Wydany przez Fabrykę Słów "Kanon Barbarzyńców: Tom 1" cieszy się w sieci raczej dobrymi opiniami. W sumie nie wiadomo czemu. Bo ani tu specjalnie nie ma barbarzyńców, ani tym bardziej żaden to kanon, bo dużo tekstów jest miernej jakości. Tak się zastanawiam, że te słowa pochwały wynikają albo z bojaźni przed bardziej zdecydowanym objechaniem książki (bojaźni przed tym, że wydawca nie podeśle następnego gratisa, że objedzie się kolegę po piórze, że gnębienie polskiej prozy jest źle widziane), albo z bezczelnego opłacenia recenzenta przez wydawcę, albo - co powoli zaczyna mnie przerażać, bo widzę, że ten trend zatacza coraz szersze koła - z katastrofalnego braku oczytania i niemożności odniesienia jakości prozy do dzieł bardziej wybitnych, których osoba wydająca opinię po prostu nie zna, i być może nigdy nie pozna. Stąd coraz częstsze zachwyty nad książkami nad wyraz miernymi.
No ale ja w sumie nie o tym. To, że ta antologia jest słaba, to zupełnie odrębna kwestia, tak jak i to, że autorzy najczęściej nie za bardzo rozumieją, na czym powinna polegać heroic fantasy. W efekcie "Jaskinia" Anny Koronowicz jest raczej czymś w rodzaju pisanego po łebkach króciaka sf, w dodatku mało oryginalnego (jak się takie rzeczy powinno pisać, można zerknąć np. do "Kręgu walki" Piersa Anthony'ego); "Durus" Cezarego S. Frąca wręcz poraża sztampą, bo takiej klasycznej fantasy o zapowiedzianym stulecia wcześniej mścicielu jest na rynku naprawdę na pęczki, i to w znacznie lepszym wykonaniu; "Wyspa Mnichów" Jewgienija T. Olejniczaka jest gładką, mniej więcej wiedźmińską historyjką, osadzoną jednak w dość niedorzecznych realiach (Rosja XV czy XVI wieku z domieszką - jak u Komudy - różnorakich upiorzysk i żmijów, ale nadto i elementów sf); "Ja jestem ogniem" Michała Cetnarowskiego ma cieniutki pomysł i cierpi na atrofię akcji, choć barbarzyńcę akurat ma znośnego (tak swoją drogą odnoszę wrażenie, że opowiadanie w sumie jest nie tyle o nim, ile o niewolnicy); "Tęsknota Mieczy" Pawła Majki rozkręca się niby nieźle, by na koniec skręcić nagle w stronę kompletnie absurdalnego sf; "Valkar i muzyka ciemności" Tomasza Bochińskiego może nie poraża jakoś specjalnie pomysłem, ale przynajmniej jest napisany wartko, z jajem i posiada porządny, mroczny klimat; "Studnia przeklętych" Rafała Dębskiego jest natomiast przegadaną, nudną, bezsensownie rozdmuchaną historyjką z - a i owszem - Conanem, tyle że już posuniętym w latach i wściekle ELOKWENTNYM (Conan i jeszcze jeden "barbarzyńca" wiodą niekończące się dysputy, łopatologicznie wykładając czytelnikowi i historię krainy, i historię swoich poczynań, i w końcu swoje motywacje). Jest tutaj jednak jeszcze jeden tekst, który bije wszystkie pozostałe na głowę. "Żółty kieł" Dawida Juraszka. Oj, nad tym nie da się przejść do porządku dziennego. Może po prostu pojadę cytatami (wszystkie za: "Kanon Barbarzyńców: Tom 1", Fabryka Słów 2008):
s. 110 - "Onieprzytomniali padli pod stół."
s. 110 - "Jestem dowódcą miejscowej komórki specjalnej grupy bojowej Północ-Wschód." (a przypominam, że realia to jakieś zapyziałe technologicznie, wczesne mniej więcej średniowiecze)
s. 128 - "Zdekonizowani Menguci wyczerpali już wszystkie strzały." (jak rozumiem autor używa na co dzień również słów "zdesamochodowiony" czy "zdebuciany")
s. 133 - Bohater obserwuje okolicę. "Jego przenikliwemu spojrzeniu nie uszła para mniejszych Psów, deliberująca na uboczu nad upuszczonym łukiem. Blondyna przebiegł zimny dreszcz, gdy jedna z bestii chwyciła broń niczym rutynowany łucznik i jęła naciągać cięciwę. Kilka szczeków jej towarzysza i wnet inny Pies przybiegł ze strzałą w pysku. Cała trójka pochyliła się w zadumie nad narzędziem, zasłaniając Cairenowi widok. A kiedy kosmate grzbiety wyprostowały się na podobieństwo ludzkich, w pazurzastych łapach tkwił napięty łuk z prawidłowo założoną strzałą." (ja rozumiem, że autor miał parcie na groteskę, ale zaręczam, cały tekst jest napisany ze śmiertelną powagą i takie kwiatki, jak wyżej, wcale nie służą zabawie konwencją, a co najwyżej sieją smrodkiem grafomanii)
s. 141 - "Tygrys parsknął i spojrzał znacząco na człowieka. Cairen odwzajemnił spojrzenie. Bariera językowa była nie do pokonania nawet dla poligloty tej miary co blondyn. Jednakże pierwotne metody porozumiewania wciąż nie były obce ludziom wychowanym z dala od ogłuszających tłumów, oślepiających miast i otępiającej cywilizacji." (znaczy co, z termitami też się dogadują z łatwością?)
s. 141 - "Cairen skinął głową, po czym wymownym gestem wskazał rozszczekane bestie pod drzewem. Tygrys sapnął, a potem ledwo dostrzegalnie pokręcił łbem." (zaznaczę tylko, że ten tygrys naprawdę jest tygrysem, choć wielkim)
s. 141 - "Tygrys parsknięciem dodał Cairenowi otuchy, rozejrzał się i jednym susem znalazł się na drzewie obok. Kolejny sus, następne drzewo. Kilkanaście pni dalej zniknął pomiędzy gałęziami." (tutaj z kolei zaznaczę, że tygrys siedział blisko czubka drzewa, w dodatku w dość rzadkim lesie)
s. 147 - "Rozejrzał się w obie strony. Kilkanaście kroków odeń pustkę podłogi kaził nieregularny ciemny kształt. Bystre oczy Cairena rychło rozpoznały naturę obiektu. Z triumfalnym uśmiechem podszedł i zaczerpnął pokaźną garść psich odchodów." (naturalnie w celu wysmarowania się, żeby psy - przepraszam, Psy - go nie wyczuły)
s. 149 - "Kiedy olbrzym stanął przed trzecim i ostatnim gobelinem, poczuł, jak w twarz chlustają mu niezgłębione eony przeszłości."
s. 150 - "Przeraźliwa prawda uderzyła człowieka na odlew."
s. 152 - bohater jest na kręconych schodach i chce jak najszybciej je opuścić. "Następny Pies postanowił spróbować szczęścia i skończył sunąc w dół na podkładzie z własnych jelit. W głowie Cairena zapalił się lampion. Rozpruwszy kolejną bestię zamierzającą się zębami na jego gardło, brawurowo skoczył na truchło obiema nogami. Dobrze nawilżona podłoga nie stawiała oporu śliskim jelitom. Cairenowi zakręciło się w głowie, kiedy z prędkością tajfunu zjechał na dół spirali."
s. 153 - "Przeczucie go nie myliło. Podłoga była zasłana psimi odchodami w różnym stanie biodegradacji."
s. 153 - "Cairen chciał odetchnąć z ulgą, ale żeby nie kusić losu, poprzestał na zwykłym oddechu."
s. 156 - "(...) zaklął głośno. Szczęściem jego okrzyk zbiegł się z rytmicznym poszczekiwaniem do wtóru ponurych warkotów. Do sali zleciały się chyba wszystkie psy z całej twierdzy. Korzystając z hałasu, Cairen zaklął jeszcze raz." (nie wiem, czemu, ale w tym momencie przypomniał mi się Stirlitz...)
s. 158 - "Z porażającym impetem runął na łeb posągu. Siły uderzenia nie zdołała zamortyzować cuchnąca podatna substancja. Coś trzasnęło i kamienna bryła z chrobotem osunęła się prosto na króla i zgromadzonych wokół dworzan. W ostatniej chwili Cairen zeskoczył z kamienia i przemknąwszy nad głową króla, wyrwał mu z łap Nay. Upadłszy na ziemię odwrócił się w samą porę, by zobaczyć, jak śmierdzący kapelusz osuwa się i grzebie króla." (znaczy się bohater najpierw zwalił głowę posągu, a gdy ta leciała w dół, zeskoczył z niej, przebiegł pod nią i wyrwał dziewczynę z łap króla? Hmm...)
s. 158 - "- Trzymaj się! - krzyknął barbarzyńca i posadził sobie Nay na ramionach. Dziewka miała na tyle przytomności, że nie objęła go duszącym ściskiem za szyję ani bolesnym za uszy, tylko wyciągnęła ręce przed siebie i zaczęła balansować." (E?)
s. 159 - "Gdyby nie jej taneczne doświadczenie, nie raz i nie dwa spadliby oboje w popiół na żer psim bestiom. Ale utrzymywała się, kiedy Cairen wyrąbywał sobie mieczem drogę, utrzymywała się, kiedy powalał skaczące nań zewsząd Psy, utrzymywała się, kiedy ruchami szybszymi niż błyskawica raz po raz rozcinał leżącym ludziom pęta." (szkoda, że nie drapał sobie przy tym jeszcze jajec i nie szkicował rysikiem pejzażu na ścianie)
W tym momencie wcale się nie dziwię, że drugi tom "Kanonu Barbarzyńców" nie wyszedł do dnia dzisiejszego...
Kanon Barbarzyńców: Tom 1 (antologia;
Koronowicz Anna,
Frąc Cezary S.,
Juraszek Dawid i inni)
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.