Dodany: 27.07.2006 12:21|Autor: anndzi
Tajemnica Johna Coffeya
Kiedy skończyłam czytać „Zieloną Milę”, za oknem padał deszcz. Wydawało mi się, że świat płacze, ale to tylko ja płakałam nad historią opisaną w książce Stephena Kinga. Siedziałam zadumana i rozmyślałam. Uwielbiam książki, które skłaniają mnie do myślenia i refleksji nad życiem. Coś zawsze we mnie pozostawiają. Coś, co długo, a może zawsze będę pamiętać.
Tytułowa „Zielona Mila” to nic innego, jak droga do śmierci. Zielony dywan, który skazańcy więzienia stanowego w Cold Mountain przemierzali, aby dojść na krzesło elektryczne, zwane przez nich Starą Iskrówą. To żartobliwe określenie, ale gdy przyszło się z owym przedmiotem zetknąć, każdego opuszczała ochota do żartów.
„Zielona Mila” jest nie tylko opowieścią, jest swojego rodzaju spowiedzią, a przede wszystkim ocaleniem skazańca - Johna Coffeya - od zapomnienia. Paul Edgecomb, były kierownik więzienia w Cold Mountain, opisuje historię, która leżała mu na sercu i gryzła jego sumienie przez całe życie.
Różnego rodzaju więźniów można było spotkać w Cold Mountain. Byli wyrafinowani, ale spokojni bandyci, byli psychopaci, którym zabijanie i ludzka krzywda sprawiała przyjemność, ale byli też tacy, którzy czuli skruchę. Mowa tu o Arlenie Bitterbucku oraz Eduardzie Delacroix. Ten pierwszy po pijanemu zabił człowieka betonowym blokiem. Trafił na Zieloną Milę, ale gorąco żałował swojego czynu. Drugi na zawsze pozostał w pamięci strażników z Cold Mountain. Bowiem w jakiś sposób i nie wiadomo skąd przywędrowała do jego celi mysz, niezwykłe, inteligentne, wręcz zaczarowane zwierzę. Zostało nazwane przez niego Panem Dzwoneczkiem. Morderca i mysz nie rozstawali się ze sobą i zabawiali wszystkich strażników wybornymi sztuczkami, które mysz potrafiła wykonywać. Delacroix, który podpalił kilku ludzi żywcem, pomimo wszystko wzbudzał sympatię pracowników więzienia. Pod wpływem miłości i przywiązania, jakie okazała mu... mysz, odżyły ludzkie uczucia i wzbudziły w nim żal i skruchę za potworny, lecz nieodwracalny czyn. Sposób, w jaki umarł Eduard Delacroix, sprawił, że drogo zapłacił za swoje czyny.
Jednak główną, najbardziej tajemniczą i wzbudzającą litość postacią „Zielonej Mili” jest John Coffey, ogromny czarnoskóry mężczyzna o wiecznie nieobecnych i płaczących oczach. Został skazany na śmierć za zgwałcenie i bestialskie zamordowanie dwóch małych sióstr. Czyn straszny i niewybaczalny. Czemu więc we wszystkich John Coffey wzbudza szacunek? Dlaczego od początku tak intryguje kierownika, Paula Edgecomba? Zagadka ta wyjaśnia się w miarę czytania książki, kiedy na jaw wychodzą niesamowite zdolności Johna.
Powieść Stephena Kinga nie jest horrorem mrożącym krew w żyłach, a taki napis widziałam na jednym z wydań „Zielonej Mili”. Jest to książka mroczna, ale niepozbawiona humoru, zabawnych określeń, dialogów i świetnie nakreślonych postaci. To pierwsza książka Kinga, którą przeczytałam i jestem pod wrażeniem lekkości stylu tego pisarza.
Po przeczytaniu „Zielonej Mili” w moim umyśle zrodziło się wiele pytań i sprzeciwów. Dlaczego ludzie o innym kolorze skóry zawsze byli dyskryminowani i skazani na gorsze? Czy warto skazywać na potępienie ludzi, których się nie zna i o których się nic nie wie? Czy kara śmierci nie powinna zostać zastąpiona dożywociem? Dyskusje na ten temat długo jeszcze, a może nigdy nie wygasną, co czyni powieść Kinga ponadczasową.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.