Dodany: 29.12.2010 16:30|Autor: dot59
Gian'Battisto, jesteś tylko pionkiem w wielkiej grze...
Nieczęsto mi się trafiają większego kalibru zaskoczenia lekturowe, może dlatego, że z czasem nauczyłam się omijać okrzyczane bestsellery, przy bliższym poznaniu nierzadko okazujące się przeciętnymi czytadłami albo zupełnymi gniotami, i przede wszystkim korzystać z rekomendacji Biblionetkowiczów o podobnym guście. Ale zawsze pozostaje jeszcze pole do zaskoczeń „na plus” – zwłaszcza w przypadku autorów dotąd nieznanych lub kiedyś z jakiegoś powodu odrzuconych. Tak odrzuciłam w latach licealnych Conrada, nie mogąc zupełnie strawić „Lorda Jima” i wmawiając sobie (może i słusznie), że „Jądro ciemności” – niebędące wówczas lekturą – jest zbyt ponure i mroczne, bym mogła je przeczytać bez szkody dla ówczesnej mojej osobowości, skłonnej do popadania w dekadenckie nastroje.
I oto po wielu latach natrafiłam – oczywiście w biblionetkowym konkursie, bo gdzieżby indziej! – na fragment utworu tego autora, który wydał mi się zupełnie przyswajalny. A że w ramach akcji „Czas na klasykę” prowadzę po różnych bibliotekach poszukiwania stosownych staroci, głównie powieści i nowel z drugiej połowy XIX i początków XX wieku - stwierdziłam, że było nie było, wypadałoby chociaż jedno dzieło Conrada też przeczytać. Na początek zgrałam sobie na dysk „Tajfun” i „Nostromo”. Ten pierwszy jest co prawda znacznie krótszy, ale zerknąwszy w tekst drugiego, pomyślałam, że być może znajdę tam fragment nadający się do wykorzystania w jednym z przygotowywanych przeze mnie konkursów. Trop okazał się mylny, natomiast sama lektura – nadspodziewanie satysfakcjonująca.
„Nostromo” jest bowiem, przynajmniej pozornie, klasyczną powieścią awanturniczą, z akcją osadzoną w realiach Ameryki Środkowej. W fikcyjnej republice Costaguana, gdzie większość ziemi, dóbr naturalnych i infrastruktury pozostaje w rękach „blancos” - Europejczyków lub ich potomków, jak właściciel kopalni srebra w San Tomé, Karol Gould, jak miejscowy lew salonowy i żurnalista Marcin Decoud - wybucha kolejna rewolucja. Dwaj Włosi zamieszkali w portowym mieście Sulaco – stary właściciel gospody Giorgio Viola, ze względu na swą przeszłość zwany Garibaldino, i młody nadzorca dokerów, Gian’Battista Fidanza, ochrzczony groźnie brzmiącym mianem Nostromo – choć miłujący wolność i niewiele mający wspólnego z wielkimi posiadaczami, stają po ich stronie. Nostromo pomaga w ucieczce dyktatorowi Ribierze, a potem, choć z pewnymi oporami, podejmuje się misji powierzonej mu przez oligarchów z Sulaco: przygotowane do obrotu srebro z kopalni Goulda trzeba ocalić przed rewolucjonistami. Gian’Battista i Marcin odpływają łodzią z cennym ładunkiem w kierunku pobliskiego archipelagu. Srebro zostaje ukryte, jednakże nigdy nie powróci do rąk prawowitego właściciela ani nie wpadnie w ręce wrogiej armii. Zanim się dowiemy, dlaczego tak się stało i jakie to miało implikacje dla losów głównych bohaterów, wydarzy się jeszcze niejedno, zaś całość zwieńczy krótka i tragiczna historia miłosna...
