O tym, ile gwałtów Zeus popełnił
Przyznaję, że do mitologii mam słabość, a wersje grecka i nordycka to moje dwie faworyty. O ile ta druga jest przeze mnie jedynie powierzchownie muśnięta (staram się nadrabiać zaległości i częściej zapraszać ją na randki), o tyle mitologię z Hellady porównałbym do pierwszej szkolnej miłości (bo tam się poznaliśmy) – wspólnego siedzenia w ławce, dzielenia się kanapkami z żółtym serem oraz wzajemnego podpowiadania sobie na kartkówkach. Miłości, która wraz z wejściem w dorosłość nieco już przebrzmiała, stłamszona sprawami codziennymi, ale jej wspomnienie nadal budzi we mnie sentymentalnie ciepłe uczucia. Spotykamy się czasem, niby przypadkiem, każde pędząc w swoją stronę i pomimo upływu lat ona nadal ma w sobie coś, co sprawia, że moje serce bije nie tyle szybciej, ile mocniej, niczym taran, zupełnie jakby chciało się wyrwać z klatki piersiowej i wskoczyć jej za dekolt. Za każdym razem ona swobodnie i z naturalną gracją otula mnie swoją magią, baśniowym kręgiem opowieści. I nie chodzi o to, by uwierzyć w snute przez nią historie, o nie, tego ode mnie nie wymaga. Ona chce jedynie, bym się poddał atmosferze legend i podań oraz czerpał przyjemność z samego jej towarzystwa, docenił jej niezaprzeczalną atrakcyjność, inteligencję oraz zagrzał się w cieple jej kobiecości. Nie zaszkodziłoby też, gdybym postawił jej drinka.
Roberto Calasso zaproponował mi, bym spojrzał na moją oblubienicę nieco inaczej. Bym zrewidował to, co o niej wiem i zwrócił uwagę na mniej znane wątki, te, które do tej pory wydawały mi się mało istotne i niezasługujące na większe zainteresowanie. Calasso stworzył pracę bogatą w celne spostrzeżenia, ciekawostki, mniej znane mity pęczniejące od niedomówień i symboliki. W oparciu o nieprzyzwoicie rozległy warsztat wiedzy i posiłkując się dziełami filozofów oraz historyków (Platon, Sokrates, Herodot, Homer), zabrał mnie w fascynującą podróż po mitologii greckiej, analizując ją na gruncie psychologicznym, historycznym oraz symbolicznym, ale jednocześnie ani przez moment nie podważając jej atrakcyjności. Za co jestem mu wdzięczny.
Mityczne podania bywają mocno infantylne, szczególnie te szczycące się powszechną rozpoznawalnością, lecz - w przeciwieństwie do baśni - są wyraźnie wpasowane rzeczywistość. Blisko im do religii, ale kategorycznie odmawiam porównań, choć jestem świadomy, że niektórzy nadal wierzą w gościa z piorunami w dłoniach i kobietę wyskakującą mu z głowy. Legendarne czyny greckich bogów i herosów byłyby znacznie mniej wymowne, gdyby nie fakt, że gęsto przeplatają się z codziennością śmiertelników, rozgałęziają się, różnią się szczegółami w zależności od autora. Calasso zwraca uwagę na powtarzalność boskich i ludzkich losów, ich przebogatą symbolikę, ich uniwersalizm i bliskość naszym czasom. Wszak bogowie greccy cierpią na identyczne ułomności co współczesna ludzkość – dręczy ich niespełniona miłość, knują intrygi, mszczą się, kochają i są kochani (wg autora w romansach istnieje wyraźne rozgraniczenie na stronę kochającą i ukochaną), walczą z przeznaczeniem, podbijają ziemie, miasta i niewieście serca, a nawet posuwają się wielokrotnie do gwałtu. W tym miejscu blednie nieco wspomniany infantylizm, bo Calasso w swojej książce wyciąga na wierzch również mroczną sferę mitów, ich przemilczenia i niewygodne dla historyków fakty. Mit o Tantalu i jego uczcie, na której głównym daniem był gulasz z poćwiartowanego dziecka gospodarza, to tylko pierwszy z brzegu przykład. W ramach dalszej zachęty dodam, że autor w wyniku porównań z innymi źródłami podważa prawdomówność Homera w "Iliadzie" i "Odysei" – czy Odyseusz rzeczywiście wyszedł zwycięsko ze starcia z syrenami, czy to syreny nim wzgardziły, bo był podstarzały? Dlaczego Homer zręcznie omija wszystkie nikczemne uczynki Odyseusza (a było ich kilka) i zawzięcie przedstawia go w pozytywnym świetle? "Zaślubiny Kadmosa z Harmonią" po marginesy wypełnione są intrygującymi analizami i ciekawostkami, nie tylko z zakresu mitologii greckiej. Wiedzieliście na przykład, że starożytni Egipcjanie oddawali kobiety do balsamowania dopiero trzy dni po śmierci, by zapobiec gwałtom na zwłokach? A wiedzieliście, że Jezus był Żydem!? No dobra, to akurat mogliście wiedzieć.
Literatura tego gatunku nie zawsze jest łatwa do przyswojenia. "Zaślubiny Kadmosa z Harmonią" należy traktować jako lekturę uzupełniającą, a przed przystąpieniem do czytania wymagana jest przynajmniej podstawowa wiedza dotycząca mitologii greckiej. To nie jest książka, która zainteresuje każdego, ale jeśli trafi w odpowiednie dłonie - będzie doceniona, być może nawet ubóstwiana. Sama lektura przebiega zaskakująco gładko, Calasso nie męczy czytelnika, pozwala mu przyswoić sobie wiele treści w jednym ciągu, a przystępność książki idealnie równoważy się z erudycją i błyskotliwością autora. Fragmenty naszpikowane ciężkostrawną mieszanką treści (Zeus przybiera postać byka, by potem przeistoczyć się w węża, opleść byka, zamienić się w byka, zgwałcić kobietę, zamienić się w węża, ponownie zgwałcić kobietę i zamienić ją również w węża, aby potem ją po raz trzeci zgwałcić pod postacią byka – nieco koloryzuję, ale mam nadzieję, że wiecie, o co chodzi) trafiają się sporadycznie. Chwilami analiza bywa przekombinowana, mam wrażenie, że nieco naciągana, a w związku z tym nużąca. Tak jakby Calasso szukał drugiego dna tam, gdzie go nie ma. Jednak to raptem kilka akapitów tej pasjonującej książki, które w minimalnym stopniu wpływają na przyjemność z lektury. Ogromną przyjemność dla zainteresowanego tematem.
Moje kolejne i jestem przekonany, że nie ostatnie spotkanie z mitologią grecką dobiegło niestety końca. Znów słuchałem jej z uwagą, bo akurat ona zawsze potrafiła mnie zainteresować. Tym razem obdarzyła mnie nieco większym zaufaniem, odkrywając przede mną wyższe cechy swoich opowieści, to, co ukryte między słowami. Ona się nie tłumaczyła, nie próbowała wyjaśnić i narzucić mi sposobu rozumowania, bo nie mamy do czynienia z naukami ścisłymi. Jednak to niezwykle przyjemne, że po tylu latach potrafiła mnie jeszcze czymś zaskoczyć, sprawić, bym ponownie poczuł ból w klatce piersiowej z powodu rosnącego ciśnienia, tak jak wtedy, gdy niechcący muskała mnie palcami w dłoń, podając mi ołówek czy gumkę w szkolnej ławce. Odeszła, obiecując kolejne spotkanie w nieokreślonej przyszłości, a ja zostałem z jej wonią w nozdrzach, czujny i napięty w oczekiwaniu jak skóra na bębnie. Zupełnie jak wtenczas, gdy próbowałem w myślach wyciszyć gwar klasy, by usłyszeć choćby jej oddech, być może zwiastujący kolejną fascynującą opowieść.
[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.