Na czym polega magia "Harrego Pottera"?
Dyskusje na temat tego czy "Harry Potter" to przejaw geniuszu czy szczyt kiczu i komercji mignęły mi już w paru miejscach na forum Biblionetki. Postanowiłam założyć ten wątek, tym bardziej, że ostatnio na przeróżnych forach internetowych dyskusja rozgorzała na nowo, głównie w związku z premierą ostatniego tomu.
Przyznam, że w twórczości pani Rowling zakochałam się od tomu pierwszego i tak już zostało. Czemu? W jakimś stopniu zaważyła na tym na pewno moja fascynacja mitologią, legendami i folklorem Wysp Brytyjskich, nawiązania do których spotyka się w Hogwarcie prawie za każdym rogiem.
Może też fakt, że wychowałam się na baśniach braci Grimm, książkach Dahla, "Opowieściach z Narnii" czy "Hobbicie" i ten sam klimat odkryłam w cyklu o Harrym. Może była to kwestia świetnie skonstruowanych postaci z których część pokochałam, a część szczerze znienawidziłam.
Myślę, że jest to po prostu kawałek dobrej literatury... nie napiszę, że dziecięcej czy młodzieżowej, bo zdecydowana większość wielbicieli "Harrego..." których znam, przynajmniej parę lat temu pokończyła studia... albo doczytuje kolejne części pod ławką na co nudniejszych wykładach ;)
Przedziwnym jest dla mnie zarzut, że "Harry Potter to produkt kultury masowej przeczytanie go jest takie modne i w ogóle...". Może moim szczęściem było to, że z książką tą spotkałam sie po raz pierwszy gdy w 1998 r. wydano ją w Niemczech (a więc nieco wcześniej niż u nas) i nie było wokół niej jeszcze tyle szumu. Jakoś więc nie przekonuje mnie argument, że "zachwyciła rozmachem promocji".
Zresztą zadziwiają mnie zarówno ludzie którzy czytają coś "bo jest modne", "bo wypada..." jak i ludzie, którzy nie czytają danej książki właśnie dlatego, że "jest modna", "że wszyscy to czytają, więc ja nie będę". Czytam to, co mam ochotę przeczytać i jest to jedyne kryterium wyboru jakie stosuję (oczywiście o ile możliwością wyboru dysponuję ;).
Inaczej rzecz ma się z wersjami filmowymi kolejnych części - zgadzam się ze stwierdzeniem, że to pełna komercja. Twórcy zupełnie zagubili gdzieś magię książek i nastawili się głównie na bicie rekordów oglądalności. Gdyby nie doskonały (jak zwykle :) Alan Rickman w roli Snape'a i świetna ścieżka dźwiękowa, nie porafiłabym wymienić żadnych plusów ekranizacji.
Podejrzewam nawet, że Dudley - mugol w każdym calu, dziecko epoki McDonaldsa i strzelanek komputerowych, pierwszy ustawiłby się w kolejce do kina z wielkim kubłem popcornu ;)
Szczerze mówiąc trochę żal mi dzieciaków, które po raz pierwszy spotkały się z Harrym właśnie na ekranie i nie miały szansy odkrycia i wyobrażenia sobie jego świata "po swojemu".
Kiedyś w jakiejś gazecie brytyjskiej spotkałam się z opinią, że "Harry Potter" to "Jedna z tych książek, po których przeczytaniu żałuje się, że to już koniec. Żałuje się, że już się ją przeczytało bo chciałoby się znów mieć możliwość przeczytania jej po raz pierwszy..." Tydzień temu skończyłam "Harry Potter and the Deathly Hallows" i w pełni się z tą opinią zgadzam :)