Dodany: 09.03.2013 18:30|Autor: dot59
Niełatwo być Dengiem Tiannuo
Jakim cudem taka rzecz jak „Zakazane wrota” przeleżała na półce nietknięta przez parę ładnych miesięcy? Zwłaszcza że jest to książka z rodzaju tych, do których zajrzawszy, odczuwa się nagłą i niepowstrzymaną potrzebę zabrania się do czytania? Zwłaszcza że poprzednie spotkanie z jej autorem zaowocowało bardzo wysoką oceną? Muszę się usprawiedliwić: nie zaglądałam do niej celowo, ponieważ tak się złożyło, że mniej więcej równocześnie w jej sąsiedztwie znalazły się jeszcze trzy inne poświęcone tej samej tematyce (jedna własna, pozostałe pożyczone z pozwoleniem na trzymanie „tyle, ile trzeba”) i w związku z tym zaplanowałam sobie, że kiedy czas pozwoli, przeczytam je jedną po drugiej, robiąc w urozmaiconych lekturach monolityczną wstawkę w postaci „chińskiego bloku”. No i wiadomo, jak to jest: jedne książki trzeba oddać, bo pożyczkodawca prosił, by przeczytać w miarę szybko, inne, bo nikt się wprawdzie nie upomina, ale wstyd gryzie, że tak długo się je przetrzymuje, jeszcze inne mają priorytet, bo się człowiek zobowiązał w określonym terminie wyprodukować recenzję… no i tak się mój „chiński blok” odleżał co najmniej kwartał. Wybór, od której zacząć, dokonał się właśnie na zasadzie zaglądania do środka. Wzięłam pierwszą, wydała się nęcąca, wzięłam drugą, uznałam, że jak tak dalej pójdzie, to podjęcie decyzji będzie bardzo trudne, wzięłam Terzaniego… i już nie odłożyłam.
Generalnie wszystkie opowieści z serii „przyjeżdża obcy do … i próbuje żyć jak miejscowi” dostarczają jakiejś porcji wiedzy o danym kraju/regionie, są zajmujące, a często i zabawne. Ale nie zawsze tym obcym jest doskonały reporter-obieżyświat, bez żadnej przesady zaliczany do światowej czołówki w swojej branży. Terzani nieprzypadkowo wybrał Chiny - jako absolwent sinologii dysponował atutem, którego brak praktycznie eliminowałby możliwość dłuższego pobytu w tym kraju, a już na pewno poznawania go od strony innej niż oficjalna: dobrą znajomością języka. Osiedlił się tam za rządów Deng Xiaopinga, w momencie, gdy wydawało się, że sytuacja zmierza ku lepszemu: po śmierci Mao odżegnano się od „rewolucji kulturalnej”, a następnie od poczynań „bandy czworga”, zaczęto stwarzać pozory gospodarki rynkowej, wpuszczono zagranicznych inwestorów i nie czyniono (do czasu, jak się okazało) szczególnych wstrętów nielicznym cudzoziemcom, którzy – jak Terzani – zapragnęli zamieszkać tam z całą rodziną.
Rzeczywistość okazała się jednak nieco inna. Dawne Chiny umarły bezpowrotnie, a na ich miejsce narodziła się dziwaczna kapitalistyczno-komunistyczna hybryda, pełna absurdów i oczywistych nieprawości, w której nadal żyło się dobrze tylko wybranym. Parusetletnie budowle i ogrody, równane z ziemią już nie – jak za Mao – po to, by przestały się kojarzyć z obmierzłym feudalizmem, lecz po prostu dla zrobienia miejsca pseudonowoczesnym szkaradzieństwom. Legendarny klasztor Shaolin w stanie upadku, inne świątynie odbudowywane nie dla wiernych, którym brakuje miejsc uprawiania kultu religijnego, tylko dla zagranicznych turystów pragnących pozwiedzać ciekawe zabytki. Koszmarna polityka demograficzna, otwarcie popierająca (żeby nie powiedzieć: nakazująca, choć w niektórych regionach taka właśnie była prawda) wielokrotne aborcje, a po cichu puszczająca płazem dzieciobójstwo. Szkoła ucząca bezmyślnego wkuwania, bezduszności (nauczyciel przyrody demonstrujący dzieciom, jak zachowuje się rybka, której ucina się po kolei wszystkie płetwy!!!) i donosicielstwa. I sytuacje nieco bardziej banalne, ale tak bzdurne, że człowiekowi z którejkolwiek innej części świata w głowie się nie mieści, by były możliwe: „w dziewięciomilionowym mieście osoba prywatna nie może kupić kawałka drewna lub żelaza, plastikowej rury czy paska gumy. Jeśli zamierza nabyć trochę szkła, powinna zaopatrzyć się w zaświadczenie od swojej »jednostki«, określające, po co jej to szkło i ile go jej potrzeba”[1]. A dla cudzoziemców jeszcze jedna dolegliwość – przymusowa izolacja; autorowi, który jako korespondent zagranicznej prasy miał trochę swobody, a poza tym używał chińskiego nazwiska Deng Tiannuo i ubierał się jak Chińczycy, udawało się od czasu do czasu zamienić słowo z ludźmi „z ulicy”, ale już jego dzieci, będące narratorami jednego z rozdziałów (a w chwili przyjazdu do Chin mające 9 i 11 lat), zostały poddane znacznie surowszym regułom: „nauczyciele trzymali chińskich uczniów z dala od nas i od naszego »obcego wpływu«. (…) musieliśmy się bawić sami ze sobą, rozmawiać sami ze sobą, przebywać sami ze sobą”[2]. Ale i tego było mało; koniec końców pokazano mu, na co zasługuje dziennikarz, którego teksty – publikowane przecież nie w Chinach, lecz w Niemczech! – „zirytowały kilka wysoko postawionych osobistości”[3] i który w dodatku usiłował udawać Chińczyka…
Gdyby wybrać jedno tylko uczucie, dominujące w opowieści Terzaniego, byłby to żal. Żal, że z kraju tak pięknego, bogatego w tradycje wielu narodowości, fascynującego ludzi Zachodu swoją odmiennością kulturową, zrobiono antypatycznego i pozornie zegalitaryzowanego molocha, w którym nic nie znaczy ani człowiek, ani sztuka, ani przyroda. Ale trudno powiedzieć, że książka składa się z samej krytyki i narzekań. Nawet w tym ponurym, przygnębiającym otoczeniu Terzani potrafił dojrzeć coś, co zachwyca – na przykład domki dla świerszczy (jednych z nielicznych zwierząt domowych, których hodowla w owym czasie była dozwolona), produkowane przy użyciu zdumiewającej technologii: „Kiedy kwiat dyni zaczyna rozwijać się z pąka, wkłada się go do glinianej formy, w której owoc rośnie, wypełniając ją i przybierając jej kształt. Na jego powierzchni odciska się jednocześnie to wszystko, co wyryto przedtem we wnętrzu formy. Są więc domki z odbitymi na nich słynnymi wierszami, z krajobrazami, z postaciami ludzi i bogów. Klatki takie zamyka się zatyczkami z kości słoniowej, z drewna, z nefrytu lub z szylkretu, na których widnieją wyryte smoki, lwy lub różnorodne symbole (…)”[4].
Piękny styl i bogaty, miejscami wręcz poetycki język (w tym przypadku będący ewidentnie zasługą autora, bo niezmieniający się po zmianie tłumacza) to kolejna zaleta „Zakazanych wrót”. A ich anachroniczność - bo przecież od czasów w nich opisanych minęło plus minus 30 lat, podczas których pod względem politycznym i gospodarczym zaszło w Chinach nieco zmian - w niczym nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, tworzy doskonały grunt dla lektur przedstawiających obraz Chin dzisiejszych.
Teraz aż się boję brać za pozostałe książki z „chińskiego bloku”, bo po Terzanim nic już nie będzie takie samo…
---
[1] Tiziano Terzani, „Zakazane wrota”, przeł. Krzysztof Żaboklicki, wyd. WAB, Warszawa 2011, s. 63.
[2] Tamże, s. 279.
[3] Tamże, s. 345.
[4] Tamże, s. 141.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.