Dodany: 13.05.2012 00:56|Autor: A.Grimm

Spełnione proroctwa?


Gustaw Le Bon na pierwszych stronach swojej słynnej pracy z 1895 roku zapisał, że wiek XX będzie "erą tłumów"[1]. Współczesny czytelnik ma nad nim tę przewagę, że może ocenić trafność jego przewidywań. I ocena ta - z nieopisanym smutkiem to wyznaję - musi być pozytywna, wszak tego domaga się rozum i trzeźwe spojrzenie. Le Bon nie pomylił się wiele w swoich wnioskach, chociaż nie można też powiedzieć, aby nie miał przesłanek do ich wyprowadzenia. Francuski autor pisał "Psychologię tłumu" w czasach wielkich przeobrażeń, które objęły wszystkie dziedziny nauki, zwłaszcza zaś egzystencję człowieka i sprawy społeczno-polityczne. Spostrzeżenia pozwoliły mu już na wstępie sformułować następujący osąd:

"Charakterystycznym rysem obecnego wieku jest górowanie nieświadomej działalności tłumu nad świadomą działalnością jednostki"[2].

Krótko mówiąc, tym, co niepokoiło Le Bona, a przed czym nie widział ucieczki, była postępująca demokratyzacja cywilizacji Zachodu, a zatem coraz większy udział mas w decydowaniu o losach świata, przy czym owo "decydowanie" należałoby wziąć w cudzysłów. Chodzi bowiem raczej o toksyczny romans tłumu (to pojęcie ma u francuskiego pisarza szersze znaczenie i najczęściej dotyczy zbiorowości polityczno-społecznej) z władzą, która z jednej strony musi się przypochlebiać większości, z drugiej strony - doskonale nią manipuluje. Rzecz jest warta podkreślenia, bowiem z tego związku powstały "nieślubne dzieci" w postaci totalitaryzmów.

Le Bon o tłumie nie ma nic dobrego do powiedzenia. Dwie pierwsze księgi pracy poświęca wyróżnieniu jego cech charakterystycznych, w ostatniej schodzi na bardziej szczegółowy poziom opisu, który można by określić typologią tłumu. Nie pisze niczego, co byłoby nieznane myślącemu człowiekowi naszych czasów. Nasze zaplecze intelektualne buduje w tym wypadku chociażby doświadczenie wspomnianych totalitaryzmów, ale również obserwacja hucpy, jaka odbywa się cyklicznie w naszym rodzimym kraju co cztery lata. To oczywiście wierzchołek góry lodowej i niewielki przyczynek do pesymistycznych wniosków dotyczących mechanizmów rządzących tłumem. Sęk w tym, że krok dalej nikt nie idzie w swoich spostrzeżeniach, a pewne określenia raczej nie mają tzw. przyzwolenia społecznego. W okrutnym i barbarzyńskim XIX wieku Le Bon nie martwił się o takie przyzwolenie, co pozwoliło mu m.in. na podobne wynurzenia:

"Nie dyskutuje się z wierzeniami mas, podobnie jak nie dyskutuje się z huraganem. Dogmat powszechnego prawa wyborczego posiada obecnie taką samą moc, jak w średniowieczu miały dogmaty religijne"[3]

czy też:

"Ustrój parlamentarny jest ideałem niemal wszystkich narodów cywilizowanych, moc swoją czerpie z błędnego, ale powszechnie przyjętego poglądu psychologicznego, że znaczne grono ludzi posiada więcej kwalifikacji do powzięcia uchwały rozumnej i niezależnej aniżeli szczuplejsza garstka"[4].

Po tych wyrywkowo podanych fragmentach można by pomyśleć, że autor pisze z pozycji co najmniej monarchistycznych, a jego marzeniem jest powrót do ery feudalnej. To jednak nie ta bajka - przyznam, że byłem tym bardzo zaskoczony. I rzecz nie w rozczarowaniu czy entuzjazmie, ale właśnie w samym zaskoczeniu, dawno bowiem nie czytałem pracy tak czysto naukowej, bez ideologicznych naddatków. Owszem, autor odsłania się ze swoim ateizmem, zarazem jednak podkreślając pragmatyczną wartość wiary, dodając, że nowa era bez dogmatów religijnych, społecznych, politycznych, które ugruntowały cywilizację, doprowadzi do dezintegracji tej cywilizacji. Główny zrąb pracy stanowi psychologia społeczna, gdzieniegdzie pojawiają się zaś akcenty zwiastujące przyszłe osiągnięcia freudyzmu oraz wciąż aktualna fascynacja mediumizmem i hipnozą. Przede wszystkim jednak autor niczego nie uzasadnia absolutyzowanymi ideami i to stanowi o neutralności jego wywodu.

"Psychologia tłumu" ma oprócz bezpretensjonalnego i niezależnego charakteru jeszcze jedną wartość, mianowicie język. Nie jest łatwo znaleźć obecnie dzieło naukowe czy paranaukowe jakiejkolwiek opcji światopoglądowej (dzisiaj trudno o taką niezależność, jak Le Bona), które nie byłoby lingwistycznie mniej lub bardziej zachwaszczone. Postawmy przestronny hol obok rozgałęzionych kopalnianych sztolni, a zobaczymy różnicę między "Psychologią tłumu" a dzisiejszym humanistycznym dyskursem naukowym. I nie o ubóstwo językowe chodzi czy o równoważniki zdań, ale o przejrzystość i precyzję z jednej strony i hermetyczny język nauki - z drugiej. Le Bon nie buduje wieży Babel, nie tworzy komentarzy do komentarzy i trawestacji trawestacji. Trzyma się tematu, i chwała mu za to.

Na zakończenie chciałbym powrócić jeszcze do pesymizmu autora. Brak zaangażowania w jakąkolwiek ideę i naukowe podejście sprawiają, że Le Bon nie wierzy w możliwość nadania zmianom innego kierunku. Tkwi w tym uznanie nieuniknionej konieczności pewnych przeobrażeń. Jest to konstatacja osoby, która zdiagnozowała problem, ale nie widzi dlań rozwiązania, stąd sceptycyzm Francuza i aura dekadencji unosząca się nad "Psychologią tłumu". Z perspektywy czasu można z pewną ostrożnością zgodzić się z przewidywaniami Le Bona i stwierdzeniem, które wieńczy jego pracę:

"Każdy więc naród w pogoni za ideałem przechodzi od barbarzyństwa do cywilizacji, a z chwilą upadku ideału umiera. Tak wygląda bieg jego życia"[5].


---
[1] Gustaw Le Bon, "Psychologia tłumu", przeł. Bolesław Kaprocki, wyd. PWN, Warszawa 1986, s. 40.
[2] Ibid., s. 37.
[3] Ibid., s. 171.
[4] Ibid., s. 173-174.
[5] Ibid., s. 189.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 7461
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: A.Grimm 15.05.2012 11:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Gustaw Le Bon na pierwszy... | A.Grimm
I jeszcze w ramach uzupełnienia:

Chciałbym ostrzec przed wstępniakiem Stanisława Miki, który „uziemił” Le Bona przy pomocy typowo propagandowych praktyk. Uwagi, dotyczące ogólników, jakimi posługuje się Le Bon można wytłumaczyć. Autorowi wstępniaka chodzi tu o samą nieprecyzyjność terminu „tłum”, jednakże warto zauważyć, że sam wywód francuskiego autora dotyczy przede wszystkim tłumu w rozumieniu społeczno – politycznym, czyli pewnej zbiorowości, która uczestniczy w konstytuowaniu się warunków naszej egzystencji, więc te uwagi o niewspółmierności wniosków Francuza do zasad funkcjonowania zbiorowości np. po wypadku samochodowego są zabawne. Nie demontują one w żaden sposób podstaw krytyki Le Bona. Ale to pikuś w porównaniu do tego, co jest dalej.

Pierwsze sygnały dostajemy, gdy Mika bystro zwraca uwagę na faszystowską proweniencję terminu „rasa”, którego używa Le Bon. Oczywiście jest to anachronizm, bowiem tego wyrażenia używało mnóstwo osób o różnych światopoglądach w tamtych czasach. Francuski autor pisze zaś o pewnych esencjalnych właściwościach każdej rasy, np. o temperamencie. Są to spostrzeżenia tej samej maści, które jedni umieszczają w ramach stereotypów, a inni w ramach rzeczywiście funkcjonujących różnic. Ciężko nie dostrzec różnicy między Skandynawami, Arabami a np. Chińczykami, jedynym „problemem” jest to, że Le Bon używa tu terminu „rasa”. Samo rozróżnienie nie jest chyba jednak równoznaczne z nawoływaniem do pogardy dla tej czy innej rasy. Sam fakt, że o tym piszę wydaje mi się aż dziwny, bo u francuskiego pisarza nie ma nawet cienia takich akcentów, jak to określił Mika, rasistowskich (!)

Ale to cisza przed burzą. Otóż w pewnym momencie Mika stwierdza, że Le Bon z części opisowej przechodzi do części, którą moglibyśmy określić…psychologią stosowaną. Według niego Francuz formułował, zalecał i stał się drogowskazem dla faszystów (nonszalancję terminologiczną pomijam, pewnie chodziło mu o nazistów). Nie jest to subtelnie zamaskowana aluzja rzucona gdzieś mimochodem, ale cały wywód, który ma udowodnić, że Le Bon jest jednym z ojców duchowych faszyzmu. Jest to formułowane wprost m.in. tutaj:

„Wydaje się, że zwrócenie uwagi na rolę powtarzania haseł dało początek różnego rodzaju poglądów na oddziaływania propagandą, podkreślające wagę powtarzania określonych treści. Poglądy te w skrajnej postaci, zawarte są w twierdzeniu, że „wystarczy jakieś kłamstwo powtarzać dostatecznie długo, żeby zostało uznane za prawdę”. Można by więc w jakimś stopniu uznać Le Bona za ojca określonej koncepcji propagandy.”

Le Bon płaci więc za to, że sprawnie opisał pewien proces pozyskiwania mas przy pomocy kłamstw; proces, który wykorzystywano od wieków przy różnych okazjach, m.in. w czasie Rewolucji Francuskiej, o której Francuz także wspomina w tym kontekście. Ale nie. Tutaj staje się ojcem manipulacji, pomimo tego że w żadnym momencie nie używa słów „zalecam”, „powinien”, „należy”, itp., także w warstwie intencjonalnej tego nie ma. Nic tego nie poświadcza, ale zgodnie z zaleceniem towarzysza Stalina trzeba stygmatyzować niepoprawnych przy użyciu określenia „faszysta”. Jest to oczywiście zwyczajna potwarz. Aż przykro to było czytać.

Według Miki Le Bon był jednym z niewielu…tak zideologizowanych i upolitycznionych autorów tamtych czasów, na dowód czego przytacza stwierdzenie na temat socjalizmu (w pracy Le Bona pojawiają się dwa albo trzy). Mówi ono o tym, że religie obiecywały ideał po życiu, a socjalizm obiecuje na ziemi, dlatego jest bardziej niebezpieczny – to jest według Miki jeden z koronnych dowodów brutalnego upolitycznienia i zideologizowania „Psychologii tłumu”. Cóż…

Z właściwą wszystkim ideologom pewnością siebie Mika kończy wstępniak konstatacją, zaklinającą rzeczywistość, jakoby opinie Le Bona na temat socjalizmu nie sprawdziły się, co rzekomo pokazała historia (!)

Polecam pracę Le Bona.
Użytkownik: Monika.W 30.09.2023 08:50 napisał(a):
Odpowiedź na: I jeszcze w ramach uzupeł... | A.Grimm
Jakie to szczęście, że odsłuchałam Le Bona w Audiotece i nie było tam tego wstępniaka. Musi być koszmarny.

Zaś sam Le Bon - wspaniały. Podpisuję się pod recenzją obiema rękami, zdecydowanie warto się zapoznać. Książka jest tak aktualna, że nie mogłam uwierzyć, że powstała w 1895 roku.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: