Dodany: 20.04.2024 16:10|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Dom bez klamek
Pasierski Jędrzej

1 osoba poleca ten tekst.

Szpital, w którym nie jest bezpiecznie


Niemal co chwilę przekonuję się o istnieniu kolejnego polskiego autora kryminałów, o którego twórczości jeszcze nie słyszałam (a jeśli słyszałam, to nie zapisałam w pamięci), mimo, że zdążył już napisać kilka czy kilkanaście powieści. Staram się te braki systematycznie nadrabiać, zaczynając w miarę możliwości od pierwszej części danego cyklu, gdzie najczęściej wyjaśniane są pewne fakty z życia głównego bohatera, dzięki czemu nie trzeba się potem dziwić czy zastanawiać, dlaczego np. on sam przejawia określone zachowania, kim był dlań X i dlaczego takie ważne jest miejsce Y. W przypadku cyklu Jędrzeja Pasierskiego z Niną Warwiłow pierwszy tom, będący debiutem autora, udało mi się bez trudu dostać w bibliotece.

Nina, rocznik 1975, policjantka w stopniu podkomisarza, należy do tego powszechnie znanego już typu śledczych, których sprawność w prowadzeniu dochodzenia i wytrzymałość psychofizyczna nijak nie idzie w parze z ogarnianiem życia codziennego i relacji międzyludzkich. Ma za sobą ciężkie przeżycia, spośród których dziecięca obawa przed kpinami z córki „Ruskiego” jest jeszcze najmniej traumatyczna; niestety, Aleksander Warwiłow, choć od paru dekad mieszka w Polsce i służył w polskiej policji, nigdy się tu do końca nie zaaklimatyzował, a że pod wieloma względami uosabia stereotyp Rosjanina, skłonnego do nadużycia trunków wysokoprocentowych i do przemocy, można się domyślić, że jako ojciec nie był ani wzorem, ani aniołem dobroci. Teraz jest jeszcze gorzej – jest, powiedzmy prawdę, starym, steranym do granic możliwości alkoholikiem, którego przy życiu trzyma… nie wiadomo, co właściwie… i który budzi w córce skrajnie ambiwalentne uczucia. Matka zmarła zbyt wcześnie, by Nina zdążyła od niej dostać jakieś nauki w kwestii radzenia sobie z mężczyznami; ostatni związek udało jej się co prawda ciągnąć przez blisko dekadę, jednak w końcu partner, zrażony jej chłodem, odszedł. Pozostało jej po nim coś, czego istnienie na początku ledwie podejrzewa, ale w końcu musi stanąć przed faktem dokonanym: jest w ciąży. I w takich niesprzyjających warunkach prowadzi śledztwo w sprawie zabójstwa popełnionego w szpitalu psychiatrycznym. Jak się wkrótce dowiemy, niejedynego, bo ten ktoś, kto zabił pierwszą ofiarę, najwyraźniej potrzebuje jeszcze usunąć potencjalnych świadków. Kolejni podejrzani okazują się źle wytypowani, śledztwo zatacza coraz szersze kręgi, a sprawa zdaje się sięgać korzeniami czasów, których Nina osobiście nie pamięta…

Co do samej intrygi i jej rozwiązania nie mam specjalnych zastrzeżeń, aczkolwiek nie jestem fanką punktów kulminacyjnych, opartych o schemat: osoba prowadząca śledztwo (często po długim pościgu/ucieczce) zostaje sam na sam z osobą winną, która zyskuje nad nią przewagę i mogłaby ją od razu zabić, ale zamiast tego wdaje się z nią w długi dialog na temat przyczyn popełnienia kolejnych zbrodni i ich szczegółów.

Sama Nina jest tyleż wiarygodna w swej niedoskonałości i niekonsekwentnym miotaniu się pomiędzy rozsądkiem a chwilowymi impulsami, co irytująca, nie do tego stopnia jednak, by nie dało jej się polubić albo w jakiś sposób zaakceptować; prawie wszystkie pozostałe postacie są albo nakreślone zbyt pobieżnie, albo zbyt czarną kreską, więc trudno obdarzyć je sympatią… poza może jednym wyjątkiem, ale trzeba uważać, bo a nuż się okaże, że ten ktoś nie jest aż taki dobry, jak nam się wydaje…

Sam szpital psychiatryczny jest przedstawiony w tak czarnych barwach, że aż człowieka strach bierze na myśl, że ktoś bliski lub znajomy mógłby się w takim miejscu znaleźć: ten personel śpiący na dyżurach (co ordynator uzasadnia: „każdy jest człowiekiem”[1] i „nie sposób nie spać całą noc” [2]), niedbający o to, czy pacjenci zażywają leki, tylko beztrosko zbierający do śmieci tabletki porozrzucane po podłodze! Te kradzieże, to przemycanie przedmiotów zabronionych! I, last but not least, samowolka lekarzy, którzy dokumentację jednych pacjentów prowadzą porządnie, innych po łebkach, tego poddają testom, tamtego nie – nawet uwzględniając kiepskie finansowanie oddziałów psychiatrycznych, obraz ten jest chyba trochę przestylizowany…

Co do relacji międzyludzkich w policji i prokuraturze – wzajemna zawiść, tuszowanie niedbalstwa, szukanie winnego na siłę, byle zadowolić „czynniki wyższe”, osłanianie ludzi „umoczonych” w jakichś ciemnych interesach, i do tego jeszcze seksistowskie zachowania przynajmniej połowy funkcjonariuszy płci męskiej wyglądają podobnie, jak w wielu innych powieściach, zatem chyba nie są wyssane z palca.

Całość byłaby więc na całkiem przyzwoitym poziomie, gdyby debiutanckie pióro trafiło na surowego i wnikliwego redaktora, który przeczyta tekst od deski do deski i podpowie młodemu autorowi, co należałoby zmienić lub poprawić. Widocznie jednak coś tu nie zagrało, bo w tekst wkradło się sporo typowych grzeszków, jak:
1/ kolokwializmy w narracji (zwłaszcza potwornie irytujące „wgapiły się/wgapiała się”[3]),
2/ niezbyt szczęśliwe, nawet, jeśli formalnie poprawne, eksperymenty frazeologiczne („pachniało melanżem jedzenia, środków dezynfekcyjnych...”[4]; „ruszyła w ciemnię, dokąd nie dotarła ostatnio”[5]; „w pilotce zarzuconej na poszarpaną piżamę”[6]; „pacjent był wymięty”[7]; „nieprzyzwoicie jak na kontekst rumiany pielęgniarz”[8]; „nieco zeschłą kobietę” [9]),
3/ kłopoty z podmiotem domyślnym („myśl, co mogły oznaczać, była tak nieprzyjemna, że stanowczym krokiem podeszła do drzwi wejściowych na oddział i wcisnęła guzik”[10]; „nie udzielali odpowiedzi – która udzieliła się sama, kiedy ujrzała własny pokoik”[11]),
4/ nieporadne opisy („w dziurze widać było z lekka już zakrzepłą krew, mieszały się tam fragmenty materiału i wnętrzności”[12]; „pod magazynem, odróżniając się kolorystycznie od reszty, stał czerwony pojemnik na odpady medyczne”[13]; „lekarka zrobiła się czerwona na twarzy, kontrastowo do blond włosów” [14],
5/ i całe fragmenty zawierające dwie lub więcej spośród powyższych niedoskonałości:
„Barwiecki już siedział, pochylony nad swoim notatnikiem, a obok ordynatora Warwiłow dostrzegła blond lekarkę i jeszcze dwoje równie nieopierzonych medyków, a między nimi dość młodą kobietę ubraną po cywilnemu. Miejsce, które zajęła, i swoboda sprawiały wrażenie, że również należy do personelu. Była to dorosła chłopczyca”[15];
„wydostawał się odór stada leżących facetów i niewietrzonego wnętrza zabarwiony zapachem środków do mycia podłogi. Tak jakby pacjenci psychiatryka uniezależnili się od świeżego powietrza”[16];
„pojawiła się kobieta w średnim wieku ubrana w dres. Warwiłow oceniła ją na czterdzieści kilka lat, miała tlenione włosy i podomkę i była trochę zaniedbana…”[17];
„perspektywa zrobienia go [testu] sprawiała, że w brzuchu, dość ironicznie, rosła wielka dziura i wolałaby już spędzić całą noc w pracy”[18].
Nie jest to jeszcze poziom zniechęcający do dalszego poznawania twórczości autora, ale na obniżenie oceny musiał wpłynąć…

[1] Jędrzej Pasierski, „Dom bez klamek”, wyd. Czarne, 2018, s. 17.
[2] Tamże, s. 18.
[3] Tamże, s. 13 i 298.
[4] Tamże, s. 13.
[5] Tamże, s. 25.
[6] Tamże, s. 27.
[7] Tamże, s. 33.
[8] Tamże, s. 37.
[9] Tamże, s. 234.
[10] Tamże, s. 22.
[11] Tamże, s. 152.
[12] Tamże, s. 7-8.
[13] Tamże, s. 12.
[14] Tamże, s. 50.
[15] Tamże, s. 36-37.
[16] Tamże, s. 51.
[17] Tamże, s. 120.
[18] Tamże, s. 150.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 223
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: