Yoknapatawpha, w języku Indian Czikasawa „Ziemia podzielona wodą” (proszę mnie nie pytać jak to się wymawia, bo ja nawet tego nie piszę za każdym razem tylko kopiuję!) to fikcyjne hrabstwo w stanie Missisipi. To tam, gdzie leży jedna z moich ulubionych miejscowości z
Indeks Miejscowości Wymyślonych – miasteczko Jefferson, założone ponoć przez Louisa Greniera, właściciela Sadyby Francuza, tam gdzie Setka Sutpena, tam gdzie żyją rodziny Compsonów, Sartorisów i Snopesów.
Wybrałam się do nich po długiej przerwie planując pobyć z nimi prawie pół wieku odwiedzając
Zaścianek (
Faulkner William),
Miasto (
Faulkner William)
i
Rezydencja (
Faulkner William)
.
Moja podróż nieco się przeciągnęła, bo sprawdzając różne nieścisłości i przeinaczenia („Miasto” powstało 17 lat po „Zaścianku”) wybrałam się z wizytą do Sartorisów (
Sartoris (
Faulkner William)
)- na chwilkę tylko, ale wiecie jak to jest... Biorąc więc pod uwagę retrospekcje, spędziłam w Yoknapatawpha około stulecia. Ale warto było!
Dalej, idąc z tym prądem wyciągnęłam sobie (kocham wywlekanie książek z drugiego rzędu stojących na szafie, gdzie nawet z drabinki ledwo sięgam!) „Światłość w sierpniu” – moje pierwsze spotkanie z Faulknerem, które odbyło się pewnie ponad dwadzieścia lat temu i z którego pamiętam jedynie jakiś tartak i tę, która szła, i szła, i szła, z wielkim brzuchem, szukając mężczyzny, który obiecał powrócić i ożenić się z nią, ale który się zdematerializował. I którą, przypomniała mi parę lektur wcześniej pewna bohaterka imć pana McCarthego.
I dziwny ze mnie „smakosz wina palmowego” (tak mi się nasunął tytuł innej książki), bo chyba najbardziej podobał mi się „Zaścianek” poskładany z różnych opowiadań – u Faulknera, który i tak za każdym razem ukazuje te same zdarzenia widziane oczyma różnych bohaterów, nawet tego nie odczułam, a bawiłam się świetnie i bałam też. Sam Faulkner pisał o „Zaścianku”:
„ To zbyt humorystyczna książka – mam na myśli to, że jest plemię drani, żyjących z walenia wszystkich po łbach, robiących to dwadzieścia cztery godziny na dobę”. [F., „Lion in the Garden”] [To przepisałam sobie kiedyś z biografii napisanej przez Pariniego.]
Jeśli chodzi o różne potworności to określany mianem następcy noblisty McCarthy miał świetnego mistrza. Nie ma co! Tylko Faulkner przeplata potworne sceny zabawnymi zdarzeniami i… jakoś tak, za każdym razem wyczuwa się jego współczucie dla najgorszego drania.
„Miasto” mnie nieco zdeprymowało, nie jakimś gorszym pisarstwem, ale tym, że Bill nie sprawdził, co pisał w „Zaścianku” siedemnaście lat wcześniej i jego bohaterom nieco pozmieniały się imiona i życiorysy. Ale co tam: Ratliff wciąż żyje! Postępujący snopizm niestety też.
„Rezydencja” podsumowująca całą historię, zamykająca wątki, ukazuje bohaterów z nieco innej perspektywy, bo jak autor pisał w notce do ostatniego tomu trylogii:
„[…] rozdźwięk i sprzeczności, [...] należy tłumaczyć faktem, że autor według swego mniemania, dowiedział się o ludzkim sercu i jego problemach więcej, niż wiedział przed 34 laty, i jest pewien, że przebywając przez ten długi czas z osobami tej kroniko zna je dziś lepiej, niż znał wtedy”.
Nieco mnie owe podsumowania znużyły. I w sumie chyba mam do Faulknera niejakie pretensje, że podobnie jak kiedyś Sutpena, obecnie udało mu się wymusić na mnie, zrozumienie Minka Snopesa. Ale też wątek Minka uważam za najlepszy.
Spojlerów nie będzie, za to, jak tylko uporam się z bibliotecznymi pożyczkami, to wracam do Yoknapatawpha. A Faulknera polecam nieustająco!
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.