Dodany: 15.03.2024 19:29|Autor: Marioosh

Dla wielbicieli amatorskich dochodzeń


Wincenty Kozłowski, dyrektor pewnego przedsiębiorstwa, zostaje we własnym mieszkaniu uduszony zieloną apaszką. Roman Ilecki, marzący o karierze detektywa młody lekarz odbywający specjalizację w dziedzinie medycyny sądowej, stwierdza, że zabójstwa dokonano między godziną dwudziestą drugą a północą. Kapitan Grzybowski z Komendy Głównej uważa, że sprawa nie wygląda na skomplikowaną i dlatego przekazuje śledztwo sierżantowi Rożniakowi, który przyjaźni się z Ileckim od czasu wspólnego dochodzenia sprzed roku (opisanego w „Człowieku w samochodzie”). Ilecki jest świadomy tego, że większość milicjantów niechętnym okiem patrzy na jego amatorską działalność, gdyż uważają, że jego poczynania przeszkadzają w prowadzeniu śledztwa, ale kapitan tym razem patrzy na niego łaskawiej. Głównym podejrzanym jest Stanisław Tański: do niego należała apaszka na szyi denata, na klamce były jego odciski palców i kiedyś Kozłowski odbił mu narzeczoną. Ilecki nie jest do tego przekonany i razem ze swoją narzeczoną Hanną Mirską prowadzi amatorskie śledztwo pod pretekstem „poszukiwania psychologicznych motywów zbrodni” [1].

Historyjka jest dość zgrabna, bezpretensjonalna, czyta się ją leciutko – ale ja nigdy nie byłem przekonany do śledztw prowadzonych przez detektywów amatorów; dlatego więc nigdy nie byłem zwolennikiem Joanny Chmielewskiej. Skierowany przez milicjantów zarzut, że Ilecki będzie przeszkadzał w dochodzeniu jest całkowicie zasadny; tutaj dodatkowo widzimy go, kiedy uczestniczy w przesłuchaniach – a co by zrobił pan sierżant Rożniak, gdyby się okazało, że to właśnie Ilecki jest mordercą? A co by zrobił jego przełożony? Ja wiem, że ta książka to jest coś w rodzaju komedii kryminalnej ale we wszystkim musi być zachowany zdrowy rozsądek – nadmiar przesady wręcz szkodzi. Owszem, sierżant mówi w pewnym momencie: „dla ciebie ta cała historia jest tylko przygodą, rozrywką, a dla mnie to sprawa zasadnicza”[2], ale to tylko utwierdza mnie w moim przekonaniu: jeśli dla kogoś poszukiwanie mordercy jest rozrywką, to może się ona skończyć tak, jak powiedział komendant milicji: „A wy co, detektyw-indywidualista? Miałem tu kiedyś jednego. I co? Order mu przyznano. Pośmiertnie” – swoją drogą na biurku komendanta leży tom opowieści kapitana Gleba, a jego syn „też naczytał się tych Srebrnych Kluczy i Labiryntów” [3]. Nie jest to więc zła książka, czyta się ją przyjemnie, ale, po prostu, do mnie nie trafiła. Jest tu za to trochę prehistorii – jadąc na basen Roman mówi do Hanki: „wsiądziemy do trolejbusu 53 i wysiądziemy dopiero przy bramie Legii” [4] (nie pamiętam w którym kryminale była „kobieta w wieku trolejbusowym”), jest też trochę prozy życia – Kozłowski „podobno bił żonę, ale taka to już kobieca dola” [5]. No cóż, w dzisiejszych książkach takie teksty by raczej nie przeszły ale 64 lata temu – jak widać jak najbardziej...

[1] Stefan Lemar, „Morderca przychodzi przed północą”, Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, 1960, str. 117.
[2] Tamże, str. 111.
[3] Tamże, str. 183.
[4] Tamże, str. 217.
[5] Tamże, str. 202.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 74
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: