Dodany: 13.11.2007 14:56|Autor: dorsz
Zajdel wiecznie żywy
Sięgnęłam po "Paradyzję" z myślą, że wznawianie tej książki jest spowodowane wyłącznie popularnością nazwiska autora. Byłam przekonana, że w dzisiejszych czasach, po dwudziestu latach przemian, nie da się tego czytać, że można potraktować tę powieść wyłącznie jako ciekawostkę, coś w rodzaju socrealistycznych kryminałów czytanych dzisiaj dla rozbawienia. Nic bardziej mylnego.
Oczywiście nie da się zaprzeczyć, że to jest political fiction. Nacisk położony został nie na fabułę, której praktycznie tu nie ma, tylko na opis świata. Rinah Devi, pisarz z Ziemi, przylatuje na Paradyzję, sztuczną planetę zbudowaną jako satelita planety Tartar, bogatej w surowce naturalne, na której jednak nie można się osiedlić ze względu na niekorzystne warunki życiowe. Jest pierwszym Ziemianinem, którego wpuszczono na Paradyzję po wielu latach, jej władcy są bowiem bardzo nieufni wobec obcych. Swoją nieufność tłumaczą niezwykłą podatnością planety na wszelkie akty sabotażu. Czym jednak wytłumaczyć zakaz posiadania grzebienia, który konfiskują Rinahowi od razu na wejściu? Jak wyjaśnić niemożność posługiwania się zegarkiem? Co kryje się za przedziwnym, poetyckim sposobem wysławiania się mieszkańców? Rinah napotyka tak wiele zdumiewających zagadek, że tylko jego dociekliwy umysł pisarza nie pozwala mu zwątpić i zrezygnować z prób zrozumienia tego świata.
Współczesny czytelnik może na początku całkowicie utożsamić się z Rinahem. Jak on, przybywamy z - przynajmniej pozornie - wolnego świata. Razem z nim możemy dziwić się organizacji Paradyzji, świata uważanego przez jego mieszkańców za doskonały. Reagujemy na przezroczyste ściany podobnym jak on poczuciem skrępowania, i nie do końca przekonuje nas tłumaczenie, że wszyscy Paradyzyjczycy to jedna rodzina i nie mają przed sobą nic do ukrycia, po cóż więc mieliby zasłaniać swoje życie. I dopiero kiedy dowiadujemy się, że wszystkie rozmowy tubylców są śledzone przez wszechobecny System, który wyłapuje słowa uważane za podejrzane i nakłada na wypowiadającego je odpowiednią karę, zaczynamy czuć się nieswojo.
Żyjemy w wolnym świecie, teoretycznie... a mówi wam coś nazwa Echelon? Stąd już niedaleko do skojarzenia identyfikatorów, które pozwalają Systemowi śledzić wszystkie ruchy obywatela, z naszymi komórkami albo kartami kredytowymi. Różnica jest, wydaje się, podstawowa. Nam nikt nie każe używać poczty elektronicznej, telefonu komórkowego ani kart kredytowych. System z Paradyzji zaś wymusza używanie identyfikatorów, które noszone muszą być obowiązkowo na palcu, ponieważ inaczej człowiek nie mógłby dostać pożywienia ani nawet otworzyć żadnych drzwi, czyli nie mógłby przetrwać w tym świecie. Czy rzeczywiście jednak ta różnica jest tak bardzo znacząca?
Przeczytajcie "Paradyzję" i przemyślcie zasady koalangu, języka kojarzeniowo-aluzyjnego, stworzonego, aby oszukać wszędobylski komputerowy podsłuch. Nigdy nie wiadomo, kiedy mogą się przydać...
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.