Dodany: 14.02.2024 11:55|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Przeszłość bywa groźniejsza, niż Liczyrzepa


Lubię czytać (w zasadzie bez względu na gatunek) książki, których akcja rozgrywa się w znanych mi choćby z jednorazowej bytności miejscach. Nie jestem fanką turystyki górskiej, ale akurat w trzech miejscowościach w Karkonoszach byłam, więc dałam się skusić kryminałem (a raczej, jak się okazuje po fakcie, thrillerem kryminalnym), w którym każda z nich się na krótko pojawia. „Schronisko, które przestało istnieć” to dzieło młodego dentysty, pasjonata tych gór, który bohaterem swojej powieści uczynił… młodego dentystę, z wyglądu mocno do siebie podobnego (co można stwierdzić, przeczytawszy opis postaci tego drugiego i porównawszy z portretem autora na tylnym skrzydełku okładki).

Maksymilian Rajczakowski właśnie wybiera się na krótki listopadowy urlop do schroniska nad Śnieżnymi Kotłami, które na początku tego roku kupił jego wuj (zgodnie z wychodzącą jakoś z użytku tradycyjną terminologią relacji rodzinnych, to właściwie stryj – bo brat ojca). Niestety, już go tam nie zastanie, bo przed miesiącem Artur zginął w nie do końca wyjaśnionym wypadku, otrzymawszy wcześniej ostrzeżenie od... Ducha Gór (zwanego także Liczyrzepą lub - jak głosi podpis na pocztówce - Karkonoszem).
Zanim jednak poznamy Maksymiliana, jego sytuację rodzinną i cel wyprawy, zostajemy przeniesieni w niezbyt odległą przeszłość: najpierw w ostatnie miesiące II wojny światowej, gdy naziści wycofują się w głąb Rzeszy, a przez jednego z nich stary dramatopisarz Gerhart Hauptmann, mieszkający w Agnetendorf (dzisiejszym Jagniątkowie), zostaje zmuszony do przyjęcia i ukrycia cennego depozytu – i piętnaście lat później, gdy dwaj ledwie pełnoletni synowie jeleniogórskiego milicjanta wybierają się na wyprawę w góry, z której już nie wrócą. Nie trzeba dużej przenikliwości, by się domyślić, że jedno i drugie wydarzenie zapewne jest w jakiś sposób powiązane z tym, czego się Maks dowie, rozpytując ludzi, którzy znali Artura, a także tych, którzy ledwie go kojarzą, ale za to dysponują sporą wiedzą o latach minionych. A on sam znajdzie się w bezpośrednim niebezpieczeństwie, nie zdając sobie sprawy, kto właściwie mu zagraża...

Pomysł fabuły powiązanej z zaszłościami wojennymi i tuż powojennymi nie jest może szczególnie oryginalny, ale akurat historia ziem, które wówczas zmieniły przynależność państwową – jak Dolny Śląsk tutaj czy Pomorze Zachodnie w cyklu Marka Stelara z Dominikiem Przeworskim – jest wciąż wdzięcznym terenem do eksploatacji. Usytuowanie akcji w takim miejscu może być – i w przypadku „Schroniska…” jest – doskonałą okazją do przemycenia porcji wiedzy na tematy, które nawet nie wszystkim autochtonom są dobrze znane, a cóż dopiero ludziom z innych stron. Tu zostało to zrobione w sposób cokolwiek szkolny – jedna postać po drugiej udziela innym obszernych fachowych wykładów historyczno-geograficznych, jakby specjalnie na tę okazję przygotowanych, to znów narrator równie detalicznie streszcza zawartość czytanych przez bohatera informacji z przewodnika – ale walor edukacyjny posiada bezsprzecznie. Konstrukcja akcji z przeplataniem się wątków historycznych i współczesnych jest przejrzysta, a dokładne datowanie epizodów ułatwia orientację w zmieniającym się czasie.

Gdyby tylko strona techniczna była na tak dobrym poziomie, jak fabularna! Ale, niestety, usterek jest niemało:
- powtarzający się szkolny błąd gramatyczny: „Mi też jest trudno”[1], „Mi też tym zaimponował”[2], który można by wziąć za celową stylizację wypowiedzi Maksymiliana – w końcu młody dentysta też może mieć jakieś niepoprawne nawyki językowe – ale dalej okazuje się, że to nie ten trop, bo tak samo mówią dwie inne postacie („mi też Tadek podniósł ciśnienie”[3], „nigdy nie powiedzieli ani Arturowi, ani mi” [4]);
- niepotrzebne zamienniki: „… bąknął Maksymilian, uznając, że nie ma sensu okłamywać mężczyzny” [5] (mowa o kimś, kogo bohater zna na tyle, że jest z nim na ty, a nikogo innego w pobliżu nie ma);
- nieporadne, czasem wręcz śmieszne opisy: „Centrum pomieszczenia stanowił duży, biały kaflowy piec, dekorowany saniami, nartami i porożami. Antyk wyglądał na domownika…”[6]; „[budynek] miał też w niektórych miejscach odciśnięte piętno czasów PRL-u”[7];
- błędy słownikowe: „… dostał jakąś niemiecką pocztówkę (…). Ale nigdy nie udało mu się znaleźć adresata”[8];
- błędy merytoryczne: „na szyi Szulca dostrzegł pod koniec rozmowy czerwone plamy. (…) Jeśli rzeczywiście powodem czerwonych wybroczyn (…) był stres…”[9]. Kto jak kto, ale człowiek, który studiował nauki medyczne, powinien wiedzieć, że plamy i wybroczyny to coś całkiem innego!
- mylące sformułowania: na fotografii „jeszcze sprzed wojny”[10] widać „dwóch młodych chłopaków”[11]: to bracia Ganselowie, o których kelner Jaromir, rocznik 1939, mówi, że „byli jego rówieśnikami”[12], zatem przed wojną – nawet gdyby byli od niego starsi, powiedzmy, o dwa i trzy lata – i tak byli co najwyżej przedszkolakami, a kto o dziecku w tym wieku mówi „młody chłopak”?
Parę drobnych nieścisłości fabularnych zostało wypunktowanych gdzie indziej (Lektury roku 2023 - I kwartał ), więc do tych już nie wracam. Wraca do mnie natomiast jak bumerang pytanie: czym się zajmują w wydawnictwach redaktorzy, jeśli nie wyłapywaniem w tekście podobnych potknięć i uzgadnianiem z autorem, jak należy je skorygować? Parę takich drobnych ingerencji podniosłaby wartość tej lektury przynajmniej o pół stopnia i sprawiło, że czytelnik chętniej sięgnie po następną książkę z serii…

[1] Sławomir Gortych, „Schronisko, które przestało istnieć”, Wydawnictwo Dolnośląskie, 2022, s. 72.
[2] Tamże, s. 76.
[3] Tamże, s. 168.
[4] Tamże, s. 346.
[5] Tamże, s. 277.
[6] Tamże, s. 90.
[7] Tamże, s. 91.
[8] Tamże, s. 276.
[9] Tamże, s. 118.
[10] Tamże, s. 114
[11] Tamże, s. 115.
[12] Tamże, s. 192.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 316
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: jolekp 08.04.2024 18:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Lubię czytać (w zasadzie ... | dot59Opiekun BiblioNETki
"Wraca do mnie natomiast jak bumerang pytanie: czym się zajmują w wydawnictwach redaktorzy, jeśli nie wyłapywaniem w tekście podobnych potknięć i uzgadnianiem z autorem, jak należy je skorygować?"

Coraz częściej mam wrażenie, że w wielu przypadkach książek przed wydaniem nie czyta (a przynajmniej nie czyta dokładnie) nikt, co najwyżej poprawia się błędy ortograficzne i to też głównie te, które word podkreśli (niedawno natrafiłam na książkę z trzema!!! ortografami na jednej!!! stronie i były to właśnie takiego typu błędy, że word nie podkreślił...). No bo, jeśli ja jestem w stanie wyłapywać różnego rodzaju potknięcia (np. to, że dwudziestodwuletni bohater dziesięć lat wcześniej miał czternaście lat, albo to, że policjant, który dostał wiadomość o morderstwie, przesłuchując świadka na komisariacie, po przybyciu na miejsce zbrodni twierdzi, że wyciągnięto go z imienin żony), to znaczy, że czytam wnikliwiej od redaktora, a to oznacza, że on nie wykonał dobrze swojej pracy.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 08.04.2024 19:59 napisał(a):
Odpowiedź na: "Wraca do mnie natomiast ... | jolekp
Otóż to!...
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: