I co ja mam zrobić, Rudnicki? Zjebać jak psa, tak jak jebiesz biednego Brunia? Za grafomanię, zahamowania, niemieckiego ekspresjonizmu wielbienie, dzieciństwo i co tam jeszcze się da? Może i słusznie, znaczy się jebiesz, nawet Bruno S. nie jest pomnikiem, choćby był najlepszym nieżyjącym pisarzem polskim, w odróżnieniu od najlepszego żyjącego.
Tylko potem z dupy wyciągasz wspominki o dzieciństwie, gorzej nawet, małego Januszka Rudnickiego w zalanym niepolskim, nieniemieckim, nieśląskim, a Twoim Mieście spotykasz. Tym, gdzie na warcie staliście obaj przed pomnikiem, o które powstańcy walczyli, po stronie nie wiadomo odpowiedniej czy nie, i które prezydenci dziś, znaczy się, jak myślę w '97, odwiedzają. Z pompą, nie pożarniczą, oficjalną.
To jak to jest jest, Rudnicki? Rudniki może sobie pisać o sąsiadach, którzy pieprzonego "c" nie wymawiają, całej ludzkiej menażerii. O tym jak frunął nad Polską, rozpostarty nie gorzej niż tatuś Bruna. Tego przynajmniej nie ukrzyżowano w powietrzu, co najwyżej obsrano, taki zaszczyt, ukrzyżowanie rzecz jasna, tylko Polaka prawdziwego spotkać może. Króla literatury polskiej. Więc Schulz nie może śnić, fantasmagorii uprawiać, ale Rudnicki, choćby i z wąsem zgolonym, może?! Ejże Rudnicki, Rudnicki. Piesek na trumnie płynący, to grafomania ckliwa nie jest? I mamę (pozdrowienia, z takim synem) skończyłbyś chłopie ośmieszać.
Jednak wiesz Rudnicki, to nawet nie był żywopłot. Krzaczki, jakieś drzewka, jakiś krasnal. "Jakiś" się nie podoba? Dobra, nie jakiś, krasnal biało czerwony. Góra biała, dupa czerwona. Nie taki z Tolkiena, to jeszcze przed filmem było, taki z drogi do granicy. I nie, naprawdę nie chodzi o bułgarskie dziwki. Równo przystrzyżona trawa, a dalej już tylko chodnik i droga. Bo ja wiem, może i landówa. Żadnych płotów, sztachet, drutu kolczastego. Jak nie w Polsce. Jak nie na Śląsku. Który widocznie bardziej polski jest, niż by chciał. Polak na dwóch metrach kwadratowych osiądzie, zaraz zagrodzi. Domu nie odmaluje, gwoździa do ściany nie wbije, płot postawi. Betonowy najlepiej, szkłem nabijany. Bo rozkradną, rozpierdolą, rozdziobią kruki i wrony. Ten skrawek ziemi prapolskiej.
Szło się tunelem. Nie był długi ani ciemny, chciałbyś Rudnicki. W sam raz był. Wózek pstryk. Najtańsze cole nie cole chipsy banany jogurty soki. Turecka familia, ona w chuście obowiązkowej, on z wąsem, bisurmańskim nie polskim. Skarpety równie białe. Półkę dalej słychać: No wiesz kurwa, jeszcze miesiąc temu dawali te soki darmo, małe, ale do krewnych przyjeżdżali i brali kartonami, i się skończyło. Już, już do kasy. Boże, żeby się o nic nie pytała, Panie Boże nic fersztyjn, ojciec plastikową torebkę z tytoniem wrzuca. U cioci maszynka jest, i jeszcze paczka bibułek. Cygarety z Polski się skończyły, a wsuwać królów polskich z koroną do automatu, jakby to były pięciomarkówki, strach. Chuj wie, co za ustrojstwo w tym maszynach. Zapiszczą, złapią, zajebią.
Tak było. Mniej więcej. Więc pisz Rudnicki, pisz. Żyjącym pisarzem polskim największym nie będziesz, co to to nie. Z góry mówię. Nie dadzą, nie pozwolą.
---
Męka kartoflana (
Rudnicki Janusz)
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.