och… – westchnęła Y.
– …na fokmaszcie znajduje się grotżagiel. Później górne i dolne topsle. Ta część przymocowana do bukszprytu to drzewce dziobowe i… i…
– Do czego służą drzewce dziobowe? – spytała Y, nie mogąc złapać tchu.
– Czy… hm… Czy mógłbym mieć nadzieję, że… Gdybym mógł mieć nadzieję, że moje zainteresowanie jest choćby w najmniejszym stopniu odwzajemnione… Gdyby to było możliwe…
– Myślę, że to możliwe, kapitanie.
Musnął jej palce.
– Panno Y, daje mi pani nadzieję, perspektywę, która uszczęśliwiłaby każdego mężczyznę. Czuję się… czuję… Ale zanim spotkam się z pani ojcem, muszę pani coś powiedzieć i tylko zachęta z pani strony może sprawić, że ośmielę się to zrobić…

16.
Załoga napadniętego galeonu, wyrwana nagle ze snu, pędziła gdzieś, uciekała, trąbiła i krzyczała. Najpierw z rozpaczliwym pośpiechem próbowali Hiszpanie podnieść kotwicę, lecz po chwili zaprzestali tego manewru jako niewątpliwie spóźnionego. Sądząc, że zanosi się na abordaż i szturm, stanęli z bronią w ręku oczekując napadu. Dziwiło ich tylko, dlaczego piraci zwlekają z atakiem, co nie było zgodne ze stosowaną przez nich zwykle taktyką. Jeszcze bardziej intrygował ich widok nagiego olbrzyma, W., pędzącego po pokładzie stateczku ze wzniesioną nad głową pochodnią. Dopiero gdy zakończył swe dzieło, Hiszpanie zaczęli podejrzewać, iż pozapalał lonty, i jeden z oficerów rzucił w panice rozkaz skierowania na kuter drużyny abordażowej. Było jednak za późno. W. widział, jak jego ludzie, umocowawszy haki abordażowe, rzucili się w wodę, skoczył więc do prawej burty, rzucił pochodnię przez luk do ładowni i poszedł za ich przykładem. Z morza wyciągnęła ich za chwilę szalupa z „Arabelli”. A tymczasem pociski padały na „Zwiastowanie”, a długie języki płomieni zaczęły lizać burty i takielunek galeonu, odpędzając co odważniejszych marynarzy, którzy próbowali odciąć swój statek od płonącego. W ten sposób najpotężniejszy okręt floty hiszpańskiej został unieszkodliwiony już na samym początku bitwy, w chwili gdy X, zbliżając się, otworzył ogień na drugą jednostkę - „Zbawiciela”. Z trawersu dał salwę całą burtą, straszliwie pustosząc pokłady nieprzyjacielskiego okrętu. Potem zrobił zwrot i wpakował z bliska drugą salwę w jego burty. Pozostawiwszy częściowo unieruchomiony statek, X popłynął dalej tym samym kursem i zaskoczył załogę „Infantki” strzałami z działek pościgowych, umieszczonych na dziobie, a później zderzył się z nią, zarzucił haki abordażowe i zdobył ją szturmem, podczas gdy H. w ten sam sposób uporał się z ostatnim hiszpańskim okrętem.

17.
Myślała, że oszaleje z emocji, gdy jednego ranka niemal we wszystkich pismach znalazła ogromne ogłoszenie: firma Heliodont rozpisywała konkurs na wymyślenie sloganu reklamującego pastę do zębów. Oczy M. przede wszystkim przebiegły listę nagród. Było to coś wspaniałego! Głowna nagroda podana czarnym grubym drukiem opiewała: Bezpłatny przejazd luksusową kabiną okrętu „Sarmatia” do Londynu, Sewilli i Marsylii z tygodniowym pobytem w Paryżu wraz z całkowitym utrzymaniem na morzu i na lądzie. Serce M. zaczęło bić gwałtownie. W dalszych nagrodach też było wiele rzeczy godnych pożądania, ale na nie już nie zwracała uwagi. Z zapartym oddechem przeczytała kilkanaście razy warunki konkursu. Chodziło o wymyślenie zdania (im krótsze tym lepsze), które by mogło zdobyć popularność dla pasty do zębów „Heliodont”, które, będąc łatwe do zapamiętania, utrwalić by się mogło w pamięci konsumentów.
- Boże! Czemuż ja jestem taka głupia, że nawet tego wymyśleć nie potrafię - denerwowała się M. Nie poszła nawet na próbę, narażając się na zapłacenie pięciu złotych kary za nieobecność. Wróciła do hotelu i zabrała się do obmyślania sloganu. Po kilkunastu próbach odłożyła ołówek. Niepodobna było myśleć w takim podnieceniu. Zdania wychodziły niezgrabne, zbyt długie i nie przemawiające do przekonania. Zresztą było dość czasu, prawie trzy tygodnie, a rozstrzygnięcie konkursu miało nastąpić za miesiąc. Pierwsza i główna nagroda, podróż morska, wspaniała morska podróż za granicę z tygodniowym pobytem w samym Paryżu wyznaczona była na trzeciego kwietnia. Mój Boże!... Doskonale przypomniała sobie teraz mapę Europy. W górze na lewo Anglia, a w niej u dołu z prawej strony Londyn. Z Gdyni, gdzie zobaczy po raz pierwszy w życiu morze, to wspaniałe tajemnicze i groźne morze, o którym czytała w książkach… A później już okrętem, wielkim okrętem, który widziała nieraz w wystawowych oknach linii Gdynia - Ameryka, na Marszałkowskiej. Z Londynu w dół przez Ocean Atlantycki, przez wąziutką Cieśninę Gibraltarską (tamtędy okręt chyba ledwie może przejść) i Morzem Śródziemnym do Marsylii, a potem koleją do Paryża. W powrotnej drodze Hiszpania! Tu jeszcze będzie całkiem zimno i gołe drzewa, a tam pełne lato, upał, palmy…

18.
Wilk znalazł się pośród owiec. Jak okiem sięgnąć, wzburzone, rozkołysane szare wody Zatoki Biskajskiej usiane były białymi płótnami i chociaż wiał silny wiatr, wszystkie okręty miały postawione niebezpiecznie dużo żagli. Wszystkie usiłowały wydostać się stamtąd, oprócz jednego; tym wyjątkiem była „I.", fregata jego królewskiej mości, dowodzona przez kapitana Sir E. P. Daleko na Atlantyku, setki mil od nich rozgrywała się wielka bitwa, w której okręty liniowe biły się o to, czy Anglia, czy też Francja utrzyma panowanie na morzu; tu, w zatoce, konwój, który miały eskortować okręty francuskie, został wystawiony na atak jednostki na tyle silnej, że mogła zdobyć każdy statek, jaki była w stanie prześcignąć. Nadpłynęła od zawietrznej, odcinając szansę ucieczki w tamtym kierunku, i niezdarne statki handlowe musiały iść bejdewindem; wszystkie były wyładowane żywnością, której rewolucyjna Francja (mająca gospodarkę zdezorganizowaną ciągłymi wstrząsami) tak bardzo oczekiwała, a ich załogi bały się więzienia brytyjskiego jak ognia. Fregata wyprzedzała statek za statkiem; wystarczył jeden strzał lub dwa i już świeżo wciągnięta trójkolorowa bandera zjeżdżała trzepocząc z gafla, załoga pryzowa spieszyła na zdobytą jednostkę, by ją doprowadzić do portu brytyjskiego, a fregata puszczała się w pogoń za następnym łupem. Na pokładzie rufowym „I." P. zżymał się na każdą niezbędną zwłokę. Statki konwoju, idące możliwie najbliżej wiatru i pod tyloma żaglami, ile tylko zdołały postawić, rozpraszały się coraz bardziej z upływem minut, co mogło uratować niektóre z nich, jeśli chociaż jedna chwila zostanie zmarnowana. P. nie czekał na powrót swoich łodzi; wysyłał oficera z uzbrojonym oddziałkiem na każdy kolejny poddający się statek i ledwie załoga pryzowa odpłynęła, wypełniał znowu wiatrem grotmarsel fregaty i ruszał za następną ofiarą. Bryg, który właśnie ścigali, zwlekał z poddaniem się. Długie dziewięciofuntówki na dziobie „I." odezwały się parę razy; na rozkołysanym morzu niełatwo było o dokładne celowanie i bryg szedł dalej swoim kursem, w nadziei że jakiś cud go uratuje.
Doskonale — mruknął P. — Sam tego chciał. Niech więc ma.
Celowniczowie przy pościgówkach dziobowych zmienili cel, mierząc w środek statku, zamiast w jego dziób.
— Nie w kadłub, do diabła! — krzyknął P. Jeden z pocisków trafił bryg niebezpiecznie, tuż nad linią wodną. — Po masztach go!
Przypadkiem, czy może celowo, następny strzał miał lepszą elewację. Trafił w strop mocujący fokreję i zrefowany żagiel z bezwładnie przechyloną reją zjechał w dół, a bryg przekręcił się na wiatr, tak że „I." mogła położyć się w dryf obok niego, gotowa do wystrzelenia salwy burtowej. Pod taką groźbą bandera została opuszczona.
— Co to za bryg? — zawołał P. przez tubę.
— „M. G." z Bordeaux — oficer stojący obok P. przetłumaczył odpowiedź francuskiego dowódcy. — Od dwudziestu czterech dni w drodze z Nowego Orleanu z ładunkiem ryżu.
— Ryż! — powiedział P. — Po powrocie do kraju dostaniemy za niego ładny grosz. Na moje oko ze dwieście ton. Stan załogi najwyżej dwunastu. Wystarczy czteroosobowy oddziałek pryzowy pod dowództwem midszypmena.

19.
Nie czas marudzić ni głosić kazania.
Idź i przygotuj dla każdego szybko
Kadź odpowiednią, nieckę dzieżę płytką,
Przestronną jeno, by w razie powodzi
Można w niej pływać wygodnie jak w łodzi,
I wstaw do środka żywności na dobę.
O więcej zasię głowy nie susz sobie.
Wody opadną i deszcze ustaną
Około primy, drugiego dnia rano.
Ale niech czasem czego nie wyniucha
Twój pachoł Robin lub Magda dziewucha.
Nie pytaj czemu, bo choć mnie zapytasz,
Bożych tajemnic nie zdradzę, i kwita.
Niech ci wystarczy, jeżeliś człek mądry,
Żeś doznał łaski , jak ów Noe szczodrej.
Żonę ocalę - nie kłopocz się o to -
Idź w swoją stronę, zajmij się robotą.
Skoro mieć będziesz trzy kadzie gotowe,
Dla mnie, dla siebie i dla białogłowy,
Zawieś je wszystkie pod dachem u szczytu,
Żeby okrętów naszych nie wykryto.

20.
W Zjednoczonych Prowincjach holenderskich działało pięć oddzielnych i zaciekle ze sobą rywalizujących urzędów admiralicji - trzy w samej Holandii i dwa kolejne, na Zelandii i we Fryzji. Dochodziło do tego, że gdy jedna admiralicja awansowała jednego oficera do stopnia admirała, pozostałe natychmiast szły w jej ślady, tak że w końcu liczba admirałów znacznie przekraczała liczbę okrętów wojennych. Samodzielne dowodzenie stało się więc przedmiotem ambicji i ostrej rywalizacji rozmnożonych nad miarę admirałów. We flocie wojennej, wystawionej w roku 1665 przeciwko Anglii, było ich już aż dwudziestu jeden. Aby żadnego z nich nie urazić, flotę podzielono na siedem eskadr, a z kolei każdą z nich na mniejsze jednostki taktyczne. Kiedy doszło do spotkania z Anglikami, zapanował niewiarygodny chaos, spotęgowany jeszcze eksplozją na pokładzie flagowego „Eendrachtu”, który poszedł na dno z kapitanem i całą czterystuosobową załoga. Flota holenderska rozproszyła się i zawróciła do portu, ścigana przez Anglików. Porażka ta rozwścieczyła Holendrów. Rozgniewani mieszkańcy Brielle wrzucili admirała eskadry zelandzkiej do rzeki. Niektórym innym admirałom zarzucono tchórzostwo i niekompetencję. Kilku nawet rozstrzelano.

21.
Gdy znów zaczęła uważać, okazało się, że panny X właśnie przyniosły listę floty wojennej (własną listę, pierwszą, jaka pojawiła się w U.) i zamierzały odnaleźć okręt, którym dowodził kapitan Y.
- Pamiętam, że pański pierwszy okręt nazywał się „O”. Szukajmy zatem „O.”.
- Nie sądzę, by ją panie znalazły, To był bardzo wysłużony okręt i został rozebrany. Byłem jego ostatnim dowódcą. Już wtedy do niczego się nie nadawał. Chociaż uznano, że można go wykorzystać jeszcze przez rok albo dwa w żegludze krajowej, to ja zostałem wysłany do Indii Zachodnich.
Dziewczęta spojrzały na niego ze zdumieniem.
- Admiralicja - wyjaśnił - zabawia się czasem, wysyłając paruset marynarzy na morze na pokładzie okrętu, który nie nadaje się do służby. Muszą zaokrętować wielu marynarzy. I spośród kilku tysięcy załóg trudno im wybrać te, które raczej nie powinny iść na dno.
- Co za bzdura! Co też wygadują ci młodzi! - zawołał admirał. - „O.” była swego czasu wspaniałym slupem. Najlepszym wśród starych żaglowców. Miałeś szczęście, ze ci ją przydzielono. Moi państwo, on doskonale wie, że o ten statek ubiegało się ze dwudziestu dowódców lepszych od niego. Miał chłopak szczęście, że tak szybko przydzielono mu okręt, choć brakowało mu wpływowych znajomych.
- Zapewniam pana, admirale, że doceniam swoje szczęście - odparł kapitan Y z powagą. - I byłem zachwycony nominacją. Za wszelką cenę chciałem znaleźć się na morzu. Za wszelką cenę pragnąłem coś zrobić.
- Wcale się nie dziwię. Co chłopak w twoim wieku miał do roboty na lądzie przez całe pół roku? Jeśli marynarz nie ma żony, szybko pragnie znów wyruszyć w morze.
- Ależ kapitanie - zawołała L. - musiał pan się bardzo zdenerwować na widok tego zrujnowanego żaglowca!

22.
Typowy kuter angielski, wąski i głęboki, jeżeli brać pod uwagę jego długość. Ma jedenaście metrów wzdłuż i dziewięć metrów w linii wodnej. Największa jego szerokość wynosi dwa metry sześćdziesiąt. Jest to prawdopodobnie najwęższy statek, jaki przebył ocean. Metr osiemdziesiąt jest na jego wzrost wyjątkowym stopniem zanurzenia. Ta objętość wodna i trzy tony ołowiu w kilu wraz z dodatkiem trzech ton wewnętrznego balastu uniemożliwiają mu przechylanie się. Pokład ma tylko dwa iluminatory i dwie luki i może znieść nacisk fal przelewających się przez burty. Wyekwipowany jest na kuter, to znaczy, że ma tylko jeden maszt. Słyszę już jak wielka armia jachtmanów teoretyzujących wydaje krzyk oburzenia, „ Kuter jest za trudny do prowadzenia samemu. Dlaczegoż nie yawl albo ketch!”. Jest to rzecz gustu. Osobiście wolałbym poprzewlekać sznurki przez wszystkie oczka moich żagli, niż te żagle zmienić. Uważam, że kuter jest najlepszą postacią okrętu, ponieważ przy zredukowanej do minimum powierzchni ożaglenia daje maksimum szybkości. Na pokładzie za mało jest miejsca na prawdziwą szalupę ratunkową. Zresztą, tak kocham mój statek, że gdyby on miał zatonąć, wcale bym się nie troszczył o własne ocalenie. Jednak, żeby zastosować się do norm ogólnie przyjętych i mieć możność wylądowania, gdy będę stał na kotwicy w porcie, zabieram łódeczkę możliwie najmniejszą.

23.
X z wysiłkiem wdrapał się po żelaznych szczeblach granitowej ściany, kaszląc i plując wodą. Przed sobą zobaczył keje: granitowe nawierzchnie, schnące kałuże, szubienice żurawi, trzy głębokie wąwozy okrętów podwodnych. Okręt najbliższy lądu poruszał się. X usłyszał za sobą klekot diesli i chlupot wody wypluwanej z dysz napędowych nad sterami. Tamten okręt - jego okręt - też wypływał. Kiosk ostatniego okrętu stał. Nie ruszał się, jak sam X nie ruszał się na drabinie. Na benzydrynie czy nie, był tak zmęczony, że ledwo potrafił wdrapać się po ostatnich szczeblach na keję. Zobaczył coś potwornego. Zobaczył Y w kiosku okrętu. Y wykłócał się z mężczyzną w czapce na głowie, zapewne domagając się wpuszczenia go do środka. Ten ktoś w czapce, chyba kapitan, mówił, że włazi mu w paradę, a on właśnie odpływa, więc niech zjeżdża, bo zostanie tu na dłużej. Y zwyciężył. Znikł z pola widzenia. Pospiesz się - pomyślał X - Na litość boską, pośpiesz się! Spojrzał na zegarek. Za trzy minuty piąta. Wcześniej - pomyślał - wypływają wcześniej. Za wcześnie. X odczołgiwał się od okrętu, który odwiedził, od okrętu z nieżywym bosmanmatem na dziobie… I wtedy właśnie usłyszał, jak w całym porcie rozbrzmiały dzwonki. Kiosk, w którym zniknął Y, zaczął posuwać się wzdłuż kei. X prawie słyszał rozkazy: „ w razie jakichś kłopotów wypływać”. Więc U-booty wypływały trzy minuty wcześniej. I na jednym z nich na pokładzie był Y.

24.
Gdy okręt tonie, a wiatry go przewracają, głupi tłomoczki i skrzynki swoje opatruje i na nich leży, a do obrony okrętu nie idzie i mniema, że się sam miłuje, a on się sam gubi. Bo gdy okręt obrony nie ma, i on ze wszystkim, co zebrał, utonąć musi. A gdy swymi skrzynkami i majętnością, którą ma w okręcie, pogardzi, a z innymi się do obrony okrętu uda, swego wszystkiego zapomniawszy, dopiero swe wszytko pozyskał i sam zdrowie swoje zachował. Ten najmilszy okręt ojczyzny naszej wszystkich nas niesie, wszytko w nim mamy, co mamy. Gdy się z okrętem źle dzieje, gdy dziur jego nie zatykamy, gdy wody z niego nie wylewamy, gdy się o zatrzymanie jego nie staramy, gdy dla bezpieczności jego wszystkim, co w domu jest, nie pogardzamy, zatonie i z nim my sami poginiemy.

25.
Tego ranka L. dostał nietypowy rozkaz: miał zająć się zmniejszeniem dystansu dzielącego rybaków od Rzymian. Doświadczony legionista zapuścił się między stoiska z rybami, przyglądając się uważnie sprzedawcom. Wielu z nich było po prostu rybakami, którzy na lądzie sprzedawali to, co udało im się złowić nocą i o świcie. Zazwyczaj w ciągu kilku godzin pozbywali się całego połowu, po czym wracali do swoich obejść, by kilka pozostałych godzin wykorzystać na posiłek i odpoczynek, a z zapadnięciem zmroku znów ruszyć na morze. Niektórzy znikali na parę dni, udając się na południe do Tarraco - płynęli wzdłuż wybrzeża w poszukiwaniu owoców morza i ryb, w które szczególnie obfitowały łowiska w delcie Ebro oraz przy położonym dalej na południe ujściu rzeki Sucro. Krążyły pogłoski, że kilku śmiałków od czasu do czasu zapuszczało się na tereny w pełni kontrolowane przez Kartagińczyków, płynąc pod osłoną nocnych ciemności oraz unikając po drodze okrętów wojennych i statków pirackich, które krążyły po tamtejszych wodach przybrzeżnych. Ci na poły rybacy, na poły awanturnicy, wracali z dziwną, niezwykłą zdobyczą, którą sprzedawali za dobrą cenę, a ich powrotem towarzyszyły fantastyczne wprost opowieści o wypadach na południowo-wschodnie ziemie półwyspu. Jednym z nich był Ilmo - człowiek około trzydziestoletni, o ciemnych włosach i twarzy zbrązowiałej od słońca, ogorzałej od morskiej bryzy, wysoki, silny i obdarzony głosem tak donośnym, że wybijał się ponad głosy pozostałych rybaków z Tarraco. Kiedy Ilmo przybywał ze swoim ładunkiem, wokół jego łodzi zawsze gromadził się tłum ciekawskich; jedni pośpiesznie robili u niego zakupy i znikali, inni chętnie zostawali, by wysłuchać historii o piratach, wojujących Kartagińczykach i o rozmaitych dziwnych zdarzeniach. Ile w tych opowieściach było prawdy, a ile zmyślenia? Trudno powiedzieć.

26.
17 lipca 1718 roku bukanierzy dostrzegli statek i rzucili się za nim w pogoń. Podeszli blisko, wciągnęli na maszt czarną flagę, dali ognia z armaty i dla podkreślenia wagi swoich argumentów poprawili wystrzałem z muszkietów. Okręt handlowy natychmiast zwinął marsle i wytracił prędkość dryfując w oczekiwaniu na abordaż. Chciwy kapitan G. kazał opuścić szalupę i razem z kanonierem, doktorem i kilkoma oficerami odpłynęli od swojej jednostki, zostawiając na niej załogę, w tym 13 marynarzy przymuszonych do służby. Nagle statek złapał wiatr w żagle, ustawione w dryf na czas kapitulacji, i został wepchnięty prosto na slup rozbójników, taranując go. Piraci, nie przejmując się losem własnej jednostki, wskoczyli na pokład napadniętego frachtowca i zaczęli gorączkowo poszukiwać łupów. Każdy działał na własną rękę: biegali po okręcie, plądrując, co się dało, i zupełnie nie zwracając uwagi na swój slup ani a swojego kapitana, który sprawował władzę absolutną wyłącznie w czasie walki. Na slupie pozostało kilku bukanierów. Ludzie wcieleni siłą do załogi wykorzystali tę okazję. R.A, jeden z niewielu uzbrojonych, przejął ster i rozkazał J.R. zabezpieczyć ładownię, a potem polecił czarnoskórym mężczyznom - prawdopodobnie niewolnikom, chociaż może też wolnym ludziom lub nurkom - wciągać żagle na maszt. Jeden z bukanierów od razu się zorientował, co się święci. Chwycił muszkiet, wycelował w A. i nacisnął spust, czyli „trzasnął” (jak nazywano dźwięk wydawany przez krzemień w trakcie uderzenia o stal). Strzelba jednak nie wypaliła.

27.
- Towarzysze oficerowie i marynarze, tu mówi kapitan. - Marynarze zwrócili uwagę, że głos X brzmiał nienormalnie łagodnie. Panika, jaka nastąpiła kilka godzin wcześniej, doprowadziła ich na skraj buntu. - Próby naprawienia silników nie powiodły się. Akumulatory są prawie wyczerpane. Jesteśmy zbyt daleko od Kuby, aby spodziewać się ratunku i nie możemy liczyć na pomoc z ojczyzny. Energii elektrycznej wystarczy na obsługę urządzeń regeneracji powietrza tylko przez kilka godzin. Nie mamy wyboru, musimy opuścić okręt.
- To nie przypadek, że tak blisko nas znajduje się amerykański okręt i oferuje tak zwaną pomoc. Powiem wam, co się stało, towarzysze. Imperialistyczny szpieg dokonał na naszym okręcie sabotażu. Wróg musiał dowiedzieć się, jakie otrzymaliśmy rozkazy i czekał tu na nas, towarzysze, mając nadzieję, że dostanie nasz okręt w swoje brudne łapy. Załoga zostanie ewakuowana z okrętu, ale Amerykanie nigdy nie zdobędą „Y Z”! Starsi oficerowie i ja zostaniemy na pokładzie i odpalimy ładunki zatapiające. W tym miejscu dno jest na głębokości tysiąca pięciuset metrów. Nie dostaną go. Niech cała załoga z wyjątkiem pełniących służbę zbierze się w pomieszczeniach mieszkalnych. To wszystko - X rozejrzał się po centrali. - Przegraliśmy, towarzysze. B., proszę przesłać wiadomość do Moskwy i na amerykański okręt. Następnie zejdziemy na sto metrów. Nie damy i szans przechwycenia okrętu. Przyjmuję na siebie całą odpowiedzialność za tę hańbę! Proszę to dobrze zapamiętać, towarzysze. Cała wina spoczywa wyłącznie na mnie.

28.
Staremu żeglarzowi szmer i pluskanie fal wydało się najmilszym pozdrowieniem; odetchnął też całą piersią, wciągając woń morza milszą nad zapach nardu, a wzniósłszy rękę, zawołał:
— Nie brałem udziału w bitwie pod Antium, lecz pod Preneste. A oto wiatr zachodni! Dzięki ci, Fortuno, matko moja!
Towarzysze powtórzyli okrzyk, a niewolnicy wywijali pochodniami.
— Widzicie, oto przybywa... zbliża się! — mówił wskazując przypływającą galerę z drugiej strony grobli. — Czyż żeglarzowi potrzeba innej kochanki? Zaprawdę, K., twoja L. nie jest od niej wdzięczniejszą.
Zachwyconym okiem patrzył na zbliżający się okręt, który usprawiedliwiał jego dumę. Biały żagiel powiewał z niskiego masztu, wiosła to się zniżały, to znów wznosiły, chwilę ważyły się nad powierzchnią fal, po czym znów opadały, równym, miarowym ruchem, niby skrzydła.
— Tak, szanujcie bogów! — rzekł dalej, z oczami utkwionymi w okręt. — Oni zsyłają nam sposobność, a biada, jeśli jej wyzyskać nie umiemy. Co się zaś tyczy Greków, zapominasz, L., że piraci ,których mam poskromić, są właśnie Grekami. Jedno zwycięstwo nad nimi więcej znaczy niż sto nad Afrykanami.
— Więc droga twoja wiedzie na Morze Egejskie?
Oczy i serce żeglarza były jeszcze przy okręcie.
— Jakaż lekkość i wdzięk! Jak mało troszczy się o fale, jak ptak latający w przestworzu! — mówił w uniesieniu, ale wnet dodał: — Daruj, L., że nie odpowiedziałem na twe pytanie. Tak jest, płynę na Morze Egejskie, a ponieważ odjazd mój bliski, powiem wam, ale zachowajcie to dla siebie: nie chciałbym abyście przy spotkaniu robili wyrzuty Duumwirowi, bo jest moim przyjacielem. Handel między Grecją a Aleksandrią nie wiele słabszym od handlowych stosunków tegoż miasta z Rzymem. Obecnie w tym kraju panuje wielki nieurodzaj, mieszkańcy bowiem zaniedbali obchodu świąt zielnych, za co mszcząc się Tryptolemus, dał im żniwo niewarte zbioru. Te zdarzenia wywołały większy ruch handlowy, nie znoszący ani dnia przerwy. Może słyszeliście o piratach chersońskich, krążących na wodach euxińskich; na Bachusa, są to śmiałki, jakich mało! Wczoraj więc doszła do Rzymu wiadomość, że flota ich opłynęła brzegi Bosforu, zatopiła bizantyjskie i chalcedońskie galery; a rozbójnicy, nienasyceni tym powodzeniem, wpłynęli na Morze Egejskie. Otóż kupcy handlujący zbożem i mający okręty w wschodnich portach Morza Śródziemnego, zadrżeli z przerażenia, słysząc o tych nieszczęściach, i udali się do samego cesarza, prosząc o pomoc.

29.
Potrzeba było niezłomnej odwagi, niezachwianego przekonania, jakiem natchniony widzieliśmy umysł odkrywcy, aby nie upaść na duchu, przy środkach tak mało odpowiednich niebezpieczeństwom zamierzonej podróży. Wymieniliśmy już nazwiska trzech okrętów, składających wyprawę: l. S.M., l. P. i l. N.; dopieszczamy obecnie niektóre szczegóły o budowie tych statków, a mianowicie pierwszego z nich, przeznaczonego dla X i młodego B., w celu obznajmienia czytelników z zewnętrzną stroną wielkiego przedsięwzięcia. Okręt admiralski l. S. M., znacznie większy od innych, urządzony był dosyć starannie, przez wzgląd na dostojeństwo X. Wszelako, chociaż opatrzony pokładem i porządną kajutą, o wiele ustępował w lekkości i wdzięku teraźniejszym statkom przewozowym. Tylna część jego, zwana kasztelem, podobną była do baszty sterczącej nad wodą: a przód, nadzwyczajnie szeroki, równał się prawie jednej trzeciej długości pokładu. Kto nie zna kształtu okrętów przed wiekiem jeszcze w Europie używanych, temu pojąć trudno, iż one żeglować mogły bezpiecznie, wznosząc się tak wysoko nad morze. Wątpliwość tę usuwa jedyne uwaga, że statki owoczesne głęboko się zanurzały, że maszty ich były niższe, korpus krótszy, a żagle i liniowanie nie tak ciężkie jak obecnie. L. P. i l. N. były bez pokładów; w epoce bowiem, kiedy wycieczki morskie odbywano zawsze prawie wzdłuż brzegów, marynarze chronili się zwykle przed burzą do najbliższego portu; z tego więc powodu pokłady nie tyle były potrzebne dla bezpieczeństwa statku i ładunku, tudzież dla wygody, ile w podróżach zaoceańskich. Nie należy wszakże wyobrażać sobie, że te statki żadnego nie miały pokrycia; owszem tylną ich część łączyło zwykle z przednią przejście na kształt pomostu, lub przynajmniej zasłona z płótna napuszczonego smołą.

30.
Gdy zbliżał się wyczekiwany moment przystąpienia okrętu do bitwy, ustawiano go w linii pomiędzy dwoma innymi statkami, dwieście jardów od każdego z nich. Flota przeciwnika wykonywała ten sam manewr i po wielu godzinach, a czasem nawet i dniach, dwa szeregi przepływały naprzeciwko siebie i wypalały serię z armat. Niektóre okręty mijały się w odległości zaledwie kilku jardów i bezlitośnie pakowały kilkunastofuntowe kule w burty nieprzyjaciela. Zdarzało się, że pociski przeszywały na wylot członków załogi, patrosząc marynarzy lub urywając im głowy, a drewniane drzazgi mieszały się z ich krwią oraz wnętrznościami, obryzgując znajdujących się na dolnym pokładzie żeglarzy. Armaty stojące na górnym pokładzie ładowano przeważnie kartaczami lub kulami połączonymi łańcuchem; oba typy pocisków potrafiły zmienić człowieka w krwawą papkę. Stojący na olinowaniu strzelcy wyborowi próbowali zdjąć kadrę oficerską celnym strzałem lub, jeśli statki były wystarczająco blisko siebie, rzucali prymitywne granaty na pokład przeciwnika. Po niedługim czasie cały statek pokryty był krwią i kawałkami ludzkiego ciała, które blokowały kratki i luki odpływowe. „Czułem się dziwnie, jakbym znalazł się w czeluściach piekielnych - mówił weteran takiej bitwy morskiej - gdyż każdy mężczyzna przypominał mi diabła”. Pierwsze starcia pochłonęły życie tysięcy ludzi, lecz i tak nie zmieniły rozkładu sił na międzynarodowej arenie. Siedem okrętów angielskich i cztery francuskie walczyły nieprzerwanie przez sześć dni u wybrzeży K. w sierpniu 1702 roku i żadna ze stron nie poniosła strat.

==========
Aktualizacja po zakończeniu konkursu:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:

rozwiązanie konkursu

Wyświetleń: 880
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 5
Użytkownik: pawelw 15.05.2023 17:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
Flota 30 okrętów wypłynęła na morze. Zebrać je wszystkie nie będzie łatwo, ale kapitan carly na pewno ma zapas kół ratunkowych.
Zapraszam do konkursu.


Wśród wszystkich uczestników konkursu wylosuję nagrodę od ePWN. Szczęśliwy zwycięzca będzie mógł wybrać książkę z oferty księgarni PWN (do 50zł). Tym bardziej zachęcam do uczestnictwa.
Użytkownik: carly 16.05.2023 19:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
Gra w okręty idzie uczestniczkom doskonale! Minęła dopiero pierwsza doba konkursu, a 12 dusiołków zostało już rozpoznanych:)
Użytkownik: carly 18.05.2023 18:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
Czas na obiecane koła ratunkowe:)

Wśród rodziców jest 6 pań i 26 panów, w 9 tytułach pojawia się imię i/lub nazwisko, w 5 tytułach pojawiają się nazwy geograficzne, w 9 tytułach znajdziecie nawiązania (bezpośrednie i pośrednie) do tematyki konkursu:)
Użytkownik: carly 21.05.2023 13:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
Kilka okrętów nadal stawia opór uczestnikom, a więc tym razem koła ratunkowe będą nieco bardziej dokładne:)

4- rodzic kojarzony głównie z innym dziełem, nader często pojawiającym się w konkursach, ale niektóre teorie spiskowe przypisują mu autorstwo również innego, równie sławnego, które powstało pod tą samą strzechą

11- rodzic tworzył w tym samym okresie i gatunku co rodzic 6

12- mój rocznik poznawał w szkole, umieszczana na listach najważniejszych/najlepszych ksiażek XX wieku

18- słowo-klucz tytułu ujawnione jest w konkursowym fragmencie

23- to była już trzecia, straceńcza misja tej grupy

28- najsłynniejszy wyścig rydwanów w historii kina

29- rodzic kojarzony głównie z innym dziełem, sfilmowanym, a sam dusiołek ujawnia swój tytuł po analizie nazw trzech okrętów
Użytkownik: carly 23.05.2023 19:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam konkurs nume... | pawelw
Do zakończenia gry w okręty pozostał tydzień!

Czas więc na dodatkowe mataczenia dla wszystkich:

2. "Zwycięzców się nie sądzi" i "Złożą hołd twemu okaleczonemu ramieniu"

3. Kot o wielkopańskich manierach na kartach dziejów

15. Sienkiewicz zazwyczaj stawiał na drodze swoich bohaterów brunetki i blondynki, ten rodzic postawił na drodze bohatera kilkutomowego cyklu rudowłosą

16. Rodzic młodszym czytelnikom może kojarzyć się z zapachem, starszym z Wielkim Szlemem

18. Na podstawie cyklu powstał zarówno film jak i seria filmów telewizyjnych

20. Ten sam poziom absurdu co w 8, tyle że w znacznie bardziej poważnych okolicznościach, i to podobno zdarzyło się naprawdę!

22. Zrobił to również Aleksander Doba

25. Ceterum censeo Carthaginem esse delendam

26 i 30. Wystarczy odkryć profesje opisanych bohaterów by poznać słowo-klucz dla tytułów obu dusiołków



Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: