Dodany: 07.01.2024 17:39|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Jack wysiada gdzie indziej… i przechodzi ludzkie pojęcie


Po nieudanym spotkaniu z thrillerem mocno wszędzie reklamowanego polskiego pisarza musiałam sobie zaserwować odtrutkę w postaci czegoś, co naprawdę trzyma w napięciu. A ponieważ coś takiego zawsze mam odłożone na czarną godzinę, czy to na papierze, czy na czytniku, z wyborem problemu nie było. Bo Jack Reacher jeszcze żyje i ma się dobrze, choć powoli zbliża się do wieku, w którym będzie należało spodziewać się spadku formy (ponieważ akcja tej powieści toczy się mniej więcej w czasie rzeczywistym, trzeba przyjąć, że w tym momencie bohater znajduje się przy końcówce szóstej dekady życia), chyba, że autor, chcąc odwlec w czasie ten moment, będzie wtykał akcję kolejnych powieści w luki czasowe między już dawno opisanymi etapami życia bohatera.

Tym razem podróżuje autobusem, jak zwykle „zupełnie gdzie indziej” [1], czyli nie tam, gdzie ostatecznie wysiada. A wysiada, bo widzi wysiadającego starszego mężczyznę, który ma w kieszeni kopertę wypchaną banknotami, i wysiadającego za nim młodzieńca o jednoznacznie złych zamiarach. Jak było do przewidzenia, kandydat na przestępcę istotnie zamierza dokonać rozboju – i jak było do przewidzenia, Reacher ten zamiar udaremnia, choć nie na tyle wcześnie, by staruszek nie odniósł żadnych obrażeń. Bezcenna koperta zostaje w kieszeni właściciela, który dziwnie opiera się propozycjom dalszej pomocy, i gdyby nie fakt, że naprawdę trudno mu iść ze zranioną nogą, pewnie by życzliwego wielkoluda grzecznie odprawił i sam poszedł załatwiać swoje sprawy. I tak oto skaleczone kolano pana Aarona Shevicka wciąga Jacka w koszmarnie brudną rzeczywistość, w której para emerytów musiała się zadłużyć u gangsterów, żeby zdobyć pieniądze na leczenie onkologiczne córki, gdyż nieuczciwy pracodawca przestał opłacać jej ubezpieczenie. Gangsterzy, jak się okazuje, kontrolują całe spore miasto, podzieliwszy je sprawiedliwie na dwie strefy wpływów, albańską i ukraińską. By uratować staruszków od konsekwencji, jakimi im zagrożono w przypadku nieterminowej spłaty długów lub zgłoszenia sprawy na policję, Reacher musi (a raczej chce musieć) zadrzeć z jednymi i drugimi. By odnaleźć człowieka, który okradł Meg Shevick i innych swoich byłych pracowników z pieniędzy na ubezpieczenie, musi zrobić nawet coś więcej, i to praktycznie w pojedynkę, bo z tej garstki ludzi dobrej woli, którzy ryzykują życiem, udzielając mu pomocy w kolejnych etapach działania, raczej żadne nie jest z tych, co potrafią wroga załatwić w bezpośrednim starciu…

No, dobra. Ja się zgadzam, że w tym tomie to on już naprawdę przechodzi sam siebie, zostawiając na szlaku swoich działań tak nieprawdopodobną liczbę trupów, jakby prowadził akcję dezynsekcyjną. I tu mam zawsze, czy w przypadku Reachera, czy innego samozwańczego sędziego-i-egzekutora-w-jednym, pewien dyskomfort moralny, bo nawet jeśli on eksterminuje osobników wyjątkowo szkodliwych dla społeczeństwa – a trudno się nie zgodzić, że takimi są mafiosi, od szefów wydających polecenia, poprzez eleganckich dżentelmenów zachodzących do lokali i firm z wygłaszanym złowieszczym głosem niewinnym tekścikiem „Szkoda by było, gdyby coś się tu stało”[2], po bezmyślnych cyngli, na rozkaz szefa gotowych wystrzelać nawet własną rodzinę, i zbirów „pracujących” nad zmienianiem naiwnych imigrantek w prostytutki – to jednak dokonuje tego bez wahania, dosłownie tak, jakby zabijał pluskwy, a nie ludzi. Z drugiej strony można powiedzieć, że gdyby się zawahał, to sam by nie żył. Za każdym razem, czyli średnio kilka do kilkunastu razy na jedną sprawę. A skoro ma żyć, to nie ma wyjścia. Oczywiście to literatura, a nie życie, bo w życiu aż takie ekstrema się nie zdarzają. Podobnie zresztą, jak faceci tacy jak Reacher, którzy, gdy postanowią, że coś zrobią, to są równocześnie na tyle odważni, na tyle przemyślni, na tyle sprawni fizycznie i na tyle mają szczęścia, że im się musi to coś udać. Ale znów, z drugiej strony, dlatego właśnie to jest takie atrakcyjne, że thriller kryminalny wcale nie musi być stuprocentowo realistyczny; Reacher zresztą, przez pół życia szkolony do takich właśnie aktywności, jest i tak postacią o wiele bardziej prawdopodobną, niż na przykład informatyk czy profesor od starożytności, który w sytuacji zagrożenia zeskakuje z trzymetrowego muru, nie robiąc sobie krzywdy, a potem skutecznie ucieka po nieznanym mieście przed nasłanym nań kilerem…

A najważniejsze jest to, że Child po prostu potrafi pisać. Opisywać walkę i zabijanie brutalnie, ale tak, żeby to nie było obrzydliwe, a seks tak, żeby nie użyć ani jednego wulgarnego czy nazbyt fizjologicznego słowa, pozostawiając czytelnikowi tylko sugestię czegoś bardzo miłego. I przede wszystkim układać akcję tak, że choć czytelnik zdaje sobie sprawę, iż ta cała historia jest totalnie wyssana z palca, to i tak czuje się wciągnięty na amen, i nie potrafi książki odłożyć, aż nie dojdzie do końca. Na którym to końcu w tym przypadku jeszcze ubawi się wzmianką, co pisano w miejscowej prasie po wyjeździe Jacka...

[1] Lee Child, „Zgodnie z planem”, przeł. Jan Kraśko, wyd. Albatros, 2020, s. 33.
[2] Tamże, s. 114.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 197
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: