Dodany: 30.12.2011 23:38|Autor: McAgnes
Błogość dla mej komiksowej duszy
Autor, Simon Tofield, ma cztery koty. Pierwszą książkę (komiks) napisał (narysował) o jednym z nich, drugą tak samo, w trzeciej (tej właśnie) dorzucił drugi koci egzemplarz. Jeśli w takim tempie będzie dokładał kolejne koty do komiksów, mamy zapewnioną stałą dostawę rozrywki, z czego należy tylko się cieszyć, bo wszystkie tomy mają znakomity poziom.
Dlaczego? Po pierwsze, bo to sama prawda. Po drugie, prawda narysowana przez człowieka z poczuciem humoru. Wiecie, można opowiedzieć ten sam dowcip tak, że słuchacze jedynie bąkną pod nosem "he, he", i to tylko dlatego, że słyszeli go już wcześniej i sobie przypomnieli, jak się śmiali za pierwszym razem; a można opowiedzieć tak, że słuchacze spadają z krzeseł, trzymając się za brzuchy.
Tofield opowiada kocie historie tak, że można się szczerze uśmiać. Te historie na dodatek tworzą spójną całość: opisują to, co się dzieje w domu od momentu przybycia małego kociego nieszczęścia: poznawanie nowego miejsca i otoczenia przez to małe kocię, dzikie harce i psikusy, właściwe kociemu dzieciństwu. W tym wszystkim musi się odnaleźć kot Simona - już nie taki młody, trochę zasiedziały, trochę upasiony i mało skoczny. Jak podejść do małego kociego kłębka? Tak, jak to się odbywa w tysiącach "dokoconych" domów: najpierw nieufnie, z prychaniem i pacaniem, potem w miarę zgodnie, a jeszcze potem ten duży kot dałby się za małego pokroić.
Po trzecie (bo wcześniej było po pierwsze i drugie) "Kot Simona" jest uniwersalny, bez słów, same obrazki, przemawiające do wszystkich kotolubnych: w Chinach, na Jamajce, w Polsce i Meksyku. To wielka sztuka tak rysować i nie ulegać pokusie wtykania tu i ówdzie słowa pisanego.
[Tekst zamieściłam wcześniej na blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.