Dodany: 24.09.2004 13:56|Autor: marzenia
Recesywną mutację na moim piątym chromosomie opiewaj, bogini!
"...dlaczego kiedy mężczyzna chce obrazić drugiego mężczyznę, nazywa go "babą"? Jakby to była najgorsza rzecz na świecie" - pyta Fannie Flagg w "Smażonych, zielonych pomidorach". Okazuje się, że bycie kobietą jest lepsze, tylko czy na pewno? A wszystko to problem płci.
Płeć. Rodzimy się obarczeni jej wyznacznikami. Już od samego początku determinuje ona nasze zachowanie oraz to, co dzieje się wokoło nas. Pieluchy, ubrania, nawet kolory przynależą płci. Młodzi rodzice wybierają między różem dla dziewczynki a błękitem dla chłopca. Płeć determinuje też nasze zabawy. Jako jeszcze maluchy, jesteśmy się w stanie bawić podobnie, ale już w wieku przedszkolnym następuje rozdzielenie. Samochody i klocki dla chłopów, lalki, ubranka i kuchenki dla dziewczynek.
A jednak czasem okazuje się, że nie wszystko postępuje poprawnie. Zgodnie z zaleceniami lekarzy, zgodnie z wszelakimi wyznacznikami. Jeżeli lekarze wcześnie się nie zorientują, w końcu zaczynamy się źle czuć w swojej skórze. Co, jeżeli będąc dziewczynką czujemy, że wcale nią nie jesteśmy? Jak to wytłumaczyć innym?
"Jest coś, co powinniście zrozumieć - wcale nie mam cech obojnaczych. Syndrom niedoboru 5 - alfareduktazy pozwala na normalną biosyntezę i obwodowe działanie testosteronu (...) nie jestem dziewczyną, tylko kimś pośrednim."
A przecież inność jest tak fascynująca. Czy to źle być innym? Jednakże jak doszło do tego, że ciało Calliope Helen Stephanides toczy szaleńczy bój?
Wszystko zaczęło się tak dawno, w Azji Mniejszej, a może nawet i wcześniej. Bo w końcu, w bogatej puli genetycznej ludzkości, wszyscy mieliśmy wspólny początek. Jednak jeżeli chodzi o dziadków Cal, cóż, naruszyli oni jedno z odwiecznych praw, które mogli łamać tylko władcy. Pokochali się, tym samym sprawiając, że rodzina zyskała wielką tajemnicę. Wraz z tą tajemnicą przybyli na ten dziwny nowy kontynent i rozpoczęli nowe życie. Nie pamiętając o starym, o jedwabnikach, albo tylko starając się zapomnieć. W końcu tutaj na świat przyszło ich dziecko i tutaj postanowili już zostać. Podobnie jak ich wnuki. Nadal zaopatrzeni w magię, która tłumaczyła im ich uczucie.
"Middlesex" to rodzinna saga, mocno tkwiąca korzeniami w zamierzchłej przeszłości, ale odkrywająca swoją "twarz" od początków XX wieku. To nie tylko obraz żyjących w Stanach Zjednoczonych Ameryki uciekinierów z Turcji, ich kolejnych pokoleń przystosowujących się do życia, ale, a może przede wszystkim, rozprawa o miłości. Lub tylko o rozmnażaniu. W zależności od tego, jak na to spoglądamy.
Autor, Jeffrey Eugenides, wprowadza nas w dziwny, magiczny świat, w którym nauka przegrywa ze starymi umiejętnościami. Gdzie dramat młodej dziewczyny jest tylko pretekstem, by pokazać wielu. To nie jest pierwsza książka autora. Znany z wielu miniatur, opowiadań publikowanych w prasie, zadebiutował w roku 1993 książką "Samobójczynie", która została już przetłumaczona na wiele języków. Laureat wielu nagród, członek Fundacji Guggenheima, obecnie mieszka w Berlinie, wraz z rodziną.
"Middlesex" jak dotąd nie przyniósł mu rozgłosu w Polsce. Ta naprawdę warta przeczytania książka zagubiła się pośród półek, młodych zniechęciła dość wysoka cena, starszych nie zafascynowały dwie formy obwoluty - twarda i miękka. Jakoś nie potrafili się odnaleźć pośród jasnokremowych stron i charakterystycznej, jakby nasyconej krwią czcionki. A szkoda. To, co najpierw było fascynacją, czyli opowieść o podróżującym genie, teraz, po kilku pierwszych stronach, wydało się być tylko opowieścią. Piękną, nasyconą humorem i przewrotnością losu, a jednak tylko opowieścią o ludziach. Czyżby na takie nie było już zapotrzebowania?
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.