Dodany: 06.06.2012 20:23|Autor: umywalniany_nurek

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Poznam sympatycznego Boga: Moje flirty z istotami wyższymi
Weiner Eric

5 osób poleca ten tekst.

Podkreślacz błyskotliwych zdań, który ma już dosyć Boga z lodówki


Mimo że jestem świeżo po przeczytaniu tej pozycji, napełniła mnie ona taką dawką pozytywnych emocji, iż na fali tego entuzjazmu postanowiłam napisać coś od razu (a nie, jak zwykle, przeczekać trzy dni, by „przetrawić” temat). Książka była tak dobra, że musiałam się powstrzymywać, żeby nie przejść przez nią zbyt szybko – bałam się, że umkną mi jakieś błyskotliwe uwagi. Wiadomo, najbardziej podobają nam się te opowieści, z których bohaterami w jakimś stopniu możemy się identyfikować. Więc może na początek kilka podstawowych informacji o autorze, a zarazem bohaterze tej pozycji. Powinno to być dobrą wskazówką dla niezdecydowanych – ja od razu pomyślałam: o, to o mnie! I kupiłam.

Pewnego dnia przerażony Eric Weiner trafia do szpitala z intensywnymi bólami brzucha. Na szczęście okazuje się, że to nic poważnego, jednak zanim pozna diagnozę, pielęgniarka pyta go: Czy odnalazłeś już swojego Boga? Z tego właśnie pytania wyrosła książka: autor postanawia poważniej niż dotychczas rozważyć kwestię swojej wiary. Na początek próbuje jakoś się określić i przypasować do istniejących kategorii, jednak żaden termin nie charakteryzuje go całkowicie: ateistom zazdrości pewności (sam nie ma pewności w żadnej sprawie: „Nie wiem, co myśleć o skarpetkach w romby…”[1]), agnostyk to dla niego nie do końca przekonany ateista, który chce się zabezpieczyć na wypadek, gdyby okazało się, że Bóg jednak istnieje…. Nie jest także wierzącym, ale niepraktykującym – to wydaje mu się za łatwe. Został wychowany w rodzinie żydowskiej, którą jednak określa jako „Żydów kulinarnych”[2]. Święta kojarzą mu się jedynie z jedzeniem (Polacy powinni to zrozumieć…), a Bóg jego dzieciństwa mieszkał w lodówce, „między twarogiem a sosem do sałatek”[3]. W synagodze/kościele czuje się niezręcznie, a w dodatku nie jest w stanie zmienić perspektywy i przeistoczyć się w uczestnika obrzędu – zawsze czuje się intruzem i obserwatorem. Jedyne, w co wierzy niezachwianie, to… podkreślanie ciekawych myśli w książkach: rozbawiło mnie to do łez, kiedy podkreślałam zdanie, w którym opisywał swoją przypadłość…

Po niekończących się rozważaniach postanowił stworzyć nową kategorię i określił siebie terminem „dezorientacjonista”. Jest to ktoś „kompletnie zdezorientowany w sprawie Boga i religii”[4], a do tego niezadowolony z takiego stanu rzeczy. Autor jest niezadowolony do tego stopnia, że wiecznie gnębi go melancholia, a nawet depresja, o których zresztą opowiada w bardzo zabawny sposób. Aby im zaradzić, decyduje się odszukać swojego Boga i przeistoczyć się w zaangażowanego i aktywnego uczestnika obrzędów religijnych. Wybiera osiem religii (wg kryteriów dosyć skomplikowanych), które postanawia poznać bliżej: sufizm, buddyzm, katolicyzm franciszkański, realianizm, taoizm, wicca, szamanizm i kabała. Jego celem jest nie tyle poznanie, ile doświadczenie. Pragnie odrzucić w końcu wszystkie mądre książki z podkreślonymi zdaniami i zanurzyć się w danej religii, dotknąć Boga poprzez rozmowy z ludźmi czy uczestniczenie w obrzędach. W tym celu wyrusza w świat i odwiedza: Turcję, Nepal, Południowy Bronx, Las Vegas, Chiny, stan Waszyngton, a w końcu Izrael.

Mimo trudnego tematu narracja prowadzona jest gładko i żwawo. Autor prezentuje powalające niekiedy poczucie humoru (ludzie dookoła pytali, dlaczego śmieję się do książki…), ma bardzo zdrowy dystans do siebie i swoich problemów. Poznawane (doświadczane) religie opisuje za pomącą prostych i zabawnych metafor, czytelnych i jasnych dla osób, które wcześniej nie zagłębiały się w tajniki buddyzmu czy taoizmu („Karma oznacza działanie. To jak mechanika Newtona przeniesiona na wszystkie aspekty życia. Każda akcja wywołuje równie silną reakcję”[5]; „Potrzebny mi człowiek, który odblokuje moje qi. Coś w rodzaju chińskiego hydraulika”[6]). Książka jest więc świetnym wstępem do bardziej pogłębionych rozważań religioznawczych. Jednak niech nie zwiedzie nas prosty język, gdyż każda strona jest dowodem oczytania, wielkiej erudycji oraz gruntownych przemyśleń autora na temat poruszanych kwestii: Weiner przywołuje wiele autorytetów, tytułów i badań, które mogą być pomocne dla chętnych do dalszego, samodzielnego drążenia tematu i poszukiwania własnego sympatycznego Boga. Może warto jeszcze wyjaśnić sam tytuł książki? Otóż Eric Werner porównuje związek z Bogiem do związku kobiety i mężczyzny: wybieramy go na całe życie, kochamy się, pomagamy sobie itp. Dlatego każdy rozdział rozpoczyna od ogłoszenia matrymonialnego skierowanego do potencjalnych kandydatów, sformułowanego w zabawnym tonie.

Wielkim atutem tej książki jest również (tak potrzebny polskim katolikom) szacunek dla innych, czasem - wydawałoby się - niedorzecznych, religii. Autor nie pozwala sobie na żarty z wiary napotykanych osób, z obrzędów czy zasad. Stara się zrozumieć swoich rozmówców, pojąć, co daje im ich religia: skupia się na tym, w jaki sposób ich ona wzbogaca, i zazdrości tym ludziom. Śmieje się raczej z siebie i ze swoich własnych rozterek. Mottem książki są słowa m.in. Marina Gardnera: „Egzotyczne systemy wierzeń i legendy zawsze wydają się śmieszne, tak jak cudzy duży palec u nogi…”[7]. Dzięki takiemu podejściu Eric Weiner nie dyskwalifikuje nawet najbardziej egzotycznych i dziwnych religii. Myślę, że warto zapoznać się z wnioskami, do jakich doszedł.



---
[1] Eric Weiner, „Poznam sympatycznego Boga. Moje flirty z istotami wyższymi”, przeł. Julita Mastalerz, wyd. Carta Blanca, 2011, s. 9.
[2] Tamże, s. 10.
[3] Tamże, s. 10.
[4] Tamże, s. 10.
[5] Tamże, s. 81.
[6] Tamże, s. 203.
[7] Tamże, s. 20.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 4079
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: Tinameni 26.06.2012 00:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Mimo że jestem świeżo po ... | umywalniany_nurek
Sama dodałam tą książkę jednak jeszcze nie miałam okazji jej przeczytać, ale na pewno to zrobię po przeczytaniu twojej recenzji :)
Użytkownik: nova.nike 13.09.2015 19:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Mimo że jestem świeżo po ... | umywalniany_nurek
Na książkę natknęłam się przypadkiem, gdy szukałam innej pozycji z wydawnictwa Bieguny, wypożyczyłam ją z uwagi na niesamowitą okładkę i szybkie przeczytanie powyższej, naprawdę dobrej recenzji.
Po przeczytaniu stwierdzam jednak, że książka nie była całkowicie w moim guście, choć teoretycznie również mogłabym nazwać się dezorientalistką. W mojej ocenie autor potraktował temat bardzo pobieżnie i rozrywkowo. Nie oczekiwałam jakiejś poważnej pozycji, która dotknie każdej religii i wyjaśni każdy jej szczegół, byłoby to pewnie niemożliwe. Liczyłam jednakże na coś więcej niż nieco dokładniejsze przyjrzenie się religii katolickiej, sufizmowi, buddyzmowi i kabale oraz całkowitej dyskredytacji pozostałych. Wydaje mi się bowiem, że w stosunku bardziej "egzotycznych" wyznań autor nie miał zbyt wiele szacunku i do przekazania zainteresowanym. Przypomniała mi się czytając te rozdziały lekcja religii, w której uczestniczyłam chyba w liceum, na której ksiądz omawiając inne wyznania podawał właśnie te co "dziwniejsze" praktyki celem ośmieszenia ich wyznawców. Poza tym książkę oceniam jako stereotypową, oczywiście na końcu poszukiwań autor wraca do rodzinnej religii, którą uznaje za najlepszą. Tak więc w mojej ocenie pozycja bardzo przeciętna, niektóre fragmenty całkiem ciekawe, ale dla prawdziwi poszukujący powinni zdecydować się na coś głębszego.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: