Dodany: 03.12.2006 09:56|Autor: Czajka
O(d)czarowanie Kasi
Uwaga, poniższy tekst zdradza pewne elementy akcji sztuki.
Literaturę widzę niczym las zielony i ogromny. Drzewa szumią w tym lesie rozmaite, mchy się miękko ścielą, jagody na krzaczkach kołyszą. Każdy tu znajdzie coś dla siebie – a to olszynę ciemną, wilgotną, gdzie tylko grzyby stare i rozrosłe w zbutwiałych liściach siedzą, a to sosny proste, żywicą lepkie, gdzie szorstka trawa schludnie posypana igłami, a to leszczynę nad cichym, tatarakiem zarosłym stawem splątaną, a to brzozy wysmukłe, wytworne w białych sukienkach, a to jeżyny dzikie, czepliwe. Wszystko tu żyje i gada, jedno ponuro i tajemniczo, drugie wesoło i radośnie, jedno żyje długo, drugie krótko, rozmaicie.
Lubię chodzić do tego lasu, czasem idę między sosny, czasem między brzozy, a czasem z gąszczu wychodzę na słoneczną polanę, gdzie od dawien dawna wynosi się rozłożysty dąb. Gałęzie ma węźlaste ze starości, pień ogromny, chropawy, koronę szumną, rozrośniętą, liśćmi przepastną i niezbadaną. Podziw mnie wtedy ogarnia i onieśmielenie. Od wielu lat mądrzy ludzie taki dąb badają, opisują, analizują, zachwycają się, krytykują, ja nic nie mówię, bo nie śmiem.
Takim dębem literatury jest dla mnie Szekspir. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy na jego temat się wypowiadać. Siadam więc sobie cichutko tuż przy nim, otwieram „Poskromienie złośnicy” i nagle spośród liści czy zza pobliskiego jałowca dochodzi mnie głos:
- To wstrętny opis poniżania, łamania charakteru i zmuszania żywiołowej kobiety do uległości!
- Kto tam tak szczęka zębami i kłapie dziobem?[1] – powiedziałby niegrzecznie dąb, gdyby mógł. Na szczęście (w tym wypadku) nie może.
- Ależ przecież – zaczynam protestować i przypominam wtedy sobie, że miałam przecież nic nie mówić na temat Szekspira. Chyba że tylko ten jeden raz, wyjątkowo, w jego obronie.
Szekspir (właśc. William Shakespeare) urodził się w Anglii w 1564 r. i jako dwudziestokilkuletni chłopak przywędrował z prowincji do Londynu. Nie miał pieniędzy, nie miał zawodu, znał kilka tekstów antycznych autorów, wiele romantycznych wątków średniowiecznych i chciał zostać poetą. Zadebiutował cyklem sonetów, ale ponieważ z poezji trudno było wyżyć nawet w tamtych dobrych czasach, zatrudnił się w mało ambitnej instytucji służącej czystej rozrywce, czyli teatrze. Prawdopodobnie pracował początkowo jako chłopiec do różnych posług, potem aktor i wreszcie zaczął sam pisać sztuki, którymi cieszymy się do dziś.
Przyjmuje się, że „Poskromienie złośnicy” zostało napisane w roku 1594, zaliczane jest do komedii wczesnych i określone jako „ostra farsa o zdobywaniu przez ujarzmienie”[2]. Mimo tego, że to jedno z pierwszych dzieł, Szekspir już wykazuje znakomitą umiejętność obserwacji ludzi i tworzy żywe, ciekawe postaci. Język sztuki jest żywy, zróżnicowany, co w polskim przekładzie oddał świetnie Stanisław Barańczak.
Komedia składa się z przygotowania i sztuki właściwej, przy czym, moim zdaniem, przygotowanie do sztuki niewiele wnosi, jest tylko pretekstem do kilku zabawnych sytuacji. Po przygotowaniu rozpoczyna się sztuka właściwa.
W obu częściach bez przerwy ktoś kogoś udaje - bakałarz ojca, pan sługę, sługa pana, paź żonę (ku strasznej konfuzji domniemanego męża, który zupełnie nie pamięta, że zgodnie z wydarzeniami dnia poprzedniego powinien obudzić się z bólem głowy w pobliżu karczmy, a budzi się zupełnie gdzie indziej, aczkolwiek też z bólem głowy); jednym słowem totalny hundun, chaos i zamieszanie. Te przebieranki są oczywiście konwencją, oprawą, znakiem firmowym i nie mają większego znaczenia dla przebiegu, atrakcyjności komedii ani dla jej tematu głównego.
Tematem głównym jest mianowicie problem z Kasią, kobietą niezależną i żywiołową, którą z racji obyczajów trzeba wtłoczyć w obowiązujący w tamtych czasach schemat, czyli łamiąc jej charakter sprawić, aby stała się potulną żoną dla swojego pana i władcy, męża. Tylko czy tak jest rzeczywiście? Jak wszystkim wiadomo, dawno, dawno temu prawo nie było dla kobiety zbyt łaskawe i bardzo mnie zaniepokoiło, że Szekspir, którego tak bardzo cenię, mógłby również traktować kobietę jako podporządkowany mężowi przedmiot.
Zaczęłam sobie przypominać kobiety Szekspirowskich sztuk. W tych dziewięciu, które czytałam do tej pory, kobiety można podzielić na dwie grupy – młode, niewinne, niezmiernie kochane i starsze, na ogół pyskate albo wręcz mordercze (a to nieładnie, Mistrzu, jeżeli stara, to czy od razu musi być pyskata?). Oczywiście, są i takie, które nie należą do żadnej z tych grup, na przykład dwie podłe a młode córki króla Leara, albo dosyć bezwolna Gertruda. Nie natknęłam się na żadną specjalnie uciśnioną, wprost przeciwnie, wydawało mi się, że Szekspir zawsze staje po stronie człowieczeństwa i miłości. Skąd więc nagle te głosy o poniżaniu i upokarzaniu kobiety?
Już początkowa deklaracja bohatera przygotowania, Krzysztofa Okpisza, trochę mnie uspokoiła:
"Co, żoną jesteś, a nie powiesz »mężu«?
»Pan« to dla służby; a dla ciebie »mąż«"[3].
Przynajmniej mój Mistrz odróżnia żonę od sługi, pomyślałam sobie, to daje nadzieję, kontynuujmy więc badanie sztuki właściwej.
Jeden z jej głównych bohaterów, Baptisto Minola, jest ojcem dwóch córek – starszej Kasi i młodszej Bianki. Chciałby je wydać za mąż, postanowił jednak dopóty nie wydawać młodszej, dopóki nie znajdzie męża dla starszej. I to nie byłby kłopot, gdyby nie to, że o ile Bianka ma wielu adoratorów, Kasia nie ma ani jednego ze względu na swoją złą sławę kobiety mało zgodnej.
Intryga zawiązuje się w momencie, kiedy zdesperowani adoratorzy pięknej i słodkiej Bianki, widząc małe szanse na naturalne zakochanie się kogokolwiek w pięknej, lecz niebanalnej Kasi, postanawiają samodzielnie znaleźć śmiałka gotowego zmierzyć się z Kasią, zachęcając go nie jej zaletami, których trudno im się dopatrzeć i raczej nie z powodu braku bystrości, ale dyskretnym blaskiem bijącym od jej przyszłego posagu. Podejmuje się tego zadania Petruchio, co, przyznam szczerze, nie świadczy o nim najlepiej. W ten sposób właśnie zaczyna się, i tu, mimo jednoznacznego tytułu sztuki, mam kłopot z określeniem, co się zaczyna, bo dla mnie nie jest to poskramianie. Moim zdaniem jest to próba nawiązania dialogu z dziką, plującą jadem kobietą, której boją się wszyscy, nie wyłączając jej ojca i własnej siostry. Zaczyna się jej o(d)czarowanie.
Nie jestem psychologiem, ale skoro, jako laik i amator, wypowiadam się na tematy szekspirowskie, pokusiłam się również o wytłumaczenie, skąd się wziął ów problem z Kasią. Otóż dzieci, jak to łatwo zauważyć, są bardzo różne; niektóre to pogodne, zgodne i ciche aniołki, które kocha się bez żadnego wysiłku, które łatwo się wychowuje, bo przecież dzieci wychowywać trzeba, nikt nie ma co do tego wątpliwości. Nawet największy zwolennik wyzwolenia i niezależności chyba przyzna, że żyjąc wśród innych, musimy zachowywać określone, choćby minimalne normy postępowania. Zdarzają się jednakże dzieci żywe, czupurne, o bujnym charakterze, niesforne, te kocha się trudniej, o wychowaniu już nie wspomnę. Dla dobra tego dziecka należy go nauczyć właściwego postępowania, czy to musi się wiązać z łamaniem charakteru? Moim zdaniem, nie musi, a nawet nie powinno, o ile kluczem jest miłość, poparta właściwym postępowaniem wobec takiego enfant terrible.
Z dużą pewnością można przypuszczać, że Kasia właśnie takim dzieckiem była i sądzę, że Baptisto nie podołał jej wychowaniu. Nie mogąc sobie poradzić, schodził jej z drogi i bezwiednie faworyzował anielską Biankę. To pogłębiało złość i frustrację Kasi, stawała się coraz bardziej zazdrosna, coraz bardziej przykra, jej trudny, nieokiełznany charakter wpędził ją w błędne koło, z którego Kasia nie potrafi wyjść sama. Ona już nie może, co nie oznacza, że nie chce, z nikim nawiązać dialogu, wszystkich posądza o złą wolę, nawet milczenie wydaje jej się szyderstwem. Czy tak wygląda niezależna, żywiołowa kobieta? Ja widzę w niej tylko biedną, zrozpaczoną, spragnioną uczucia istotę. Nic nie wskazuje na to, że jest szczęśliwa, natomiast wiadomo, że też chciałaby wyjść za mąż, ale w swoim zaślepieniu winą za brak kandydatów do swej ręki obarcza ojca:
„Nie znosisz mnie, co? O, ja wszystko widzę,
Ją się rozpieszcza, jej się szuka męża,
A ja? Mam tańczyć boso na weselu,
Rutkę siać – bo mój ojciec o mnie nie dba!”[4]
Ależ ojciec o nią dba, stanowczo i uparcie odmawia zalotnikom Bianki, ale nie może sobie poradzić z tak trudną sytuacją:
„Czy był na świecie nieszczęśliwszy ojciec?”[5]
Kasia swą złość wyładowuje na wszystkich, skarżą się i siostra, i nauczyciel muzyki:
"Nie krzywdź mnie, siostro - krzywdzisz samą siebie,
Gdy tak się znęcasz, wiążesz mnie, poniżasz
Jak niewolnicę. Rażą cię te suknie?
Rozwiąż mi ręce, a sama je zdejmę,
Tak, ściągnę wszystko, do ostatniej halki,
Każdy twój rozkaz wykonam posłusznie:
Znam swoje obowiązki względem starszych."[6]
„Ledwie wskazałem jej, że w pierwszym takcie
Nie uwzględniła krzyżyka przed nutą,
Gdy ta diablica jak na mnie nie wrzaśnie:
»Takty, krzyżyki? Zaraz z całym taktem
Postawię krzyżyk na twojej karierze!« -
I z tymi słowy zdzieliła mnie lutnią
W łeb, że aż przebił instrument na wylot.”[7]
Po prostu nie ma na nią sposobu, absolutnie nie można do niej dotrzeć, nie udaje się to ani siostrzaną dobrocią, ani ojcowskim autorytetem, co może trochę dziwić w tych czasach kobiet uciśnionych, prawda?
Nic dziwnego, że w takiej sytuacji Petruchio jest wyprawiany do Kasi jak do jaskini lwa. Żeby wyjść w miarę bez obrażeń, musi mieć jakiś pomysł i faktycznie ma. Nie planuje przemocy fizycznej, chyba by się nie ośmielił, bo to Kasia jest bardziej wojownicza:
„Łokciem to ja ci tak dołożę w żebra,
Że się nie oprzesz aż na tamtym świecie.”[8]
Poza tym nie mógłby jej uderzyć, bo przecież:
„Szlachcic nie bije bezbronnej kobiety”[9].
On planuje pokonać Kasię nieco przewrotną dobrocią, ale, moim zdaniem, jedyne, co może tu zadziałać, to miłość. Bez niej ta sztuka byłaby tylko bezsensownym zlepkiem zabawnych gagów. Pierwsza rozmowa Kasi i Petruchia nie kończy się obiecująco:
„Petruchio
Słowem, zgadzamy się z sobą tak dobrze,
Że nasz ślub będzie w najbliższą niedzielę.
Kasia
Prędzej w niedzielę zawiśniesz na stryczku.”[10]
A jednak, w niedzielę, kiedy Kasia ma jeszcze szansę uniknąć zamęścia, ponieważ Petruchio się spóźnia, ona, zamiast się cieszyć i podjąć jakieś zdecydowane kroki kończące ten poniżający spektakl, ku naszemu zdumieniu ubolewa nad tym, że grozi jej pozostanie w stanie wolnym!
Co się stało w czasie tej ich pierwszej rozmowy, bo trudno uwierzyć, żeby Kasia, która długie lata nie przejmowała się ciążącą na niej przykrą opinią sekutnicy, nagle przestraszyła się grożącą jej etykietką porzuconej?
„Teraz mnie, biedną, wszyscy będą znali
I wytykali: »O, żona Petruchia –
Jeśli ten wariat raczy ją poślubić«.”[11]
Nie wiem, czy aż tak miałoby podziałać na ten niezłomny charakterek kilka minut szermierki słownej? Więc może jednak to właśnie pojawia się miłość? A co dalej?
Dalej żart goni żart, słowo zderza się ze słowem w tak bardzo szekspirowskim nieporozumieniu, jak chociażby to z oddawaniem czci kobiecie:
„Już zdążyli pozbawić ją czci? Niemożliwe.”[12]
Dalej zaloty, umizgi, kłopoty z koniem, z krawcem, z kapelusznikiem i z musztardą.
Dalej przechwałki męskie w grupie, kto lepiej wychowa sobie żonę i przechwałki Petruchia w samotności:
„Mam jeszcze inny sposób przymuszenia
Dzikiego ptaka, aby słuchał komend.”[13]
Dalej konkurs na posłuszną żonę, przyznam, nie najmądrzejszy pomysł, ale zanim zaczniemy współczuć biednym kobietom, że są tu do czegoś przymuszane prawem i obyczajem, okazuje się, że nie w każdej parze decydujący głos ma mężczyzna, a jedynym skutkiem nieposłuszeństwa żony są tylko i jedynie żarciki kolegów. Jak zwykle więc u Szekspira triumfy i porażki są czysto ludzkie i zupełnie niezależne od płci.
A wśród tego całego zamieszania stoją naprzeciw siebie dwa temperamenty, ona szalona i on szalony, ona diablica i on diabeł wcielony. Czy będą walczyć do upadłego o swoje, czy może zrozumieją, że:
„Bez pracy nikt nie sięgnie ideału!
I ty się staraj, na wawrzynach nie leż:
W małżeństwie tak śpisz, jak sobie pościelesz.”[14]
i
„Miłość, nie upór, najpewniej zwycięża.”[15]
Czy zwycięży?
Oczywiście, nie chciałabym narzucać komukolwiek swojego rozumienia tej sztuki, nie twierdzę też, że „Poskromienie złośnicy” to wielki traktat o wychowaniu, o miłości, nie. To przede wszystkim lekka komedia, moim zdaniem zabawna i dlatego uważam, że warto ją przeczytać bez, jak sądzę bezpodstawnych, uprzedzeń.
„No dobra, zobaczymy. Chodź tu, moja pani ślubna, i siadaj koło mnie. Niech się świat toczy swoją koleją: młodsi i tak nie będziemy”[16].
Spadł tuż obok brązowy żołądź z dziobatą czapeczką i znieruchomiał w wysokiej trawie. Ocknęłam się z zamyślenia, głosu już nie było słychać, a słońce świeciło mi prosto w twarz. Czas na obiad.
Tak, tak, najważniejsza jest miłość i najlepiej, kiedy obiad gotuje się nie dlatego, że się musi, ale dlatego, że się kocha. Czasem zdarza się zresztą i tak, że miłość rzeczywiście okazuje się najważniejszą, bo jedyną przyprawą w zupie.
---
[1] Szekspir, "Poskromienie złośnicy", tłum. Stanisław Barańczak, wyd. W drodze, 1992, akt IV, scena I, str. 95.
[2] Przemysław Mroczkowski, "Historia literatury angielskiej", Zakład Narodowy im. Ossolińskich, 1986, str. 159.
[3] Szekspir, "Poskromienie złośnicy", op. cit., Przygotowanie, scena II, str. 22.
[4] Tamże, akt II, scena I, str. 54.
[5] Tamże.
[6] Tamże, str. 53.
[7] Tamże, str. 60.
[8] Tamże, str. 62.
[9] Tamże, str. 64.
[10] Tamże, str. 67.
[11] Tamże, akt III, scena II, str. 80.
[12] Tamże, str. 99.
[13] Tamże, akt IV, scena I, str. 104.
[14] Tamże, akt V, scena II, str. 153.
[15] Tamże, str. 152.
[16] Tamże, Przygotowanie, scena II, str. 24.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.