Nigdy nie sądziłem, by mogły mnie zainteresować książki o zwierzętach. O ileż bardziej wolę zawikłane ludzkie historie, trudne życiorysy, piętrzące się problemy codzienności człowieka! A jednak od jakiegoś czasu sięgam po historie o zwierzętach i jestem nimi zachwycony. Zwierzęta łagodzą obyczaje, a z tych książek emanuje niekłamane ciepło. Cudownie czytało mi się o losach Homera, autentycznego kotka z usuniętymi gałkami ocznymi, który trafił pod opiekę dobrej, odpowiedzialnej osoby. A teraz jedna recenzja Engi wystarczyła, żebym stwierdził, że książkę
Świat według psa: Opowieść jamnika Bolka (
Sumińska Dorota)
muszę przeczytać jak najszybciej. Dzięki uprzejmości Engi, książka szybko znalazła się w mojej skrzynce, a ja znalazłem czas na jej przeczytanie.
Od pierwszych stron, ba, od pierwszych zdań pokochałem tego cudownego jamnika o imieniu Bolek, który jest narratorem opowieści o swoich losach. Nie jest to autentyczna historia, ale myślę, że Dorocie Sumińskiej udało się wspaniale oddać psychikę psa i przełożyć ją na język ludzki. Bolek okazuje się wyśmienitym gawędziarzem, który – jestem pewien – zjedna sobie każdego czytelnika. Jego proste spojrzenie na życie, nieustanne zdziwienie światem i człowiekiem, urocze poczucie humoru czasem zaprawione ironią, a wreszcie szczere mówienie o swoich uczuciach sprawiają, że wobec tego uroczego stworzonka nie można pozostać obojętnym. (O)Powieść ta obfituje w szereg zabawnych obserwacji dotyczących zarówno ludzkiej jak i psiej natury. Mnie osobiście na łopatki rozłożył taki fragment, znaleziony podczas pierwszego wertowania książki – jak to mam w zwyczaju:
„Zaczęło mi burczeć w brzuchu. Zjadłbym coś. Zeskoczyłem z kanapy i podreptałem do kuchni. Irma kończyła zmywać.
- Zjadłbyś coś? – Ona czyta w moich myślach! Dała mi biały ser z jajkiem. Lubię jajko, ale ser nie za bardzo. Zjadłem wszystko, aby nie robić jej przykrości. – No i co, piesku? Idziemy spać? A może posiedzimy przed telewizorem? Nie, opowiem ci jeszcze o moim Władku. Chcesz?, pooglądamy zdjęcia. – Kto poogląda, ten poogląda. Ja powącham” (s. 29)
I może jeszcze taki fragmencik na spróbowanie. Bolek obserwuje przygotowania pokoju dziecinnego (jedna z bohaterek jest w ciąży) – i ciągłe zastanawianie się nad urządzeniem wnętrza:
„Czy firanki białe, a może różowe? A może ściany na niebiesko? I tak w kółko. Na moje szczęście nikt nie pytał mnie o coś tak nieważnego jak kolor. Dla mnie to czysta abstrakcja. Gdyby zapytali o zapach, to rozumiem. Wybrałbym smażone masło z lekką rybią nutką. A może wędzonka? Trochę tego i trochę tego. Żyć nie umierać w takich woniach” (s. 80).
Powiem Wam, że ta historia – podobnie jak historia o kotku Homerze – wyzwala we mnie mnóstwo ciepłych uczuć, często nie wiem sam czemu się wzruszam aż do całkiem miłych łez. Po prostu pokochałem tego uroczego Bolka tak, jakby był moim zwierzątkiem. Wcześniej takimi uczuciami obdarzyłem Homera z powieści Gwen Cooper. Wiem, że pewnie kotu Dawneyowi (z książki Vicky Myron i Brutta Wittera) poświęcę równie wiele ciepłych uczuć, kiedy tylko w końcu się za tę książkę zabiorę. A jednak takie uczucia mają też swoją drugą stronę. Do łez – tym razem bezsilności i rozpaczy – doprowadzają mnie historie, które co rusz słyszę w mediach. Zwyrodnialcy katują zwierzęta. Pies z urwaną głową. Kotka rzucana przez dziecko o meble. Spalony kot. Ledwo ocalony z płonącego kojca psiak. Wilczur będący ofiarą niedoszłego samobójcy. Serce mi się kraje. Do dziś żałuję, że widziałem zaledwie kilka sekund z migawki, w którymś z programów, kiedy kilkulatek pod okiem starszego brata katował biednego kota. Jestem bezsilny wobec takiego okrucieństwa. Tym bardziej, że zwierzęta zazwyczaj nie mają jak się bronić.
I jeszcze fragment psiej filozofii Bolka:
"My nie umiemy się modlić tak jak ludzie. Nasza modlitwa to życie. To pochwała życia. Wy, ludzie, nie umiecie go docenić. Ciągle coś wam przeszkadza. Modlicie się o usunięcie tych przeszkód, zamiast cieszyć się tym, co macie. Minie jeszcze wiele czasu, zanim człowiek to zrozumie" (s. 233)
Ostatnio – z zupełnie innych powodów – uwiódł mnie również zbiór opowiadań
Marzycielka z Ostendy (
Schmitt Éric-Emmanuel)
. Schmitt jest jak zwykle bezkonkurencyjny – a może tylko ja mam do niego taką słabość. Fakt faktem, że te opowiadania są wspaniale skonstruowane – wyważone, pełne wielowymiarowych postaci, koncepty są ciekawe, pointy zaskakujące. Nawet gdybym miał jakieś uwagi, to zaraz je niweluję. Schmitt mnie po prostu uwodzi. Mógłbym bez końca czytać te piękne, choć czasem smutne opowiadania. Zanurzam się w ten świat, z wypiekami na twarzy śledzę koleje losu bohaterów – i pozostaję nieobiektywny z zachwytu.
No cóż, czasem obiektywizm można sobie schować do kieszeni, prawda?
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.