Takiej fabuły nie powstydziłby się nawet Szekspir, gdyby tylko żył i tworzył w owym czasie, a już zupełnie łatwo spotkać podobną u Maya czy Verne’a. Ci dwaj pisarze, choć bardziej może pierwszy z nich, niejeden raz przychodzili mi na myśl podczas lektury, i nie bez powodu: ta sama epoka ze swoją charakterystyczną stylistyką i słownictwem – te „czeluście”, „otchłanie”, „brzaski” i „łuny”, „zmarszczona brew”, „rozwiane włosy”, „najbielsza szyja” i „białe dłonie”, i te wszystkie hiperekspresyjne przymiotniki: „okrutny”, „przeklęty”, „straszliwy”, „wspaniały”,
„królewski”, „nieustraszony”! - ta sama egzotyka widoczna w opisach scenerii i w licznie wtrącanych terminach hiszpańskojęzycznych, no i dramatyczna intryga ze strzelaninami, ucieczkami, rozłąkami i powrotami.
A jednak u Conrada jest coś więcej – coś, co sprawia, że nawet nagromadzenie w jednym miejscu połowy ze wspomnianych powyżej środków stylistycznych nie razi, a operetkowość awantury miłosnej ani odrobinę nie śmieszy...
Co to takiego?
To większa plastyczność opisów, dzięki którym można sobie doskonale wyobrazić scenerię i klimat poszczególnych odsłon akcji, i – czego u wspomnianych wcześniej autorów nie ma, albo jest tylko w minimalnym stopniu – potraktowanie awanturniczej akcji jako pretekstu do analizy mechanizmów socjologicznych rządzących przemianami politycznymi w omawianym regionie świata.
To konstrukcja fabuły, nieco inna niż w klasycznych powieściach przygodowych, gdzie narracja zwykle biegnie prostą drogą od wydarzenia stanowiącego zawiązanie akcji do punktu kulminacyjnego. Tutaj narrator snuje opowieść, a to wybiegając nieco w przód, a to cofając się, czasem rozdzielając wątek na dwa czy trzy równoległe, relacjonowane po kolei. Wymaga to od czytelnika znacznie bardziej natężonej uwagi, żeby się nie pogubić w chronologii wydarzeń, ale w zamian stwarza wrażenie większej głębi.
To większa złożoność charakterologiczna najważniejszych postaci. Anielsko dobra i cierpliwa Emilia, myśląca i zrównoważona Antonia, impulsywna i despotyczna Linda, płocha i egzaltowana Gizella, niewidzący świata poza swoim kopalnianym przedsięwzięciem, a mimo tego chłodny i opanowany Karol Gould, nieco pyszałkowaty gaduła kapitan Mitchell, mrukliwy stary Viola są raczej jednowymiarowi – co nie znaczy, że sztampowi - ale Nostromo i Decoud, zwłaszcza ten pierwszy, to doskonałe charaktery tragiczne, w których ścierają się cechy dobre i złe (prawda, że z przewagą dobrych – bo też niełatwo, przynajmniej w tym gatunku literatury, uczynić głównym bohaterem kogoś, kto zupełnie nie budzi sympatii czytelnika), a i doktor Monyghan, do końca nie zdradzający swych prawdziwych intencji, jest typem dosyć ciekawym. Nie sposób przy tym pozbyć się wrażenia, że autor patrzy na nich wszystkich z jakąś ledwie wyczuwalną – ale jednak wyczuwalną! – ironią, jakby chciał im powiedzieć: „wy wszyscy, anioły i kanalie, mędrcy i prostacy, jesteście tylko pionkami w tej wielkiej grze, jaką ze światem prowadzi los; jeśli zechce, by szlachetna intencja okazała się zarzewiem tragedii, a jakaś śmieszna idea – początkiem wielkiej sprawy, to tak się stanie, choćbyście mu nie wiem jak stawali na drodze. Ja, autor, to wiem, a wy nie wiecie i dlatego żal mi was...”.
No, cóż, gdy tylko czas pozwoli, bez większego przymusu sięgnę po kolejne utwory Conrada. Lepiej późno niż wcale...
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.