Dodany: 30.04.2024 15:37|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Pisać kryminał czy prowadzić śledztwo – oto jest pytanie!


Nie przepadam za beletrystyką, dopisującą fikcyjne wydarzenia do biografii prawdziwych postaci. W tym przypadku jednak zrobiłam wyjątek, bo tą postacią jest darzona przeze mnie dużym sentymentem Lady Agatha Christie, dzięki czemu mogłam sobie pozwolić na przesunięcie w czasie momentu zakończenia trwających już chyba od 7 czy 8 lat comiesięcznych spotkań z jej utworami lub z ich echami w twórczości innych autorów. Powinnam była zacząć od „Królowej zbrodni”, rozpoczynającej cykl, w którym pisarka mniejszym lub większym przypadkiem zostaje wplątana w intrygi kryminalne i z pomocą agenta wywiadu Johna Davisona rozwiązuje kolejne zagadki, ale akurat „Inny rodzaj zła” dostałam w prezencie, więc sam się poprosił o przeczytanie.

Akcja rozpoczyna się krótko po słynnym zniknięciu (którego fikcyjna wersja opisana jest właśnie w „Królowej zbrodni”), gdy przyszła Królowa Kryminału, pozbawiona złudzeń w kwestii przetrwania związku z wiarołomnym Archiem, zabiera małą Rosalind i nieocenioną sekretarkę Carlo w podróż na Wyspy Kanaryjskie, mając nadzieję tam i odpocząć, i dokończyć „Zagadkę błękitnego ekspresu”. Aha, i taki mały drobiazg: ten wyjazd dochodzi do skutku z inspiracji agenta Davisona, który liczy na to, że nowa przyjaciółka i współpracownica zarazem pomoże mu dociec, kto i dlaczego zamordował jednego z jego podwładnych. Jednak mocne doznania czekają na bohaterkę już podczas podróży: na jej oczach wyskakuje za burtę inna pasażerka, jak się okazuje, od dawna cierpiąca na problemy natury psychicznej, a teraz rozstrojona świeżą zdradą męża. Wydarzenie to jest długo i szeroko roztrząsane na statku, lecz jego echa bledną w momencie, gdy w kilka dni po zakwaterowaniu w hotelu zostaje zamordowany pisarz, z charakteru dość nieprzyjemny i mający o sobie wysokie mniemanie, ale czy samo to może być motywem zbrodni? Kilka szczegółów naprowadza Agathę na trop tego samego człowieka, o którym mówił jej Davison jako o podejrzanym w sprawie pierwszego morderstwa,. Zawarcie znajomości z nim i jego córką sprawia, że wkrótce, zamiast rozmyślać nad tajemnicą śmierci Greene’a i Winniatta, pisarka zaczyna zastanawiać się, czy wyjdzie z domu Grenville’ów żywa. Wychodzi, ale… tylko po to, by niebawem zostać oskarżona o kradzież cennych pereł i aresztowana. A to jeszcze nie koniec historii…

Narrację powierzył autor samej bohaterce, całkiem nienajgorzej naśladując styl, jakim pisała „Autobiografię” czy „Opowiedzcie, jak tam żyjecie” i równie nieźle obmyślając jej tok rozumowania (z refleksjami, jakie bez wątpienia musiała snuć w tym okresie swego życia i z odniesieniami do wcześniejszej i późniejszej twórczości: w pewnym momencie na przykład wpada jej do głowy motyw, który później stanie się kanwą opowiadania „Lampa”) oraz zdolność wyrazistego nakreślania realiów (ależ mnie rozbawiła scena w bibliotece Grenville’a, z tymi wszystkimi rekwizytami jak ze strasznie strasznej [to mój celowy środek stylistyczny – przyp. rec.] prozy Lovecrafta!) do tego stopnia, że gdyby czytelnikom powiedziano, iż treść książki pochodzi z nieopublikowanych i cudem odnalezionych zapisków pisarki, pewnie niewielu by to zakwestionowało. Ja też chyba nie, choć zastanawiam się, czy na pewno prawdziwa Agatha Christie użyłaby słowa „homoseksualne”[1] i czy opisałaby tak bez ogródek (acz trzeba przyznać, że taktownie) scenę, którą zobaczyła, nocując u Grenville’ów; podejrzewam, że niekoniecznie, bo ona sama była pod tym względem jak panna Marple, o której bodajże w „Karaibskiej tajemnicy” mówi się, że zdawała sobie sprawę z wielu rzeczy, ale nie widziała powodu, żeby o nich mówić albo pisać. No i na pewno nie podałaby – przynajmniej za jego życia – nazwiska kogoś, o kim wiedziałaby, że jest prawdziwym agentem wywiadu. Ale jeśli sobie wyobrazimy, że spisała tę historię tylko dla siebie, a nie z myślą o publikacji, to dlaczego nie?

Sama intryga wydała mi się trochę przesadzona, aczkolwiek nie aż tak, jak w paru mniej udanych powieściach Lady Agathy. Jedyny zauważony przeze mnie błąd większego kalibru popełnił nie autor, lecz tłumaczka, za sprawą której pojawił się w tekście taki oto passus: „(…) bieluń, (…), lulek, choina. Przypomniałam sobie, jak zginął Sokrates. Właśnie za sprawą tej ostatniej nazwy z listy zdałam sobie sprawę z natury tego pozornego raju” – w tym miejscu nawet czytelnik specjalnie nieobyty z botaniką chyba by się zdziwił, bo nigdy nie słyszał, by Sokratesa otruto choiną. Ale właściciel ogrodu tłumaczy pisarce: „Na przykład choina, a przynajmniej ta konkretna odmiana, Conium maculatum…”[2]… Przyznam nieskromnie, że co jak co, ale łacińskie nazwy trujących roślin na ogół znam i dałabym głowę za to, że Conium maculatum zdecydowanie NIE jest choiną, tylko szczwołem plamistym, rośliną zielną, przypominającą z pokroju dziką marchew/pietruszkę. Sęk w tym, że angielski termin „hemlock” nie jest nazwą botaniczną, tylko zwyczajową, która w zależności od określającego ją przymiotnika może się odnosić do trzech różnych roślin: choina – po łacinie Tsuga - czyli drzewo spokrewnione z sosną, to w zależności od gatunku „eastern/western/northern/southern/Japanese/ Himalayan hemlock”; wspomniany w tekście Conium maculatum, czyli szczwół plamisty, to „wild/poisonous hemlock”; i wreszcie Cicuta virosa, czyli szalej jadowity, podobnie jak szczwół należący do rodziny selerowatych, to „water hemlock”. A choinie podobno nadano nazwę po którymś z tych trujących ziółek dlatego, że jej roztarte igły przypominają tamto zapachem… (nawiasem mówiąc, dla mnie „hemlock” od zawsze był przede wszystkim tą ostatnią rośliną. I gdy bohaterowie czytanej przeze mnie niedawno powieści przycumowali swoją łódkę do brzegu porośniętego „hemlockami” bez żadnego określenia, nawet się nie zdziwiłam, bo wszak szalej rośnie nad wodą - natomiast zobaczywszy dalej, że rozsiedli się w cieniu rozłożystych gałęzi tychże, zgłupiałam. Na krótko, bo na szczęście jest Internet…).

Wracając do samej lektury, podobała mi się na tyle, że od razu zlokalizowałam w bibliotece tom poprzedni, po czym postanowiłam sprawdzić, czy autor napisał następne. Owszem. Tyle, że skoro dwa pierwsze przetłumaczono zaraz po wydaniu w oryginale, a dwóch kolejnych, które ukazały się w 2019 i 2020, dotychczas nie, to pewnie ich już po polsku nie ujrzymy. Jak wielu innych dalszych części cykli, z których wydano jeden czy dwa tomy...

[1] Andrew Wilson, „Inny rodzaj zła”, przeł. Beata Hrycak, wyd. Bukowy Las, 2018, s. 153.
[2] Tamże, s. 112.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 175
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: