Rec. Dorota Tukaj
Ocena: 5/6
Ostatnia sprawa Jacka Reachera? Czy to możliwe?
Ależ nie ekscytujmy się przedwcześnie! Jeszcze gdy ten tytuł był znany tylko z zapowiedzi, co dociekliwsi fani cyklu powieściowego Lee Childa mogli byli sprawdzić na anglojęzycznych stronach, że oryginalna jego wersja
The Affair (z roku 2011) żadnych ostatecznych rozwiązań nie sugeruje, a także, że autor już po niej opublikował kolejną część cyklu i na rok 2013 zapowiedział wydanie następnej. Tak więc można spać spokojnie – nie żegnamy się jeszcze z pełnym swoistego uroku byłym żandarmem wojskowym, który za nic ma normy obowiązujące w amerykańskim społeczeństwie i zawsze gotów jest nadstawić karku (a przy okazji, jeśli trzeba, to i przetrącić lub przynajmniej nadwerężyć cudzy) w obronie słabszych, niesłusznie prześladowanych, skrzywdzonych. Paradoksalnie jednak,
Ostatnia sprawa rzeczywiście jest w pewnym sensie ostatnią. Dlaczego? Pomyślmy: na pewno znamy już na pamięć treść zamieszczonego na początku każdej powieści CV naszego bohatera –
„Ostatni adres: Nieznany; Czego nie ma: Prawa jazdy; prawa do zasiłku federalnego (…)” etc. – wiemy więc również, że został
„zwolniony do cywila w randze majora w 1997 roku”. A no właśnie! Czy nie zastanowiło nas podczas lektury poprzednich przygód Reachera, że zupełnie nie wiemy, jak to było z tym jego odejściem z wojska? Któraś ze spraw prowadzonych przez niego podczas służby w 396 Pułku Żandarmerii Wojskowej musiała być przecież ostatnią…
Jej historię opowiada sam Jack z perspektywy kilku, czy może już kilkunastu lat. Opowiada w sposób niechronologiczny, zaczynając od chwili, gdy po powrocie z miejsca wydarzeń zjawił się w Pentagonie, a dopiero potem powracając do powodów, które nakazały mu rozpętać drobną burzę w miasteczku o nazwie Carter Crossing. Licho wie, co kierowało jego bezpośrednim przełożonym, znanym nam już z paru poprzednich tomów pułkownikiem Leonem Garberem, gdy postanowił wysłać swojego zadziornego pupila jako „cywilnego” obserwatora w miejsce, gdzie popełniono morderstwo (tak jakby nie wiedział, że Reacher zaraz wetknie kij w mrowisko!). Co prawda niewiasty znane ze swobodnych obyczajów nierzadko padają ofiarą czynów przestępczych, a w celu wykrycia sprawcy niekoniecznie trzeba angażować żandarmerię, sęk w tym, że zgon ofiary niefortunnie zbiegł się w czasie z powrotem kompanii specjalnej US Army z zagranicznej misji do bazy znajdującej się nieopodal miasteczka. Jednak Jack działający incognito to nienajlepsza koncepcja – konia z rzędem temu, kto nie zauważy prawie dwumetrowego olbrzyma niuchającego po okolicy, a jeśli zauważy, weźmie go za przypadkowego turystę! I w dodatku nikt go nie uprzedził, że szef miejscowych stróżów porządku to nie jakiś gnuśny i ciężko myślący chłopina – jak to na głębokiej prowincji bywa – lecz diabelnie urodziwa i bystra kobieta. A gdy przecięły się drogi Jacka Reachera i Elizabeth Deveraux, nie mogło to nie przynieść żadnych reperkusji. Tyle, że ani on, ani ona nie byli w stanie przewidzieć, jakie demony uwolnią i co trzeba będzie zrobić, by je okiełznać…
Cóż, Child i jego bohater nadal są w świetnej formie – i oby tak pozostało! Choć w gruncie rzeczy zdajemy sobie sprawę, że Jack notorycznie łamie prawo i wykracza przeciwko co najmniej dwu z dziesięciu przykazań, choć przeraża nas łatwość, z jaką potrafi skręcić kark lub odstrzelić pół czaszki (co prawda zawsze osobnikowi, którego i tak czekałoby ze trzysta lat pozbawienia wolności) – nieustannie go podziwiamy. Bo póki (przynajmniej w teorii) są na świecie tacy Reacherowie, póty istnieje jakaś szansa, że sprawiedliwości stanie się zadość. Ale podziwiać trzeba i autora, który w kilkunastym z rzędu tomie cyklu mimo pewnej stereotypowości wydarzeń (Reacher musi wdać się w bójkę z jakimiś oprychami, których w nierównej walce – czterech czy sześciu na jednego – i tak położy na łopatki, musi narazić się jakiemuś przedstawicielowi organów prawa i sprawiedliwości oraz wylądować w łóżku z jakąś atrakcyjną damą), wciąż potrafi poprowadzić akcję w taki sposób, by czytelnikowi nie chciało się odkładać książki, nim nie dojdzie do finału, a sceny erotyczne przedstawiać ze sześć razy subtelniej, niż co poniektóre piszące niewiasty (co nie znaczy, że mało sugestywnie). A skoro tak – w zasadzie zbędne jest zapewnienie, że z pewną taką niecierpliwością czekamy na następnego w kolejce
Poszukiwanego…
Więcej recenzji Doroty Tukaj znaleźć można na
www.ksiazki.wp.pl/kuid,44,nick,Dorota-Tukaj,profil.html
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.