Poruszający obraz upadku kobiety
Kiedy w liceum uczyłem się o pozytywizmie, pani opowiadała o powieściach tendencyjnych, których już nikt dziś nie czyta, bo były złe: schematyczne, czarno-białe itp. "Może »Marta« Orzeszkowej jeszcze się z tego wyłamuje".
No i proszę: po chyba roku "Marta" trafiła w moje ręce. Jak to zwykle bywa, zupełnym przypadkiem. Zobaczyłem ją w antykwariacie, wydaną przez Zieloną Sowę w serii, do której mam zaufanie. Zaufałem i tym razem. Nie zawiodłem się.
Tytułową bohaterkę, Martę Świcką, poznajemy tuż po owdowieniu. Jakby jednego nieszczęścia było mało (hm, ale one lubią chodzić parami), młoda i piękna kobieta szybko ubożeje. Ma jednak w sobie mnóstwo siły i niezłomnej energii - w dużej mierze wynika to z faktu, że oprócz siebie musi utrzymać jeszcze malutką córeczkę. Wszystko wydaje się proste, wystarczy tylko znaleźć pracę! Tu zaczynają się trudności...
Okazuje się, że stereotyp roli kobiety utrudnia jej znalezienie stałego i dobrze płatnego zajęcia. Wszak niewiasta miała być delikatnym kwiatem, który utrzymuje pan domu! To mężczyźni dostają posady jako nauczyciele geografii i arytmetyki, nawet jako subiekci w sklepie, co jest raczej damską robotą.
Czy Marta poniekąd sama nie jest sobie winna? Przecież nie posiada aż takich zdolności! Gra na fortepianie zaledwie dostatecznie, we francuskim przerasta ją uczennica, poziom szycia również pozostawia wiele do życzenia. Tak - jest w tym trochę jej winy - ale spójrzmy na to od strony ówczesnego społeczeństwa!
Tu znowu pojawiają się wspomniane stereotypy. Marta została tak wychowana, żeby być ozdobą salonu, nauczono ją rzeczy całkowicie nieużytecznych albo w stopniu zaledwie dostatecznym. Poza tym jej życie było sielanką przerywaną tylko śmiercią rodziców.
Podziwiam hart ducha głównej bohaterki, która nigdy się nie poddaje. Przecież tu idzie o nią i jej małą córeczkę. Jednak, było nie było, stopniowo upadają wszystkie jej zasady, a ona pogrąża się w czymś, co do tej pory budziło jej zdumienie i obrzydzenie. W pewnym sensie szarga swoją godność. Jednak - czy mogła inaczej?
Nad tą książką można nieraz zapłakać. Co ciekawe, Orzeszkową czytało mi się lepiej niż Nałkowską i jej "Romans Teresy Hennert". A to jak najlepiej o tej pierwszej świadczy. Chyba zbyt wiele osób uprzedza się do niej po "Nad Niemnem". Może napisana naprawdę wciągającym językiem "Marta", choć nosi znamiona powieści tendencyjnej, usunie te uprzedzenia. A tym, którzy lubią książki Autorki, dostarczy miłych czytelniczych wrażeń na dobrych parę godzin.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.