Dodany: 04.04.2006 00:45|Autor: cuayatl
614 stron... właściwie czego?
King jest Mistrzem, o tym każdy wie, a zasłużonego tytułu nic mu nie odbierze... nawet tak kiepska książka, jak "Łowca snów".
Z "Łowcą snów" jest jak z wciągnięciem się w południowoamerykański serial: wielowątkowy, rozbudowany, pełen dygresji i wątków pobocznych, ale niekoniecznie wartościowy. Momentami zdajesz sobie z tego sprawę, ale za daleko zaszedłeś, żeby się wycofać. Czysta ciekawość tego, co będzie dalej, przeważa nad znużeniem i irytacją. Do czasu. Po finale zrozumiesz, że dałeś się wkręcić.
Trochę smaczków, sporo zlewek. Łatwiej byłoby powiedzieć, czego w tej książce nie ma, niż co zawiera. Operując słowami-kluczami: UFO, kosmiczne pasożyty, porywacze ciał, anatomia układu wydalniczego, magiczne chore dziecko, jego obdarzeni nadprzyrodzonymi zdolnościami przyjaciele, wojsko oraz garść powierzchownie ujętych zagadnień ezoteryki i dużo tzw. "akcji" (przy takim jej zagęszczeniu i przebiegu czytelnik czuje się wyczerpany niczym sam bohater).
Objętość książki jest w jej przypadku porażająca; przy powieści "To" nie odczuwało się tysiąca stron z nadwyżką, a w "Łowcy..." już 400 stanowiłoby lekką przesadę. Jeśli w powieści licznie występują chwile, kiedy chciałoby się ją rzucić w kąt, przeskoczyć o jakiś epizod lub dobrnąć do końca i mieć już to za sobą - coś jest nie tak.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.