Dodany: 19.07.2023 20:26|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czy Dodo wie, co mówi?


Co wspólnego ma ptak Dodo – przez większość czytelników pewnie bezbłędnie kojarzony z uwidocznionym na okładce okazem wymarłej awifauny – z językiem polityki i skąd w jego nazwie ta wielka litera?
Na drugą część tego pytania odpowiedzieć da się stosunkowo prosto: istnieje taki tekst kultury, o którym prawie wszyscy słyszeli, aczkolwiek może nie wszyscy próbowali go czytać (jeśli zaś próbowali, to też niekoniecznie doczytali do stosownego punktu, bo ma on dość specyficzny charakter) – i to właśnie w nim oraz przynajmniej w niektórych jego polskich przekładach, Dodo jest imieniem własnym, podobnie, jak Królik, Mysz czy Niby Żółw. A co z tą pierwszą? „Wobec tego zgłaszam rezolucję (…) aby zebranie zostało odroczone ze względu na konieczność natychmiastowego zastosowania energiczniejszych środków...”[1], powiada owa ptaszyna (przez Antoniego Marianowicza nazwana swojsko Gołębiem). Brzmi znajomo? No, właśnie… Bo przecież nie tylko w naszym kraju i nie tylko w dzisiejszych czasach ludzie sprawujący władzę lub do jej sprawowania aspirujący cechują/cechowali się upodobaniem do wybranych słów i specyficznych figur retorycznych.

Nie da się nie zauważyć, że błędy, śmiesznostki, lapsusy i nietakty, które autor wytyka lub z których sobie dworuje, nie rozkładają się pomiędzy wszystkie frakcje polityczne w odsetkach równych lub przynajmniej proporcjonalnych do liczby członków/sympatyków. Pomijając kilka tekstów poświęconych językowi powszechnemu („Przyimki”, „Śnięcie”) i językowi polityki innych krajów, głównie Rosji, zdecydowana większość rozważań skupia się na wypowiedziach przedstawicieli jednej opcji. Przyczyn takiego spolaryzowania uwagi – przynajmniej hipotetycznych – może być kilka:
- primo, możliwe jest, że ludzie podatni na zaimpregnowanie określonym zestawem poglądów i skłonni do wydawania określonego rodzaju osądów wykazują też tendencję do stosowania określonej frazeologii, a być może również i do słabszej kontroli nad formą swoich wypowiedzi;
- secundo, autor może być tak zdecydowanym sympatykiem opcji przeciwnej, że widzi każde najmniejsze ździebełko w metaforycznym oku antagonistów, nie dostrzega zaś ani jednej belki w analogicznym narządzie tych, których faworyzuje (co wcale nie tak rzadko się zdarza, ale ponieważ akurat TEN autor jest literaturoznawcą szczególnie wyczulonym na wszelkiego rodzaju potknięcia i niezręczności słowne, prawdopodobieństwo, by mógł nie takowych zauważyć tylko dlatego, że znajdowałyby się w wypowiedziach, przekazujących słuszniejsze jego zdaniem treści, nie wydaje się duże);
- tertio wreszcie, autor mógł celowo uczynić obiektem swoich rozważań te wypowiedzi, które jego zdaniem nie powinny w ogóle padać z ust polityków, w mniejszym nawet stopniu ze względu na dostarczanie słuchaczom złego przykładu w kwestii poprawności językowej, niż z racji negatywnych konotacji moralnych, jakimi cechują się np. stwierdzenia obrażające/poniżające innych ludzi, nawołujące do nietolerancji, kryjące w sobie agresję (za tym punktem widzenia mogłoby przemawiać uwzględnienie również cytatów z rosyjskich środków masowego przekazu) lub wprowadzające w błąd odnośnie ważnych faktów.
Nietrudno przy tym stwierdzić, że opcja pierwsza nie wyklucza się wzajemnie ani z drugą, ani z trzecią.

Jaką rolę która z nich odegrała, pozostawmy osądowi czytelników, który wszak nawet co do formy, a cóż dopiero do treści, może nie być jednolity. Jednego może zachwycać erudycyjna dygresyjność autora, inny wolałby krótko, zwięźle, bez dywagowania o sprawach niemających bezpośredniego związku z tematem; ten życzyłby sobie ostrzejszego napiętnowania pewnych osób, których kompetencje językowe, powiedzmy szczerze, nie predysponują ich do wystąpień publicznych, tamten zaś jest przekonany, że w ogóle nie ma kogo piętnować, bo deklarowana intencja, czyli dobro ojczyzny, niweluje ciężar zarówno błędów, jak i, ujmijmy to łagodnie, niestosowności; ktoś może uznać za minus publikacji fakt, że teksty zawarte w zbiorze były już publikowane w prasie, komuś innemu to nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie, pozwala mieć pod ręką najciekawsze „kawałki”, by chcąc je zacytować, nie musieć włączać komputera i szperać po archiwach serwisów prasowych. I tak dalej, i tak dalej. Czy będą usatysfakcjonowani, w dużej mierze będzie zależało od ich stosunku do ludzi i do świata, od rodzaju poczucia humoru, wreszcie od tego, czy również sami u siebie widzą błędy, czy potrafią dojrzeć różnicę między satyrą a obrażaniem, między krytyką rzeczową a opartą na uprzedzeniach i emocjach.
Niezależnie od tego, po przeczytaniu „Ptaka Dodo…”:
- nawet „obudzeni w środku nocy i spytani, kto powiedział ‘Bieda, Biedronka, Bundestag’ – odpowiedzą”[2] nazwiskiem autora tej trójelementowej aliteracji;
- zapamiętają przynajmniej kilka spośród licznych uchybień, jakich należy się strzec podczas publicznych wypowiedzi,
- i choćby się nawet nie zgadzali ideologicznie z autorem, będą musieli przyznać, że posługuje się on płynną, dźwięczną, bogatą polszczyzną, i ze swadą rasowego felietonisty żongluje odniesieniami do mnóstwa tekstów kultury.
Mnie ta lektura sprawiła dużą przyjemność.

[1] Lewis Carroll, „Alicja w Krainie Czarów”, przeł. Antoni Marianowicz, w: Michał Rusinek, „Ptak Dodo czyli co mówią do nas politycy”, wyd. Znak, 2023, s. 231.
[2] Michał Rusinek, op. cit., s. 280.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 194
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: