Dodany: 18.06.2012 21:02|Autor: dot59
Ślepe uliczki i boczne drogi dla Marylka
Cóż by to był za konkurs bez kontrkonkursu! A że temat wdzięczny, wyszukałam parę dróg i uliczek, które mi jako pierwsze wpadły w oko ( nie powiem, przy jakiej okazji :-))
1.
Oba korytarze rozchodziły się pod kątem. Prawy wznosił się łagodnie, natomiast lewy dość ostro opadał. Światło latarni wyławiało na ścianach napisy w obcym języku, które być może objaśniały, dokąd wiodą obie drogi, lecz oni nie mieli z nich żadnego pożytku. Instynkt podsuwał, by iść w prawo, lecz kto mógł zaręczyć, że właśnie ta droga jest właściwa? Może to lewy tunel wyprowadziłby ich na powierzchnię, a prawy skończy się ślepo lub następnym rozwidleniem, a potem następnym... aż zagubią się ostatecznie w podziemnym labiryncie i ich kości staną się ponurym urozmaiceniem jednostajnych wnętrzności wulkanicznej góry. Po krótkim namyśle K. wszedł do lewej odnogi, postawił lampę na ziemi i ostrożnie zdjął z niej szklaną osłonę. W ciężkim, dusznym powietrzu podziemia płomyk ledwo się poruszał, lecz w końcu całkiem wyraźnie się przechylił.
2.
Mieliśmy mieszkanie na trzecim piętrze. Balkon wychodził na małą uliczkę, pokrytą kocimi łbami i błotem, leżącą poza kompleksem. Jedną stronę uliczki tworzyła ceglana ściana kompleksu, drugą stanowił rząd drewnianych, jednopiętrowych domków, typowych dla ubogich mieszkańców
Ch. Domki miały gliniane podłogi, nie było w nich toalet ani bieżącej wody. Front tych domów zrobiono z pionowych desek, z których dwie służyły jako drzwi. Z pierwszego pomieszczenia wchodziło się do następnego i tak, przez amfiladę pomieszczeń, do tylnego wejścia domu, wychodzącego na inną ulicę. Ponieważ boczne ściany dzielono z sąsiadami, domy nie miały okien i trzeba było trzymać otwarte frontowe i tylne drzwi, żeby do środka dostało się powietrze i światło. Często, zwłaszcza podczas upalnych letnich dni, mieszkańcy tych domów siedzieli na wąskim chodniku, czytali, szyli, rozmawiali.
3.
Z tym większą konsternacją wybałuszali oczy na ów maleńki punkcik, który po krętych drogach, po niemal niedostępnych występach skalnych na połyskujących lodem pionowych ścianach, po wąziutkich graniach i przez głębokie wąwozy i rozpadliny coraz bardziej zbliżał się do szczytu. Była to szklana lektyka, w której spoczywała D.C. i którą niosły cztery z jej niewidzialnych mocy. Bodaj nie odcinała się od otoczenia, bo szkło lektyki przypominało przezroczystą bryłę lodu, a biała szata i włosy D.C. były prawie nie do odróżnienia od śniegu wokoło. Długo już była w drodze, wiele dni i nocy, przez deszcz i słoneczny żar, przez ciemności i księżycową poświatę cztery moce niosły jej lektykę, wciąż dalej, jak rozkazała, wciąż dalej, dokądkolwiek. (…) Jednakże wybór drogi, którą podążały jej cztery niewidzialne moce, nie był całkiem przypadkowy. Coraz częściej Nicość, która pochłonęła już całe krainy, pozostawiała im tylko jedną jedyną ścieżkę.
4.
Wyszedł z cmentarza. Wiatr i deszcz smagały go w plecy, ale nie zwracał uwagi na wilgoć, która przesiąkła przez czarny surdut. Droga była błotnista, w świeżych koleinach stały kałuże wody, wysoki dziki owies i gorczyca rosły po obu stronach, dzika rzepa przebojem torowała sobie drogę do góry, a kolczaste kuleczki karmazynowego ostu sterczały ponad tym zielonym rozpasaniem wilgotnej wiosny.
Czarne, gliniaste błoto oblepiło buty A. i obryzgało nogawki jego ciemnych spodni. Do traktu idącego w stronę M. była blisko mila. Adam dobrnął do niego uwalany i przemoczony i skręcił w kierunku wschodnim, do S. Woda stała na podwiniętym rondzie jego melonika, kołnierzyk miał mokry i zmiętoszony.
Przy ulicy Jana droga skręcała i przechodziła w ulicę Główną. A.dotarłszy do chodnika tupnął parę
razy, aby otrząsnąć błoto z butów.